Chaos wśród pracodawców. Powodem genderowe wymysły rządu Tuska

2 godzin temu

Dziś weszły w życie zmiany Kodeksu Pracy w zakresie neutralnych płciowo nazw stanowisk w treści ogłoszeń o pracę. Przepisy mają rzekomo walczyć z dyskryminacją, ale wśród pracodawców wywołują lawinę wątpliwości — zwłaszcza co do zakresu obowiązku i możliwych konsekwencji. Z lewicową nowomową problem mają też językoznawcy.

Chaos wśród pracodawców. Zamiast zajmować się samą rekrutacją, głowią się jak poprawnie napisać ogłoszenie o pracę, tak by nie narazić się na karę za „dyskryminację”. Jak wyjaśnia Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, obowiązek ten nie dotyczy samych umów o pracę ani dokumentów kadrowych, ale właśnie treści ogłoszeń i iż nie narzuca jednego wzoru pisania ich treści, wskazując na rzekomą dowolność przy ich tworzeniu.

MRPiPS zaznacza, iż ustawodawca nie wskazał jednego obowiązkowego sposobu zapisu nazw stanowisk. Pracodawcy mogą stosować różne rozwiązania, o ile przekaz nie wyklucza żadnej płci. Przykładowo mogą to być formy bezosobowe („specjalista ds. kadr”), podwójne („sekretarz/sekretarka”), zapisy skrótowe (np. „k/m”) lub inne „neutralne” konstrukty językowe. To właśnie na etapie rekrutacji nazwa stanowiska nie może sugerować, iż oferta jest skierowana wyłącznie do kobiet albo wyłącznie do mężczyzn.

Ministerstwo podkreśla, iż celem zmian nie jest utrudnianie rekrutacji, ale zapewnienie równego dostępu do ofert pracy. najważniejsze znaczenie będzie miało to, jak pracodawcy zastosują nowe zasady w codziennej praktyce.

Eksperci wskazują, iż rzeczywistość jest bardziej ponura, niż wskazują władze. Brak dostosowania ogłoszeń pod wytyczne opanowanego przez skrajną lewicę ministerstwa, może skutkować zarzutami dyskryminacji i karami finansowymi. Państwowa Inspekcja Pracy oraz sądy będą badać nie tylko literalne brzmienie ogłoszenia, ale także jego rzeczywisty wydźwięk. Naruszenie przepisów o równym traktowaniu może prowadzić do sporów sądowych i roszczeń odszkodowawczych, z czego bez wątpienia będą korzystać feministki i inni lewicowi aktywiści, niszcząc polskie firmy.

Już teraz wiadomo, iż za naruszenie przepisów dotyczących neutralnych płciowo nazw stanowisk w ogłoszeniach o pracy Państwowa Inspekcja Pracy może nałożyć mandat w wysokości do 2 tys. zł, a w przypadku ponownego naruszenia – do 5 tys. zł.

Zdaniem Karola Wagnera z zarządu Tatrzańskiej Izby Gospodarczej (TIG) zapisy „ośmieszą pracodawców i doprowadzą do nieporozumień”. Wagner podkreślił, iż problemem jest zastępowanie nazw konkretnych zawodów opisowymi, neutralnymi określeniami. – Na przykład zastąpienie słowa „ratownik” czy „ratowniczka” zwrotem „osoba do utrzymania bezpieczeństwa na basenie” sugeruje aplikującym, iż chodzi o kogoś, kto nie musi posiadać odpowiednich kompetencji ani certyfikatów – wyjaśnił.

Zdaniem przedstawiciela TIG używanie formuły „osoba na stanowisku” bywa przez kandydatów odczytywane jako rezygnacja z wymogu doświadczenia lub formalnych uprawnień. Wagner dodał, iż branża hotelarska i gastronomiczna zawsze stosowała w ogłoszeniach nazwy żeńskie, np. kelnerka, recepcjonistka, pokojówka lub wyłącznie męskie: pizzer, grillman, magazynier.

Podobne wątpliwości zgłasza językoznawca dr Artur Czesak, który wskazuje na brak oficjalnych wytycznych. – Ministerstwo przerzuciło na pracodawców obowiązek, którego samo nie zdefiniowało. Nie istnieje katalog neutralnych płciowo nazw zawodów ani spójne wytyczne, jak je tworzyć – powiedział. Dr Czesak przypomniał, iż w listopadzie opublikowano zaktualizowaną klasyfikację zawodów, w której przez cały czas funkcjonują nazwy takie, jak „dyrektor finansowy” czy „sekretarka medyczna”.

NASZ KOMENTARZ: Jak widzimy, lewicowe władze ekipy Tuska mają wciąż za mało problemów do rozwiązania, dlatego usilnie mnożą nowe, z którymi czują się w obowiązku bohatersko walczyć.

Zdjęcie poglądowe: szefowa Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, żydówka Agnieszka Dziemianowicz-Bąk.

Polecamy również: Taniec na rurze, czyli ewangelizacja według protestantów

Idź do oryginalnego materiału