Zaczęło się od dodatkowych 10 procent ceł na chińskie produkty sprowadzane do USA, aktualnie jest już 125 procent. Z drugiej strony Chińczycy wprowadzili cła w wysokości łącznie 84 procent na import z USA. Dwa największe mocarstwa zwarły się i staczają po spirali wyniszczającej wojny celnej.
REKLAMA
Donald Trump, jego współpracownicy i zwolennicy wydają się przekonani, iż to oni trzymają mocniejsze karty. Prezydent USA między innymi przestrzegał Pekin, żeby nie próbował wprowadzać ceł odwetowych, bo skończy się to tylko jeszcze większymi cłami ze strony USA. Chińczycy jednak nie mrugnęli i idą na zwarcie. I jak mówi ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, nie należy się spodziewać, aby ugięli się pod presją USA. Wręcz przeciwnie. Nie zmienia tego choćby najnowsza decyzja Trumpa o czasowym zawieszeniu dodatkowych ceł na wszystkie państwa poza Chinami. - To tylko raczej zaostrzy chińskie stanowisko - uważa analityk.
Zobacz wideo
Chiny są przekonane, iż mają mocniejsze karty
- Władze w Pekinie są przekonane, iż czas gra na ich korzyść, bo ich państwo będzie w stanie dłużej znieść bolesne konsekwencje wojny handlowej - mówi Przychodniak. Chińskie władze od lat zdawały sobie sprawę z nadchodzących zmian w relacjach handlowych z USA i postępującym tak zwanym "decouplingiem", czyli rozłączeniem dotychczas silnie zależnych od siebie gospodarek obu państw. - Oficjalna narracja teraz jest taka, iż się tego spodziewaliśmy, przygotowywaliśmy i choć będą problemy, to wytrzymamy i damy radę - opisuje analityk.
Może Chińczycy nie są już narodem z czasów przewodniczącego Mao Zedonga, który był przyzwyczajony do skrajnego ubóstwa, ale jak mówi Przychodniak, przez cały czas można zakładać, iż mają jednak wyższy próg bólu niż Amerykanie. Będą w stanie znieść relatywnie większe problemy ekonomiczne, niż mające zupełnie inne doświadczenia społeczeństwo amerykańskie. Przynajmniej taka jest perspektywa Chińczyków. Nie wspominając o tym, iż Chiny to jednak silnie scentralizowane państwo autorytarne, gdzie znacznie trudniej wyrazić sprzeciw wobec władzy niż w USA, a elity polityczne nie są tak podzielone.
- Pekin będzie starał się łagodzić efekty utraty amerykańskiego rynku zbytu, uruchamiając programy mające stymulować wewnętrzną krajową konsumpcję, tak aby to, co nie zostanie sprzedane do USA, zostało nabyte przez samych Chińczyków. Do tego poszukiwał sposobu zwiększenia eksportu na inne rynki - mówi Przychodniak. Zastrzega, iż na pewno nie dojdzie do szybkiego i łatwego przeobrażenia chińskiej gospodarki oraz eksportu, ale częściowo efekty wojny celnej mogą zostać złagodzone. - Owszem jest świadomość, iż nadchodzi kryzys, ale jest też przekonanie, iż jest on do opanowania - dodaje.
Korzystny harmonogram wyborczy
- Dla Xi Jinpinga ważnym horyzontem czasowym jest rok 2027 i kolejny zjazd partii. Do tego czasu optymalne dla niego byłoby zakończyć obecny kryzys na korzystnych dla Chin warunkach - mówi Przychodniak. Zjazdy Komunistycznej Partii Chin (KPCh) realizowane są co 5 lat. Ostatni był w 2022 roku. To najważniejsze wydarzenie polityczne w Chinach, podczas którego dochodzi do wyboru członków Komitetu Centralnego i jego przewodniczącego. Do tego czasu w tej chwili zajmujący to stanowisko Xi może być pewny swojej sytuacji. Tymczasem w USA wybory do Kongresu realizowane są rok wcześniej, w 2026 roku. jeżeli w wyniku wojen celnych reprezentanci Partii Republikańskiej przegrają je choćby umiarkowanie, to partia utraci kontrolę nad obiema izbami Kongresu, a Trump straci możliwość tak łatwego rządzenia, jaką ma teraz.
- Xi ma więc 2 lata na tę próbę sił. Trump mniej. W połączeniu z przekonaniem o większej odporności chińskiego społeczeństwa, z tego wynika wiara Pekinu, iż czas gra tak naprawdę na jego korzyść - mówi Przychodniak. Dlatego też Chińczycy w swojej ocenie nie mają powodu do ukorzenia się teraz przed USA. - Abstrahując już zupełnie od tego, iż ideologicznie nie ma możliwości pokazania uległości przed Amerykanami. Nie po wielu latach narracji o przegniłym i upadającym imperium amerykańskim, które jest zagrożeniem dla stabilności świata, bojącym się wschodzących Chin, które będą dominującą potęgą XXI wieku - opisuje analityk. - Ustąpienie byłoby kompletnym zaprzeczeniem fundamentalnej narracji partii i nie ma na to szans - dodaje Przychodniak.
Zdaniem analityka chińskie przywództwo wysyła teraz sygnały wskazujące na przekonanie, iż jest w stanie tę próbę sił wygrać. Dlatego też nie wydaje mu się realne, aby z powodu wojny celnej z USA i problemów gospodarczych sięgnęło po tradycyjną metodę władz autorytarnych w radzeniu sobie z problemami wewnętrznymi, czyli wojujący nacjonalizm. Konkretniej na przykład wszczęło wojnę o Tajwan. - Myślę, iż w krótkiej czy średniej perspektywie czasowej jest to mało prawdopodobne. Choćby dlatego, iż w optyce Pekinu jego wojsko nie posiada jeszcze odpowiedniego potencjału, aby w najbardziej skrajnym scenariuszu inwazji, móc być pewnym zwycięstwa. Bo innej opcji niż sukces nie może być. - uważa Przychodniak.
- To oczywiście trochę wróżenie ze szklanej kuli, ale dlaczego Pekin miałby się teraz decydować na kompletne wywracanie stolika i ryzykowną wojnę, skoro jednocześnie wydaje się być przekonanym, iż ma mocniejsze karty w wojnie celnej z USA i ją przetrwa z pozytywnym dla siebie zakończeniem? - stwierdza analityk PISM.
Globalne szaleństwo mocarstw
Należy się więc spodziewać, iż chińskie przywództwo w perspektywie co najmniej roku (do wyborów do amerykańskiego Kongresu), będzie trzymało twardy kurs. Nie mrugnie i adekwatnie na pewno nie schyli głowy przed Trumpem. Będzie za to próbować przeorientować swoją gospodarkę na sprzedawanie większej części jej produkcji samym Chińczykom oraz poszukiwać lepszych relacji z innymi państwami niż USA. Jednocześnie nie powinno wykonywać gwałtownych ruchów, przekonane o tym, iż nie są one potrzebne, bo Amerykanie i tak słabną szybciej.
Gorzką ironią całej sytuacji jest to, iż już od adekwatnie dekady władze w Pekinie mocniej i mocniej szermowały hasłami o tym, iż USA są przegniłe i stanowią zagrożenie dla świata, destabilizując go. Walcząc desperacko o utrzymanie swojej dominującej pozycji, choćby kosztem innych. Przeciwstawiały temu wizję dynamicznie się rozwijających, wiarygodnych i stabilnych Chin. Rosjanie tę narrację papugowali. W naszej części świata, od dekad blisko związanej z USA, najczęściej traktowaliśmy to jako propagandę. Tymczasem za sprawą działań administracji Trumpa, nasi nominalni sojusznicy rzeczywiście właśnie sprowadzili na świat ogromny chaos i niepewność. Choć oczywiście nie zmienia to faktu, iż Chiny dalej są państwem autorytarnym, blisko współpracującym z Rosją i niebędącym przyjacielem demokratycznej Europy. Reszta świata może jednak teraz szybciej i łatwiej przyjąć chiński punkt widzenia.