Wiele razy podczas rozmaitych dyskusji na temat klimatu, środowiska czy transformacji słyszałem lub czytałem „argumentum ad Sinas”, czyli coś w stylu: a Chiny przecież… I tu na ogół dłuższy wywód, którego puenta zawsze była taka sama: w związku z tym, iż ten bodaj największy globalny truciciel wykorzystuje wręcz nieprzyzwoite ilości węgla, to jakiekolwiek nasze wysiłki nie mają sensu. I to oczywiście częściowo prawda, bo trudno udawać, iż nie widzi się ogromnego zużycia wszelkich paliw kopalnych w Państwie Środka. Mam jednak wrażenie, iż trochę zbyt wolno w stosunku do skali zjawiska przebija się do naszej świadomości fakt, iż istnieje jeszcze druga strona medalu. I, jakby to ująć, jest ona zdecydowanie bardziej zielona niż mogłoby się wydawać. Ot, taki paradoks, choć prawdę mówiąc – niezupełnie przypadkowy.