Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy i kandydat Koalicji Obywatelskiej na prezydenta Polski, rzucił rękawicę Karolowi Nawrockiemu, prezesowi IPN i pupilkowi PiS-u. „Pojedynek” ma się odbyć już w najbliższy piątek o 20:00 w Końskich. „Uczciwe zasady, największe telewizje. Czekam. Odwagi, Panie Nawrocki” – napisał wicelider PO na platformie X, dodając: „Zapraszam, tylko ostrzegam, trzeba będzie odpowiadać na pytania dziennikarzy. Wystarczy panu odwagi?”.
Cóż, pytanie brzmi: czy Nawrocki, który od tygodni puszy się jak paw i wzywa Trzaskowskiego do debaty, teraz udowodni, iż ma choć odrobinę tej odwagi, o której tak głośno mówi, czy raczej znów schowa się za zasłoną partyjnych gierek i wymówek?
Karol Nawrocki lubi kreować się na twardziela. Prezes IPN, historyk z wykształcenia i człowiek Jarosława Kaczyńskiego z wyboru, od początku kampanii prezydenckiej stara się grać rolę nieustraszonego patrioty, który rzuca wyzwania i „broni Polski” przed wszystkimi zagrożeniami – od „lewactwa” po „niemiecką hegemonię”. W marcu wezwał Trzaskowskiego do debaty o bezpieczeństwie. „Mam nadzieję, iż w ciągu ostatnich pięciu lat pierwiastek męskości Rafała Trzaskowskiego jest już na odpowiednim poziomie i nie stchórzy” – rzucił wtedy z wyższością. Ale co z tego, skoro teraz, gdy Trzaskowski przyjął wyzwanie i postawił konkrety – datę, miejsce, zasady – Nawrocki zaczyna wyglądać raczej jak speszony zając niż król puszczy?
Jego odpowiedź na wezwanie Trzaskowskiego, opublikowana na X, to klasyczny przykład piarowskiego uniku: „Cieszę się, iż parę godzin szkolenia wojskowego obudziło w Panu męskie decyzje. Od tygodni wzywam Pana do debaty, doczekałem się. […] Jestem gotów. Mam tylko jeden warunek: udział mają wziąć wszystkie telewizje, także te, które nie mogą Panu zadawać pytań na konferencjach”. Brzmi odważnie? Niekoniecznie. To typowa zagrywka człowieka, który chce się wymigać, rzucając warunek, który brzmi szlachetnie, ale w praktyce daje mu furtkę do wycofania się. „Wszystkie telewizje” – czyli co, TV Republika i wPolsce.pl mają być równorzędnymi partnerami TVN-u, Polsatu i TVP? To nie odwaga, to tchórzostwo ubrane w szaty sprawiedliwości. Nawrocki dobrze wie, iż w neutralnym starciu, z prawdziwymi pytaniami dziennikarzy, a nie przytulnym dopingiem prawicowych mediów, może się potknąć o własne buty.
Wybór Końskich na miejsce debaty to zagranie genialne ze strony Trzaskowskiego. Stawia kandydata PiS w sytuacji, w której musi się zmierzyć z rzeczywistością poza warszawskim salonem czy pisowskimi wiecami. Końskie, niewielkie miasteczko w Świętokrzyskiem, stało się symbolem „Polski powiatowej”, o którą rzekomo walczy PiS. Nawrocki, kreujący się na człowieka ludu, powinien skakać z euforii na myśl o debacie w takim miejscu. Ale czy skoczy? Wątpliwe. Jego sztab już kręci nosem, a Patryk Jaki w Radiu ZET zasugerował, iż „trzeba się przyjrzeć, czy to nie pułapka”. Pułapka? Jaka pułapka, panie Jaki? Trzaskowski proponuje otwarte starcie, z udziałem największych stacji telewizyjnych i pytaniami dziennikarzy. jeżeli to pułapka, to tylko dla kogoś, kto boi się stanąć twarzą w twarz bez partyjnego skryptu pod pachą.
Nawrocki miał szansę błysnąć. Mógł powiedzieć: „Jasne, wchodzę w to, bez warunków, bez wymówek”. Zamiast tego zaczyna się droczyć, stawiać wymagania, szukać pretekstów. To nie jest postawa wojownika, którego udaje, tylko biurokraty, który boi się, iż bez odpowiedniego parasola ochronnego wypadnie blado. A przecież to on sam, jeszcze pod koniec marca, rzucał rękawicę w Końskich. Gdzie się podziała ta brawura, panie Nawrocki? Czyżby odwaga kończyła się tam, gdzie zaczynają się prawdziwe pytania?
Nawrocki chciał debatować o bezpieczeństwie – temacie, który w jego narracji brzmi jak mantra. „Sytuacja geopolityczna, presja migracyjna, rozwój sił zbrojnych” – powtarzał w marcu, próbując ustawić się jako poważny kandydat w czasach niepokoju. Ale co on tak naprawdę ma do powiedzenia? Jego doświadczenie to głównie zarządzanie IPN-em, gdzie zajmował się głównie wykopywaniem historycznych sporów i promowaniem pisowskiej wersji patriotyzmu. Jako historyk może i zna daty bitew, ale czy ma pojęcie o współczesnych wyzwaniach bezpieczeństwa? Trzaskowski, z doświadczeniem prezydenta Warszawy i europosła, ma w tej materii więcej konkretów – od zarządzania kryzysowego po relacje międzynarodowe. W bezpośrednim starciu Nawrocki może się okazać pustym dzwonem, który dzwoni głośno, ale nie ma w sobie treści.
A co z pytaniami dziennikarzy, przed którymi ostrzega Trzaskowski? Nawrocki przywykł do wygodnych wywiadów w TVP czy TV Republice. W prawdziwej debacie, z niezależnymi mediami, może się okazać, iż jego retoryka to tylko fasada. Jak odpowie na pytania o kontrakty zbrojeniowe, o których mówi z taką pewnością, skoro jego kompetencje kończą się na archiwach? Albo o politykę migracyjną, którą PiS tak chętnie krytykuje, ale sam nie ma spójnego planu? Trzaskowski, choć nie jest ideałem, ma przynajmniej praktykę w zarządzaniu i konkretne osiągnięcia. Nawrocki ma za to slogany i historyczne anegdoty – czy to wystarczy, by przekonać Polaków?
Donald Tusk, komentując propozycję Trzaskowskiego, napisał na X: „Kaczyński zawsze uciekał przed starciem jeden na jeden. Czy jego kandydat też okaże się tchórzem? Zobaczymy w piątek”. To celny strzał. Nawrocki, choć próbuje grać samodzielnego lidera, jest tylko pionkiem w grze Jarosława Kaczyńskiego. A Kaczyński, jak dobrze wiemy, unikał debat jak ognia, gdy tylko czuł, iż może stracić kontrolę nad narracją. Czy jego protegowany pójdzie tą samą drogą? Wszystko na to wskazuje. Warunki, uniki, ostrożne deklaracje sztabu – to nie jest postawa człowieka pewnego siebie, tylko marionetki, która boi się zerwać sznurki.
Sztab Nawrockiego już zasiewa wątpliwości. „Diabeł tkwi w szczegółach, nie chcemy grać na warunkach Trzaskowskiego” – mówi jeden z posłów PiS w rozmowie z Wirtualną Polską. Serio? To Nawrocki wzywał do debaty, a teraz, gdy dostał konkretną ofertę, zaczyna się wycofywać? jeżeli nie stawi się w Końskich, potwierdzi tylko to, co wielu podejrzewa – iż jego odwaga to tylko poza, a prawdziwa twarz kandydata PiS to strach przed konfrontacją. Trzaskowski, przy wszystkich swoich wadach, podjął ryzyko – rzucił wyzwanie, mimo przewagi w sondażach. Nawrocki, który w tych samych sondażach traci grunt, powinien chwycić okazję, by się pokazać. Ale czy chwyci? Wątpliwe.
Wyobraźmy sobie piątek, 11 kwietnia, godzina 20:00. Końskie, hala sportowa, kamery TVN, Polsatu i TVP. Trzaskowski staje przed mikrofonem, gotowy odpowiedzieć na pytania. A obok? Puste krzesło z nazwiskiem „Karol Nawrocki”. Taki obrazek byłby miażdżący dla kandydata PiS – symboliczny dowód, iż jego „męskość” i „odwaga” to tylko słowa rzucane na wiatr. Trzaskowski już zapowiedział, iż jeżeli Nawrocki się nie pojawi, i tak odpowie na pytania dziennikarzy. To sprytne – niezależnie od decyzji rywala, to on wyjdzie na tego, który się nie boi.
Nawrocki ma więc prosty wybór: albo stawi się w Końskich i zmierzy z Trzaskowskim, ryzykując kompromitację, albo stchórzy i da przeciwnikowi amunicję na resztę kampanii. Obie opcje są dla niego ryzykowne, ale ucieczka będzie kosztować więcej. Polacy nie lubią tchórzy – zwłaszcza tych, którzy najpierw krzyczą, a potem chowają się za spódnicą partii. jeżeli Nawrocki nie przyjedzie, potwierdzi tylko, iż jest chojrakiem na niby – głośnym w gębie, ale pustym w czynach.
Rafał Trzaskowski rzucił wyzwanie, które stawia Karola Nawrockiego pod ścianą. Piątek w Końskich może być chwilą prawdy dla kandydata PiS – albo udowodni, iż jego odwaga to coś więcej niż tani chwyt kampanijny, albo pokaże, iż jest tylko pionkiem w grze Kaczyńskiego, który boi się prawdziwej walki. „Czekam. Odwagi, Panie Nawrocki” – mówi Trzaskowski. I słusznie, bo na razie Nawrocki wygląda jak ktoś, kto chciałby, ale się boi. jeżeli nie stawi się na debacie, jego kampania może się okazać jednym wielkim bluffem – a Polacy nie wybaczają bluffu, zwłaszcza w czasach, gdy potrzebują liderów, a nie aktorów udających bohaterów.