„Carski ucisk” i inne mity

myslpolska.info 2 miesięcy temu

„Nie wierzę w różnice organiczne narodów. Polacy nie są oczywiście lepsi od innych, a przypuszczam, iż też nie gorsi. Są tylko dzięki wychowaniu, nieskończenie zakłamani”

Józef Mackiewicz

Mit „carskiego ucisku” to jeden z najważniejszych fałszów zatruwających na masową skalę polską świadomość historyczną, w konsekwencji polską myśl polityczną, a choćby szerzej, bo z uwagi na wagę kwestii rosyjskiej dla Polski, zaburzający polski ogląd świata w ogóle. Niemal w każdej dyskusji o polityce, choćby z ludźmi dobrej woli, czy to będą postępowi unijczycy, czy prawi, pobożni patrioci prędzej czy później natykamy się u interlokutora na to bolące miejsce, które po zbliżeniu się doń niczym do ropiejącego wrzodu należy delikatnie, ale starannie ominąć lub dyskusję zakończyć.

Inaczej zaraz okaże się, iż Katyń, kibitki, Syberia, zabory, katorga, iż ruskie to Azja, iż dziadek lub stryjek, iż Koneczny już Panie dawno, iż cywilizacja turańska, iż gwałcili Panie gwałcili, a choćby statki z polskich stoczni kupowali, co myśmy je za darmo dla nich robili. Podważanie wszechświatowej wyjątkowości tego co Polskę ze strony Rosji dotknęło, może nas narazić na zarzut braku patriotyzmu lub choćby ludzkich uczuć. I nie pomoże spokojne tłumaczenie, iż taki rachunek krzywd mogą wzajemnie wystawiać sobie niemal wszystkie narody ze sobą sąsiadujące, iż niczym się to in minus nie różniło od ucisku np. Irlandczyków przez Anglików, od dziejów wojen francusko – hiszpańskich, od losu licznych narodów słowiańskich w tym Polaków pod panowaniem Węgrów i Austriaków, czy wreszcie od zadziwiająco łatwo ulatniającego się z polskiej pamięci metodycznego tępienia polskości w zaborze pruskim i na Śląsku.

Natomiast od początku dostrzegał to Stanisław Staszic pochodzący z innych kresów, tych które przypadły w wyniku I rozbioru Prusom. To Prusacy chcieli według niego z Polaków uczynić Niemców i zasadniczo różnili się tym od władzy rosyjskiej, która szanowała miejscowy język i obyczaje. istotną dla odkłamania mitu „carskiego ucisku” pracę wykonał Mariusz Świder w książce „Jak stwarzaliśmy Rosję” (niedawno ukazało się jej kolejne wzbogacone o indeks nazwisk wydanie pod tytułem „Jak budowaliśmy Rosję”) zbierając z benedyktyńską pieczołowitością w jednym dziele opis niezliczonych przykładów błyskotliwych karier, jakie były udziałem naszych rodaków w carskiej Rosji.

Dla dekonstrukcji mitu „carskiego ucisku” szczególnie znaczące, bo oparte na osobistym doświadczeniu są jednak dzieła czy wspomnienia tych polskich autorów, którzy pamiętali przedrewolucyjną Rosję, lub wychowali się w polskich rodzinach żyjących w Rosji. Od należącego do ścisłej elity Mieczysława Jałowieckiego, syna arystokraty i przedsiębiorcy milionera, poprzez wspomnienia i publicystykę Józefa Mackiewicza, fabularyzowane wspomnienia Michała Kryspina Pawlikowskiego, aż do niemal baśniowej sagi jaką są „Nadberezyńcy” autorstwa wywodzącego się z tamtejszej wsi szlacheckiej Floriana Czarnyszewicza.

Kluczowe dla zrozumienia fałszu kryjącego się w polskim micie „carskiego ucisku” jaki ponoć dotykał Polaków jest zdanie Józefa Mackiewicza: „Rosja carska była państwem stanowym. (…) Mimo przeprowadzanej czasem drakońskimi środkami rusyfikacji, opierała się nie na narodzie, a na warstwach stanowych. o ile chodzi o życie codzienne w Polsce, to prawdziwym „panem” na swojej ziemi pozostał więc jak był, szlachcic polski, a nie urzędnik lub policjant rosyjski, który mu się raczej nisko kłaniał. Przeglądając roczniki nominacji oficerskich przed rewolucją, największą ilość szlacheckich nazwisk polskich znajdujemy w Korpusie Paziów, w pułkach kawalergardów, kirasjerów gwardii i innych gwardyjskich. Odsetek ten gwałtownie maleje w piechocie zwykłej armii, ustępując nazwiskom wyłącznie prawie rosyjskim”. Z kolei M. Świder pisze: „O ile jednak Polacy stanowili ponad 20 procent kadry kierowniczej i inżynierskiej na Syberii, o tyle Polaków robotników było niecałe 3 procent pośród wszystkich robotników w tej części Rosji”, gdzie indziej wspomina o takim samym – 20 procentowym odsetku wśród rosyjskiej generalicji.

Przypadek Katkowa

Paradoksalnie jedyny okres w jakim nowoczesny, wzorowany na zachodnich wzorcach nacjonalizm i idący za nim postulat rusyfikacji wybiły się na znaczący nurt w rosyjskim myśleniu o swoim państwie, miał miejsce po roku 1863 i w dużej mierze był reakcją na Powstanie Styczniowe. Najbardziej znanym przedstawicielem tego kierunku był Michaił Katkow, który diametralnie zmienił wówczas swoje nastawienie do kwestii polskiej (przedtem zgodnie z dosyć powszechnym odczuciem i z planami Aleksandra II postulował powrót do stanu sprzed Powstania Listopadowego, z wyłączeniem osobnej armii). Jednak choćby wtedy nie był to nurt dominujący, a redagowane i wydawane przez Katkowa pisma „Russkij Wiestnik” i „Moskowskije Wiedomosti” bywały zawieszane i miewały kłopoty z cenzurą. Dominowała do końca carskiej Rosji tradycyjna imperialna mądrość, polegająca na kooptowaniu do władzy elit mniejszości narodowych.

Tak było w przypadku Niemców, w tym bardzo wpływowych baronów bałtyckich, ale także Finów (dochowali się około 300 generałów w carskiej armii), Gruzinów i w ogromnym stopniu Polaków, choć popowstaniowe represje zamknęły drogę do karier urzędniczych, często pod pretekstem różnic religijnych. W wielonarodowym imperium było to najbardziej logiczne, znane od starożytności rozwiązanie. Często demonizowane jako „dzielenie i rządzenie” miało i swoje lepsze strony, bo stosowane umiejętnie i z umiarem, zapewniało w plątaninie sprzecznych interesów i kultur pokój i stabilizację. Trudno też oprzeć się wrażeniu, iż gdyby nie powstania, gdybyśmy po roku 1815 nie „oblali egzaminu z polityki” co tak przekonująco udokumentował w swoich pracach Lech Mażewski, wtedy moglibyśmy Rosję nie tylko budować, ale nią współrządzić, gdyż jak pisał Staszic: „Naród polski jest oświeceńszym od Rusinów.”

Dodatkową zaletą, ale i determinantą takiego podejścia dla władz carskich był także fakt, iż większość wspomnianych elit żyła na terenach, gdzie liczebnie silne były jeszcze inne grupy etniczne, których nowoczesna świadomość narodowa dopiero się rodziła, podział narodowy pokrywał się często z podziałem ekonomicznym, a czasami także religijnym, ale już nie zawsze z geograficznym. W przypadku Polaków byli to wymieszani z nami Białorusini, Litwini i Rusini, w przypadku baronów bałtyckich Łotysze i Estończycy, w przypadku Finlandii żyjący pod dominacją szwedzkiej arystokracji Finowie (szwedzkie korzenie miał m.in. marszałek Carl Gustav von Mannerheim). Imperium cały czas borykało się także z problemem mniejszości żydowskiej, którą kolejni carowie z niesłabnącym uporem próbowali przekonać do zajęcia się rolnictwem zamiast szynkarstwem i rozpijaniem chłopów. W Austro – Węgrzech podobieństwo można zauważyć w relacjach na linii: imperialne, austriackie centrum, Węgrzy, narody słowiańskie, ale także Polacy i Rusini.

Tak samo postępowała w pewnym stopniu pierwsza Rzeczpospolita włączając w rządzenie elity litewskie i ruskie. Analogiczną politykę obserwujemy też w 3 RP jako odległej prowincji Imperium Americanum. Imperialna centrala utrzymuje w prowincjach po kilka, najwygodniej po dwie konkurujące partie, regulując wewnętrzne napięcia poprzez swojego gubernatora – ambasadora, dodatkowo popiera imigrację z państw o zupełnie innych kulturach, by dzielić i rządzić jeszcze sprawniej. Jednak o ile w Rosji polska kultura i polski naród cieszyły się na ogół szacunkiem i zainteresowaniem, to dla Wielkiego Brata zza oceanu, czy jego pośrednika z Berlina byliśmy i jesteśmy elementem użytecznym, ale kulturowo, politycznie, a gdy wsłuchać się dokładniej, to także rasowo podrzędnym, choć syn Radka Sikorskiego zrobi być może karierę w amerykańskim wojsku.

Świadectwo Jałowieckiego

Przykładem dziejów elitarnej pozycji Polaka w czasach „carskiego ucisku” są wspomnienia Mieczysława Jałowieckiego zatytułowane „Na skraju imperium”, będące fascynującą kroniką wydarzeń i obserwacji autora, który miał szczęście lub jak kto woli pecha obserwować trzy ustroje: carską Rosję, rodzący się bolszewicki komunizm i demokrację; najpierw raczkującą w Rosji, a potem w pełnej krasie aż do zamachu majowego w Polsce. W dodatku była to obserwacja używając języka socjologii uczestnicząca. W Rosji był dziedzicem majątku i wielkiej firmy z przeżywającej dynamiczny rozwój branży kolejowej, bywał na przyjęciach u rodziny carskiej, miał szerokie kontakty w najwyższych sferach biznesowych i politycznych. Poznał też bardzo dobrze ówczesne cesarskie Niemcy, gdzie żeby dobrze przygotować się do przejęcia schedy po ojcu w rodowych Syłgudyszkach na Litwie najpierw odbywał praktykę rolniczą, potem z kolei pełnił służbę w rosyjskiej dyplomacji. Na polecenie ojca pracował także kilka miesięcy jako robotnik w jego fabryce.

Już w czasach szkolnych zetknął się z przykładami różnic narodowych w szkole, kiedy jeden z chłopców próbował dręczyć go z tytułu jego polskości, skończyło się to interwencją i ostracyzmem rosyjskich kolegów wobec agresora, tak samo zareagowali nauczyciele. Dominowało przekonanie, iż Polacy są nieco szaleni, ale w swoich narodowych aspiracjach szlachetni i jako tacy zasługują na szacunek. Książęce pochodzenie i to po Rurykowiczach na pewno robiło w przypadku Pieriejesławskiego – Jałowieckiego swoje, jednak pochodzący z zupełnie innej warstwy, bo z żyjącej po chłopsku szlachty zagrodowej Florian Czarnyszewicz również opisuje lata szkolne jako okres owszem rusyfikacji, ale przytacza także sytuacje, gdy wyższe władze szkolne hamowały zbyt gorliwych nauczycieli i o wyróżnieniu polskiego ucznia decydowały wiedza i inteligencja, a nie religia i narodowość. Z kolei Józef Mackiewicz powołując się na wspomnienia Władysława Studnickiego z pobytu na Syberii pisze, iż chętnie zamieniłby swoją emigracyjną wegetację na syberyjskie zesłanie a: „przestępstwo polityczne (w Rosji carskiej – przyp. O.S.) należało do kategorii jakby „honorowej” i traktowano je w przeciwieństwie do dzisiejszych norm komunistycznych nie jako coś „gorszego”, ale jako coś „lepszego” od innego rodzaju przestępstw.”

W pismach rosyjskich nacjonalistów dominowało przekonanie o tym, iż Polacy są niebezpieczni z uwagi na swoją przewagę cywilizacyjną, duchową, społeczną, a w wypadku kresowych ziemian także mocną pozycję ekonomiczną. Chyba w żadnym innym światowym mocarstwie Polacy nie cieszyli się takim politycznym respektem, a przede wszystkim znajomością i popularnością polskiej kultury. O tym ostatnim jako o kolejnej wielkiej, niewykorzystanej szansie bardzo dużo pisał Andrzej Walicki w swoich artykułach zawartych w tomie „O Rosji inaczej”.

Drakońskie popowstaniowe wyroki były często łagodzone, a choćby darowywane, w efekcie konfiskowane majątki wracały do rodzin ziemiańskich w kolejnych pokoleniach. Tak było z Syłgudyszkami Jałowieckich, tak było i w mojej rodzinie, w której pradziad Bolesław Swolkień za udział w Powstaniu Styczniowym najpierw był skazany na śmierć, potem wyrok zmieniono na 12 lat katorgi, potem w romantyczny sposób (w kobiecym przebraniu) uciekł z więzienia. Jednak już jego syn, a mój dziadek, ożeniony z wnuczką wybawicielki swego ojca, która kobiece ubranie dostarczyła i w więzieniu chwilowo została, w 1915 roku jak lojalny carski poddany wycofał się przed przesuwającym się na wschód frontem ze swojego całkiem sporego majątku. Dlatego mój ojciec urodził się aż hen w rosyjskiej Kostromie. Podobnie toczyły się dzieje moich dziadków po kądzieli. Solidarność i poczucie wspólnego obowiązku, wysokie morale, zasiedziałość w liczących tysiące hektarów rodowych matecznikach, gdzie wszyscy wszystkich od pokoleń znali, gospodarność, mądre małżeństwa oraz staranne wykształcenie rolnicze lub w wolnych zawodach (często na zagranicznych uczelniach) były silniejsze od bywało brutalnych, ale zawsze niekonsekwentnych carskich represji. Paradoksalnie na Kresach odczuwano je mniej emocjonalnie niż w Kongresówce i o dziwo w znającej „carski ucisk” jedynie z drugiej ręki Galicji. choćby dzisiaj zawsze zadziwia mnie tutejsza – galicyjska rusofobia głoszona z pozycji pewnej nadętej zachodniej wyższości, wobec ponoć azjatyckiej rosyjskiej dziczy i to okazywana przez ludzi, którzy o „rżnięciu piłą” jak pisał Wyspiański „wszystko zapomnieli”.

Jałowiecki tak charakteryzował „Galileuszy”: „Wyniesiony przez nich z Galicji kompleks niższości w stosunku do Niemców i uniżoności do cudzoziemców, takich jak Anglicy, źle służył polskim interesom.” Natomiast w kresowych rodzinach, które znały dawnych, białych Rosjan byli oni na ogół wspominani jako przemili, niezwykle kulturalni ludzie, ale to dla Rosjan przyjęcie w polskim domu było towarzyską nobilitacją, nigdy odwrotnie. Walicki mówi o nich „rosyjscy Europejczycy”. Co ciekawe, również prości Rosjanie choćby wprzęgnięci w sowiecką machinę nie okazywali Polakom wrogości czy pogardy, często pomagali przetrwać, o czym świadczą z kolei losy i wspomnienia innego z moich krewnych, który będąc akowcem dostał się do sowieckiej niewoli w Miednikach po akcji Ostra Brama. Podobne świadectwa dawało wielu innych Polaków. Mieszkańcy Galicji zdają się także nie przyjmować do wiadomości takich faktów jak utworzenie Królestwa Polskiego w 1815 r. i tego, iż oni sami poprawę swojego losu zawdzięczali w XIX w. z jednej strony klęsce militarnej Austrii, a z drugiej wiernopoddańczej polityce własnych elit, które zadeklarowały, iż przy „najjaśniejszym Panu stoją i stać chcą”. Jednak choćby wtedy nie osiągnięto takiego stopnia niezależności jaki był udziałem Królestwa Polskiego, niemal zupełnie wymazanego z polskiej pamięci, a które zostało utworzone wbrew Zachodowi, jedynie na skutek starań Rosji i to w 3 lata po najeździe Napoleona i spaleniu Moskwy. Nasuwa się tu analogia do ustalenia polskich granic po II wojnie Światowej, gdzie znowu wbrew Zachodowi, to „niedobry wschód” zabiegał o solidne granice polskiego buforu.

Na może nieco wyidealizowany obraz dawnych czasów wspomnianych autorów wpłynął także fakt, iż kres wysokiej pozycji litewskich ziemian położyła I wojna światowa, ta sama, która przyniosła odrodzenie polskiego państwa. Część z nich straciła jak Michał K. Pawlikowski majątki, które zostały po sowieckiej stronie, inni jak Florian Czarnyszewicz musieli zza Berezyny uciekać, by nie zostać po prostu wymordowani, co spotkało jego bliskich w czasie ludobójczej Akcji Polskiej w latach 1937-38, inni doświadczyli reformy rolnej jaką przeprowadzono na Litwie kowieńskiej, natomiast wszystkich bez wyjątku dotknęła gospodarcza katastrofa, jaką było odcięcie od rynków rosyjskich i znalezienie się w wileńskim worku. W tym miejscu warto przypomnieć, iż bez względu na ustrój, otwarcie Polski na wschód zawsze przynosiło naszemu krajowi rozwój przemysłu i boom gospodarczy, bez względu na to, czy był to „carski ucisk” czy PRL. Jednak kiedy pytam, statystycznego rodaka o to w jakim zaborze najlepiej rozwijał się polski przemysł, to z reguły słyszę odpowiedź, iż w pruskim, dopiero podanie źródeł sprawia, iż rozmówcy z niechęcią uznają Zagłębie Dąbrowskie, okręgi warszawski, łódzki, białostocki za gospodarczo istotniejsze od cukrowni, gorzelni i fabryki maszyn rolniczych.

„Mongolskie dziedzictwo i rosyjska dusza”

Drugi głęboko zakorzeniony w polskich głowach mit na temat Rosji polega na przekonaniu, iż bolszewizm, stalinizm i komunistyczny totalitaryzm wynikały w jakiś organiczny sposób z azjatyckości, z dziedzictwa panowania Mongołów i z innych mrocznych cech rosyjskich dusz czy może choćby genów. Natomiast w przekonaniu Polaków, którzy żyli w carskiej Rosji, a potem doświadczyli okropności rewolucji, terroru i totalitarnego komunizmu, Rosja carska i bolszewicki komunizm były czymś stojącym na antypodach ustrojowych, politycznych i duchowych. Fałsz wiary w organicznie rosyjski charakter komunizmu najbardziej radykalnie punktował w całej swojej twórczości były uczeń gimnazjum Winogradowa Józef Mackiewicz. Bohaterem literackim, którego droga życiowa symbolizuje tę prawdę jest ułan Paweł Zybienko – jeden z protagonistów opartej na własnej biografii autora wojennej epopei z czasów wojny polsko-bolszewickiej jaką jest powieść „Lewa wolna”. To biały Rosjanin walczący w polskim wojsku, a potem zrażony kunktatorstwem i faktyczną współpracą Piłsudskiego z bolszewikami w 1919 r. dezerterujący do oddziału Bułak-Bałachowicza. Tam w jednej z potyczek zarąbuje szablą polskiego komunistę z ziemiańskiej rodziny. To w jego usta włożył Mackiewicz słynną frazę o bolszewikach jako tych, którzy chcą odebrać duszę i zamienić człowieka w bezwolną maź, a gdzie indziej dodawał, iż w odniesieniu do nich trzeba robić tylko dwie rzeczy: ratować wolną myśl i bić bolszewików aż do zwycięstwa, dodajmy w kontekście Wielkiego Resetu; bić bolszewików wszelkiej maści.

Komunizm jawi się tu jako rodzaj choroby, wirusa duszy, który w Rosji znalazł organizm kompletnie pozbawiony odporności, a przyczyną tego była nie azjatyckość, ale przeciwnie; zbytnie zapatrzenie w zachodnie koncepty ideologiczne, przy braku naturalnych mechanizmów odpornościowych, jakie daje dłuższe zmaganie się z zarazkami. To przyszło do Rosji jak ospa na mieszkańców Ameryki, dodatkowo osłabionej kilkuletnią wojną i brakiem wiary we własne rozwiązania. Jednak kiedy wiara w komunizm też upadła, wtedy rosyjski komunizm zawalił się tak samo gwałtownie jak powstał. Być może dlatego nauczona tragicznym doświadczeniem dzisiejsza Rosja z nieco mniejszym niż Zachód entuzjazmem realizuje szalone plany społecznych inżynierów z Davos, którzy dysponując nowymi technologiami po raz kolejny postanowili „ruszyć z posad bryłę świata” i stworzyć „typ człowieka nowy, społecznie bardziej postępowy”.

Mackiewicz wielokrotnie podkreślał, iż bolszewizm nie był ani cechą ani wynalazkiem rosyjskim, elitę tej międzynarodowej sekty stanowili członkowie nierosyjskich mniejszości oraz grupa ówczesnych ojkofobów gardzących czy wręcz nienawidzących własnego kraju i narodu, wspomożeni zostali w decydującym momencie przez Niemców, którzy chcieli w ten sposób wyeliminować jednego z wrogów na Wielkiej Wojnie. Andrzej Walicki, na pewno jeden z najlepszych na świecie znawców rosyjskiej myśli ujął to następująco: „Teorii tej (o rdzennie rosyjskim pochodzeniu komunizmu – przyp. O.S.) przeciwstawiam fakty dowodzące, iż przywódcy i teoretycy bolszewizmu z Leninem na czele, starali się wcielać w życie szczegółowo zrekonstruowaną komunistyczną utopię Marksa i Engelsa, którą uważali za ostatnie słowo zachodniej myśli o przyszłości ludzkiego świata, natomiast od własnej historii narodowej odwracali się ze wstrętem, traktując je (z dużą przesadą) jako dzieje najhaniebniejszego niewolnictwa i przez wiele lat wzywając etnicznych Rosjan do kolektywnej skruchy za wierną służbę imperatorowi.”

Jest wielkim wstydem dla Polaków i Polski, iż cenione na całym świecie dzieła takiego myśliciela jak Andrzej Walicki są w Polsce praktycznie nieznane. Zostały niemal kompletnie zagłuszone barbarzyńskim jazgotem prostackich rusofobów, którzy ubzdurali sobie i próbują wmówić światu, iż ich prymitywne, oparte na ignorancji kompleksy i resentymenty powinny być brane za jakąś szczególną znajomość Rosji, gdy tymczasem świat właśnie ich niewiedzę oraz ślepe zacietrzewienie widzi, przyjaźnie się uśmiecha i cynicznie je wykorzystuje. To ponure zjawisko ma też inną przyczynę i chęć ukrycia jeszcze jednego kłamstwa: to nie Polacy, ale właśnie Rosjanie zostali najbardziej przez komunizm doświadczeni i o zgrozo; to Rosjanie komunizm obalili, ku rozpaczy i zawodowi zachodnich kibiców, a przebyta na własnej skórze choroba czyni ich bardziej odpornymi na nowe mutacje.

Do bolszewizmu przez demokrację

W niezwykle przenikliwych obserwacjach carskiej Rosji autorstwa Jałowieckiego przewija się jeszcze jeden wątek. Kraj taki jak Rosja nie mógł trwać i być rządzony według schematów demokratycznych. Bolszewicy bolszewikami, ale choroba zaczęła się już wcześniej. Jałowiecki widzi jej źródła nie tylko w słabości charakteru ostatniego cesarza, ale w dochodzącej do głosu warstwie ludzi masowych, urzędników, ćwierć, pół inteligentów, to oni łatwiej od dawnej elity ulegają intelektualnym modom i egzaltacjom.

Tak wspomina atmosferę w petersburskich kawiarniach bezpośrednio po abdykacji cara i po objęciu władzy przez Rząd Tymczasowy: „Przy stolikach rozmawiano z ożywieniem. Nie czuło się paniki (…) słowo „rewolucja” brzmiało jakoś bardzo obiecująco.” Na ulicach szalała już w tym czasie anarchia i bandytyzm. Dzisiaj określilibyśmy tych ludzi fajnorosjanami.

To właśnie taki klimat ostatecznie osłabił mechanizmy obronne przed chorobą bolszewizmu. Natomiast z drugiej strony czaił się już nie znający żadnych hamulców fanatyzm i ślepa wiara w (a jakże) naukowo ponoć uzasadnione dziejowe prawa. Jałowiecki tak opisuje w tym kontekście postać Lenina „Z tej odległości mogłem się dobrze przypatrzyć twarzy mówcy. Była to mieszanina mongolskich rysów doprawionych żydostwem. Coś w tej twarzy było tak wstrętnego, iż nie mogłem dłużej zatrzymać na niej wzroku. Próżno było szukać w tych rysach czegoś szlachetnego. Małe, bezbarwne oczka biegały niespokojnie po twarzach zebranego tłumu. Pod nimi nos mongolski, wystające kości, a nad nimi wielka, okrągła, łysa czaszka obciągnięta bladą skórą. Była to twarz nie człowieka, a szatana.”

Rezultat starcia tych dwóch sił – środowisk mógł być tylko jeden i dlatego Jałowiecki podsumował to następująco: „dla Rosji największym wrogiem jest demokracja.” Zawiódł także demokratyczny sojusznik jakim była Anglia, gdyż „W chwili szczerości Hall (agent brytyjskiego wywiadu w Petersburgu – przyp. O.S.) wyjaśnił mi, iż jedną z głównych zasad angielskiej polityki jest osłabianie swoich partnerów, choćby choćby jak najlojalniejszych.”

Jest charakterystyczne, iż również J. Mackiewicz był sceptyczny wobec rodzącej się demokracji i pojawienia się ludzi masowych. W „Zwycięstwie prowokacji” pisał: „ Analfabetyzm słusznie zwalczany przez wszystkie narody świata, w praktyce Europy wschodniej odegrał też pewną rolę dodatnią. Mianowicie w okresie przedrewolucyjnym pozbawiał doły społeczne tej pseudokultury, która dzisiaj zalewa Zachód, znajdując odbiorców wśród mas pół i ćwierćinteligenckich. Na wschodzie tzw. społeczeństwo stanowiło wówczas wyłącznie warstwy górne o kulturze nie ustępującej najwyższemu poziomowi kultury zachodniej. Self – made – man z dołów społecznych, przechodził od razu do tej kultury i zaczynał od czytania klasyków z pominięciem tego pośrednika, który w języku niemieckim nosi miano: „Schundleteratur”.”

Dał temu wyraz w kolejnej ze swoich wielkich powieści jaką jest „Sprawa pułkownika Miasojedowa”, w której cała podła intryga wynika z poddaniu się aktorów mechanizmom masowej demokracji, dyktatowi mediów i opinii publicznej, a w tle są gry coraz bardziej wszechwładnych tajnych służb. Chciałoby się znowu powiedzieć: jakże aktualne. To samo dotyczy jego opisów sowieckiej okupacji z lat 1939-1941, które w czasach późnego PRL często uważaliśmy za anachroniczne, ale lockdowny, cenzura „mowy nienawiści” i inne szaleństwa jakie lawinowo zwaliły się na nas w ostatnich latach sprawiają, iż warto do nich wrócić, by zrozumieć mechanizmy manipulacji, ogłupiania, zastraszania i terroru, które pomimo zmieniających się szyldów są niezmienne.

Również w „Kontrze” i w zbiorze „Fakty, przyroda, ludzie” J. Mackiewicz przyrównał pod względem moralnej ohydy zbrodnie w Katyniu i w Ponarach do zdrady nad Drawą, a „Sprawa pułkownika Miasojedowa” kończy się przejmującym opisem ludobójczego nalotu aliantów – demokratów na Drezno, obraz tysięcy zwęglonych ludzkich ciał miesza się w znękanej tymi potwornościami świadomości Klary Miasojedow z postacią – zjawą męczonego przez Niemców Żyda, a wszystko na tle dawnych czasów, gdy carski żandarm z tym samym Żydem robił świetne interesy w państwie Romanowów, w państwie w którym „ważne nie było kto jakich jest przekonań, ale jakim jest człowiekiem”, „nie ważne było kto rządzi, ale ważne czy da żyć, czy nie da żyć”, a najbardziej naturalnym rodzajem patriotyzmu był „patriotyzm pejzażu”.

Olaf Swolkień

Myśl Polska, nr 29-30 (14-21.07.2024)

Idź do oryginalnego materiału