Piękne są te Marsze Niepodległości. Dziesiątki, a bodaj i choćby setki tysięcy polskich patriotów kroczących dumnie wśród biało-czerwonych flag, rozśpiewanych, skandujących narodowe hasła…
Pamiętam pierwszy, wielki marsz w 2011 roku; wciąż w traumie katastrofy smoleńskiej, ileż było nadziei na to, iż Polska, po dwóch z górą dekadach postkomunistycznej nędzy, wybije się na rzeczywistą niepodległość, wykorzystując unijny grosz do tego, by stanąć na nogi. A w roku 2018, w stulecie „odzyskania niepodległości”? przez cały czas świeżo po objęciu władzy przez Prawo i Sprawiedliwość, ze śmiałym spojrzeniem w przyszłość, z gorącą wiarą, iż uda się nad Wisłą zbudować państwo niezależne, świadome swojej tradycji, odgrywające w całym regionie wiodącą rolę…
Wbrew nastrojom dnia dzisiejszego, entuzjazmowi biało-czerwonych barw, przyznam Państwu: nie mam już dzisiaj szczególnej ochoty włączać się w te marszowe kolumny.
13 lat mija od początku „maszerowania”, pierwszy to raz po ośmiu latach „rządów prawicy” – a ja widzę państwo, które w żaden sposób nie wybiło się na niepodległość; ba, gorzej nawet, widzę państwo, które szuka tylko nieśmiałym wzorkiem zagranicznego suwerena, mającego mu zagwarantować bytowość; bytowość tylko, bo o podmiotowości nikt już przecież na poważnie nie mówi. Pierwsza, dziś chwilowo rządząca opcja, gotowa jest wyprzedawać wszelkie dobra narodowe, włącznie z życiem dzieci nienarodzonych, za pochwały ideologów cywilizacji śmierci z Brukseli. Druga, czekająca na powrót do „koryta”, uniżenie klaszcze w Sejmie obcemu władcy, już wyglądając przyszłych apanaży, kiedy potężny ten władca tajemnymi środkami pogromi przeciwników i utoruje jej drogę do wyborczego zwycięstwa…
Nie ma w Polsce niepodległości. Być jej nie może, bo liberalna demokracja, której nasz naród, dając w 1989 roku wiarę „starszym i mądrzejszym”, oddał się całkowicie, okazała się być zwykłym narzędziem kontynuowania procesu, który od 1696 roku – śmierci Jana Sobieskiego – wpycha nas konsekwentnie w orbitę obcych wpływów. Prusacy, Moskale, Austriacy, Sowieci, Amerykanie, „Brukselczycy” – zmienia się tylko ośrodek suwerenny albo jego nazwa, a niezmienne pozostaje jedno; polskie poddaństwo.
Co w tej sytuacji? Podciąć sobie polskie żyły? Bynajmniej. Moralną koniecznością wobec Boga i przyszłych pokoleń pozostaje porzucenie złudnej wiary w demokrację liberalną i przygotowywanie przyszłej suwerenności, w innym zupełnie systemie politycznym.
Jeden Bóg jest na niebie, powiada Euzebiusz z Cezarei, tak i jeden powinien być na ziemi cesarz. Nie koronujemy dziś żadnego monarchy z uświęconego historią szlachetnego rodu, to byłaby złudna nadzieja; ale monarchia, rządy jednego, nie tylko na tym polega. Torujmy drogę nowej i odważnej myśli.
Demokracja liberalna jest trupem; a póki Polska obraca się w jej ramach, nigdy nie zdobędzie się na niepodległość. Trzeba nam więcej; silnej władzy, która gardzi sofizmatami zgniłej współczesności.
Daj Polsce, Boże, władzę prawdziwą, która od Ciebie będzie pochodzić i Tobie zechce gorliwie służyć.
Paweł Chmielewski