Canterbury. W obronie katolickiej duszy Anglii i Europy

2 godzin temu

Rzymianie opuścili Brytanię w końcu IV wieku, ale pozostawili tam dostatecznie dużo ludzi, instytucji i wiedzy, żeby uczynić później z wyspy punkt startu dla odnowy kultury europejskiej. Bo przez kilka stuleci wyspy nie dotknął wywołany ekspansją germańską regres cywilizacyjny, a zwłaszcza kulturowy – mówi prof. Tomasz Panfil w rozmowie z PCh24.pl.

Szanowny Panie Profesorze, Wielka Brytania to wyspa, której Rzymianie nigdy do końca nie zdobyli. Jak w związku z tym dotarło tam chrześcijaństwo?

Rzymianie zdobyli Brytanię, ale nie zdobyli Kaledonii, czyli część dzisiejszej Szkocji. Po rzymskiej stronie Muru Hadriana pozostawało 2/3 wyspy – z współczesnymi Edynburgiem i Glasgow – niezależna pozostała północna 1/3. Wiele brytyjskich miast z Londynem na czele to miasta założone przez Rzymian. Kiedy w IV wieku potęga Rzymu zaczęła się kurczyć, to metropolia najpierw likwidowała swoje najdalej wysunięte przyczółki i prowincje peryferyjne. Rzymianie opuścili Brytanię w końcu IV wieku, ale pozostawili tam dostatecznie dużo ludzi, instytucji i wiedzy, żeby uczynić później z wyspy punkt startu dla odnowy kultury europejskiej. Bo przez kilka stuleci wyspy nie dotknął wywołany ekspansją germańską regres cywilizacyjny, a zwłaszcza kulturowy.

To jest wersja bardzo uproszczona, oczywiście. Między V a VII wiekiem Brytania zapomniała, iż Rzymianie byli zdobywcami, ale pamiętała, iż byli przodkami elit kulturowych i twórcami systemów społecznych. Historia Brytanii jest do XI wieku tak skomplikowana, iż łatwo się zaplątać w nawarstwiających się wątkach…

W każdym razie Rzymianie plemiona miejscowe albo zlatynizowali i podnieśli na zdecydowanie wyższy poziom kulturowy i cywilizacyjny, albo – jak tajemniczych dosyć Piktów i wojowniczych Kaledończyków – wyparli na północ za Mur Hadriana i – na krótko – jeszcze dalej, za Mur Antonina. Sercem późniejszej Wielkiej Brytanii czy kultury angielskiej była zlatynizowana Walia.

Walia do dziś z dumą nawiązuje do swojego rzymskiego pochodzenia. Dafydd Iwan napisał porywający, nieoficjalny hymn Walii, fantastycznie śpiewany po walijsku przez kibiców piłkarskich. W hymnie tym jest wzmianka o Macsenie, czyli Magnusie Maksymusie, cesarzu w latach 383-388, który wyruszył po władzę nad imperium właśnie z Walii. I – uwaga – był on gorliwym katolikiem dosyć ostro zwalczającym ponownie – po porażce na soborze nicejskim – rosnącą w siłę herezję ariańską.

Ale Sarmaci też mówili, iż są potomkami Rzymian…

Tyle tylko, iż Walijczycy mają rację. Oni faktycznie są – oczywiście w jakiejś, genetycznie rzecz ujmują, części – potomkami Rzymian. Z pewnością byli potomkami kulturowymi, choćby o ile nie mówimy o genetyce, ale kulturalnie Walia, serce wczesnośredniowiecznej kultury brytyjskiej, ma rzymskie korzenie.

Skoro Rzymianie nie zdobyli Szkocji, to skąd się wzięli mnisi iroszkoccy?

Tu znowu jest tutaj pomieszanie z poplątaniem…

No to może inaczej: jak chrześcijaństwo trafiło do Szkocji, skoro Szkocja jest niezdobyta?

Moment, Panie redaktorze. Najpierw trzeba to wszystko naprostować. W tamtych czasach Szkocją nazywano Irlandię. A potem chrześcijańscy Szkoci z Irlandii zaczęli wpływać na wyspę angielską i zasiedlać pogańską północ tej wyspy. I tę część północną wyspy angielskiej zaczęto nazywać Szkocją Mniejszą, a potem Irlandię zaczęto nazywać Hibernią, a Szkocja Mniejsza została Szkocją.

Teraz już wszystko jasne?

Chyba tak, ale na wszelki wypadek powiem, iż nie…

No właśnie… Trudno jest w lapidarnym skrócie opisywać zjawiska, które się działy przez wieki na wielkich obszarach. Siłą rzeczy musimy stosować uproszczenia i ryzykujemy, iż pominiemy coś istotnego, przez co łańcuch przyczyn i skutków będzie cokolwiek niezrozumiały, albo nam się splącze.

Iroszkoci to tak naprawdę irlandzcy, schrystianizowani Irowie, którzy zasiedlili Szkocję.

Bo ci oryginalni „Szkoci” to, tak jak się rzekło, Kaledończycy i Piktowie, którzy zostali zepchnięci już całkiem na północy skraj wyspy.

Chrześcijaństwo zatem docierało na Wyspę w wielu falach, w dodatku z wielu kierunków. Nie było jakiegoś jednego, pojedynczego aktu chrystianizacji wysp brytyjskich. Misjonarze przypływali z różnych kierunków, przeprowadzali chrystianizację – albo ginęli z polecenia miejscowych władz i kapłanów. Św. Patryk był rzymskim Walijczykiem – albo walijskim Rzymianinem – chrystianizował Irlandię w V wieku i wytępił wszystkie węże przy okazji.

Słyszę dzwony, ale nie wiem z którego kościoła… Irlandia jest jedyną częścią Europy, gdzie nie żyją węże?

Tak, i wszyscy się zastanawiali, jak to jest możliwe i Ach! Jaka to piękna, zielona wyspa, nie ma tu żadnych węży. Cud! Zatem przypisano zabicie wszystkich węży modlitwie Świętego Patryka. Węże syczały głośno i przeszkadzały mu się modlić, no więc św. Patryk zaniósł modlitwę do Boga, żeby przestały mu przeszkadzać. I tym oto sposobem w Irlandii nie ma węży, ale jest za to dużo klasztorów. Podobna legenda istnieje również w Anglii, tyle tylko, iż tam pustelnikowi w medytacjach przeszkadzały śpiewające skowronki. Puentę już znamy.

W III i IV wieku cesarstwo zachodniorzymskie pogrążone jest w kryzysach, pod naciskiem wrogów wewnętrznych i z powodu zaburzeń wewnętrznych zaczyna słabnąć i kurczyć się. Proces zwijania imperium zaczyna się oczywiście od peryferii. Centrum trwa najdłużej.

Powolne zwijanie władzy imperialnej może mieć również pozytywne aspekty, bo jeżeli proces zmian nie jest gwałtowny, tylko stopniowy, to owszem: ewakuują się instytucje państwowe i struktury armii, ale pozostają lokalne elity, zachowujące kulturę rzymską i chrześcijańską. I właśnie na brytyjskich peryferiach w spokoju trwały klasztory chrześcijańskie, w których przez cały czas modlono się do Boga i przepisywano teksty liturgiczne, hagiograficzne i rocznikarskie.

Chrześcijaństwo dotarło na wyspy brytyjskie wcześnie i mocno się zakorzeniło, ale potem z kolei na wyspy brytyjskie dotarli germańscy poganie. Elity nowej władzy były znów pogańskie, ale dość gwałtownie się chrystianizowały: czy to pod wpływem misjonarzy czy po prostu przejmując wyższą kulturę społeczności lokalnych.

Ale żeby znowu nie mieszać sobie i nie tworzyć tego przekładańca chronologiczno-wyznaniowego, no to możemy przyjąć, iż ostateczna chrystianizacja wyspy – z wyjątkiem krańców północnych przebiega w ciągu wieku VII, na co wpływ mają klasztory z Irlandii.

W 529 roku powstaje pierwszy zakon świata, czyli benedyktyni. Niecałe 70 lat później powstaje zaś opactwo świętego Augustyna w Canterbury…

Wówczas jeszcze nie świętego. Założycielem był Augustyn, który później został świętym i to jego imię później związało się z najważniejszym, benedyktyńskim opactwem Canterbury, a adekwatnie w Durovernum, bo takiej łacińskiej nazwy również używano. Kilkaset lat później, w XII i XIII wieku w Canterbury swoje placówki założyli templariusze, dominikanie i franciszkanie. Warto również dodać, iż Canterbury była również stolicą królestwa Kentu: św. Augustyn najpierw ochrzcił króla Etelberta, a potem z pomocą władcy – o tego typu współpracy, niezbędnej dla powodzenia fundacji, już rozmawialiśmy – założył klasztor (597 r.) Pierwotnie opactwo było pod wezwaniem świętych Piotra i Pawła.

70 lat to w tym wypadku dużo? Mnie się wydaje, iż nie… Rzym upada, komunikacja jest jaka jest, dopłynąć do Wielkiej Brytanii to też nie taka prosta sprawa…

Przy okazji jednej z poprzednich rozmów wyraziłem swój sceptycyzm wobec Pańskiego twierdzenia o upadku Cesarstwa Rzymskiego. No więc teraz ponownie, Panie Redaktorze, powtarzam: Cesarstwo Rzymskie nie upadło. Ono dalej trwało. Ono trwało w mentalności ludzi. Ono wcale nie upadło. Ono się po prostu zmieniło.

Rzym przez cały czas jest… Jasne, centrum władzy nie jest już w Rzymie, bo przecież już wcześniej cesarze wynieśli się z Rzymu do Rawenny, a potem do Chorwacji, a potem do Konstantynopola, czyli następowała migracja centrum władzy i jej stolicy. Natomiast stolicą jest siedziba władcy Rzymu, czyli stolica Imperium Rzymskiego jest w Rawennie, stolica Rzymu jest w Splicie, stolica Rzymu jest w Konstantynopolu, ale to wciąż pozostaje Rzym, to wciąż pozostaje to samo państwo, to wciąż pozostają te same tworzące je idee, realizowane są kultura a także cywilizacja. Drogi rzymskie istnieją do dzisiaj, możemy zobaczyć fragmenty muru Hadriana. Nie możemy wprawdzie wziąć kąpieli w termach w Rzymie, ale można było zorganizować w nich koncert trzech tenorów. Koncerty operowe, rockowe, italo disco oraz mecze siatkówki wciąż realizowane są w amfiteatrze w Weronie.

Będziemy rozmawiać o kulturze, więc pojęcie idei nam się tutaj bardzo przyda, zwłaszcza, iż będziemy rozmawiać o kulturze chrześcijańskiej, dla której filozofia Platona jest metodologicznym fundamentem. Czyli: w platońskiej i świętego Augustyna filozofii idealistycznej, idea jest bytem najważniejszym, nie zaś rzeczy istniejące. Platon zresztą i jego zwolennicy powątpiewali w realność rzeczy. Dla Platona i jego zwolenników istota zawierała się w ideach, to idee były prawdziwe, a świat materialny i rzeczywistość były tylko bladymi odbiciami idei. Przykład: o człowieczeństwie i wartości jednostki ludzkiej decyduje nieśmiertelna, idealna dusza, nie zaś ułomne, podatne na zniszczenie ciało.

A zatem: Rzym też jest taką swoistą ideą. To, iż on w swej postaci materialnej przeżywa kryzysy, pozornie choćby upada, , to nic. Istotą jest idea Imperium Rzymskiego. Idea, której najważniejszymi elementami jest Pax Romana – rzymski pokój – oraz prawo rzymskie oparte na „Ius” i „Lex”, czyli prawach naturalnych, niezbywalnych oraz na prawie stanowionym.

Te wszystkie pojęcia tworzą pewną ideę, która jest żywa. To, iż politycznie państwo upada, kurczy się, przeżywa kryzysy, dzieli, no to taki jest los materii, ważne jest to, co się dzieje z nieśmiertelnymi ideami.

Wróćmy do Pana pytania… 70 lat to wcale nie tak dużo, jakby komuś się mogło wydawać.

Przepływ informacji jest tak szybki, jak przemieszczają się wędrujący ludzie…

Benedyktyni, przemierzali adekwatnie całą Europę, zakładali swoje klasztory propagujące nowy, atrakcyjny styl pobożności, nieuchronnie musieli dotrzeć również do Brytanii. Proszę pamiętać, drogi zbudowane przez Rzym wciąż istnieją. To, co przez wieki zapewniało komunikację wewnątrz Imperium Rzymskiego, czyli wspaniałe, brukowane rzymskie drogi, one w wieku VI wciąż istnieją w dobrym stanie. Nimi można jechać, wędrować, przemieszczać się. Oczywiście bywa na nich niebezpiecznie, bo zabrakło legionów pilnujących porządku, ale drogi są, więc szybkość przenoszenia się koncepcji, idei, wzorców kulturowych wcale nie jest dużo mniejsza niż w czasach imperialnego Rzymu.

Wprawdzie wędrowni filozofowie czy mnisi z pewnością nie maszerują w tempie 30 kilometrów dziennie, tak jak maszerowali legioniści. Niemniej jednak cały czas są w stanie pokonywać kilkadziesiąt kilometrów dziennie. Więc co to jest dotrzeć z Rawenny do Mediolanu, czy do Paryża? Zwłaszcza, iż można przyłączyć się do jakiej kupieckiej karawany. Wprawdzie wprawny piechur idzie szybciej niż woły w jarzmie, ale za to one są bardziej wytrzymałe. Wprawdzie między Normandią a Brytanią wciąż jest kanał, ale, jak możemy wnioskować z częstotliwości podróży, przepłynięcie go nie jest wielkim problemem. Rzymianie pokonywali te niespełna 40 kilometrów w te i z powrotem, to dlaczego nie mieliby dać rady przepłynąć ludzie wczesnego średniowiecza?

Dlaczego właśnie w Canterbury Augustyn zdecydował się założyć klasztor, powołać opactwo?

Wspomniałem już o przychylności lokalnego władcy. To warunek niezbędny.

To nie jest tak, iż jeden człowiek w habicie samodzielnie czy choćby w towarzystwie kilku współbraci podejmuje dzieło fundacyjne. Nie, absolutnie niezbędna jest przychylność lokalnego władcy i jego wsparcie materialne.

Akurat opactwo w Canterbury powstało prawdopodobnie dzięki temu, iż żona miejscowego króla była chrześcijanką i dlatego władca otoczył opieką tych przybyszy, nadał im ziemię, nadał im prawo wybudowania kościoła, przyznał im prawo głoszenia nauk etc. Tak samo 350 lat później działo się w Polsce: pogański władca, chrześcijańska księżna małżonka, pierwsi mnisi, pierwsza kaplica, pierwsze nauki. Dobrawa i Mieszko I. Proces incepcji religii chrześcijańskiej, a zwłaszcza tworzenia struktur kościelnych odbywał się we współdziałaniu z władzą świecką. Przykładów tego typu zdarzeń można znaleźć dużo więcej. Nie można separować dwóch sfer władzy, duchownej i świeckiej. Przecież monarchowie są pomazańcami, jak biskupi.

No i oczywiście przeciwnie: kiedy władca świecki ma pretensje do lokalnego biskupa czy do papieża, no to robi się z tego rzeczywiście starcie, , starcie cywilizacyjne, wręcz gigantomachia, jak na przykład chociażby w wieku XIII, kiedy cesarz Fryderyk II toczył długoletni, wielowątkowy spór z papieżem Grzegorzem. Jedyny wypadek w dziejach, kiedy papież oficjalnie nie tylko cesarza ekskomunikuje, ale jeszcze nazwie go Antychrystem… To dopiero było wydarzenie.

A kiedy władza lokalna współpracuje z mnichami, z kościołem, to wszystko się układa harmonijnie.

Jeszcze jedna mała wycieczka naokoło, Panie profesorze. W związku z tym, co Pan powiedział o sporze cesarza Fryderyka z papieżem Grzegorzem… Jakbyśmy przeszli do czasów Innocentego III, to okazałoby się, iż papieże potrafili cesarzy i królów zrzucać z tronów…

Ależ oczywiście, iż tak… I odwrotnie.

No to gdzie ta harmonia między władzą duchową a władzą świecką?

Skoro właśnie wyszliśmy z klasztoru na Monte Cassino, to przypomnę, iż cesarz Fryderyk II złupił Monte Cassino, bo chciał pokazać papieżowi, iż on jest mocniejszy. Wcześniej, za Grzegorza VII Rzym złupili Niemcy oraz walczący z cesarskimi Normanowie.

Dlatego powiedziałem, iż starcie tych dwóch największych potęg – bo przez wiele set lat i cesarstwo i papiestwo były największymi potęgami świata – zawsze wywoływało wstrząsy cywilizacyjne. Cywilizacja chwiała się wówczas w posadach, cierpiała też odporniejsza na perturbacje polityczne kultura.

A przecież takich starć, takich kryzysów mamy całe mnóstwo. Okres walki o prymat w Europie, jak historycy nazywają właśnie te spory toczone przez cesarstwo i papiestwo, trwał kilkaset lat, a jednym z punktów walki o prymat było to, czego się najczęściej w szkołach uczy, czyli tzw. spór o inwestyturę. Zapomina się dodać, iż spór o inwestyturę był tylko takim drobnym elementem walki o prymat. Walka o prymat miała znacznie szerszy zasięg niż tylko spór o inwestyturę, czyli wprowadza na stolicę biskupów, od koga są zależni, czyje są biskupie majątki, kto komu co daje i na jakiej zasadzie.

Czy opactwo powstałoby, gdyby nie papież Grzegorz I – wychowanek benedyktyński?

Pewnie by powstało, bo nie ma się chyba co przywiązywać za bardzo do imion i do nazwisk, raczej identyfikujmy prądy kulturowe, z którym łączą się konkretni ludzie.

Szerzy się idea, a jak ma na imię, czy jak się nazywa ten, który jest jej aktualnym i doczesnym promotorem, orędownikiem, to mniej istotne. Jak nie jeden, to drugi. Siła idei benedyktyńskiej była bardzo duża, a na wyspach brytyjskich spotkała się ona właśnie z tą wcześniejszą tradycją chrześcijańską, tą z końca IV, początku V wieku, tradycją Rzymu chrześcijańskiego i świętego Patryka i jego apostolskiej akcji misyjnej.

No bo właśnie: Anglia to nie jest teren dziewiczy. Wcale nie jest częstym zjawiskiem, iż chrześcijańscy misjonarze ruszają ewangelizować kraje zupełnie chrześcijaństwa nie znające, jak w wieku X państwo Mieszka, a w wiekach późniejszych ziemie wnętrza Afryki czy wyspy Japonii. Wyspy Brytyjskie znały już chrześcijaństwo i to dobrze. Skądś się przecież ta żona króla, chrześcijanka wzięła, prawda? Walijski Macsen- cesarz Magnus wychował się w Brytanii w domu chrześcijańskim. Co oznacza, iż kiedy Augustyn przybywa ze swoją misją, to chrześcijaństwo jest tam już od wieków znane. I – co ważne – nie jest to chrześcijaństwo charakterystyczne dla pierwszych dwóch wieków, czyli religia niewolników i ludzi ubogich.

Wyznawczynią Chrystusa jest żona króla. Czyli to już jest religia ceniona i chrześcijanie w żaden sposób nie są dyskryminowani. Są ludźmi wpływowymi. I mamy powodzenie tej akcji misyjnej czy reemisyjnej, czyli założenie klasztoru w Canterbury. Wprawdzie papież Grzegorz zachwycał się sukcesami misyjnymi Augustyna i jego 40 towarzyszy, pisał o cudach godnych apostołów, gdy pod wpływem Augustyna nawracały się dziesiątki tysięcy Angolów, ale nie ma wątpliwości, iż benedyktyni działają w środowisku znającym już religię chrześcijańską i przychylnym. Klasztory iroszkockie przechowujące, i to bardzo skrupulatnie, zdobycze późnego antyku są na Wyspie centrami kultury i wiedzy, również tej użytkowej…

A skąd je wzięły?

No jak to skąd? Przecież św. Patryk to jest IV wiek…

Ale co ma Pan profesor na myśli mówiąc o zdobyczach? Chodzi o myśl, o ideę, czy o jakieś księgi, ikony, bądź inne artefakty?

O wszystko, Panie redaktorze, o wszystko. O koncepcje i refleksje, obserwacje i teorie zawarte w manuskryptach, a chociażby o samą technikę ich spisywania. Na przykład w IV wieku w Imperium wykształca się piękne, wyraźne pismo kodeksowe, tak zwana uncjała. I właśnie tą uncjałą posługują się mnisi, którzy w IV-V wieku zakładali klasztory w Irlandii, a później w Szkocji. Oni są odcięci od tego co się dzieje na kontynencie, nie ulegają ówczesnej barbaryzacji kultury, tylko zachowują to, czego się nauczyli. Przekazują to kolejnym adeptom, oblatom, nowicjuszom w skryptoriach klasztornych. Mnisi iroszkoccy piszą pięknie, starannie i cały czas tak samo.

Ówczesny świat – czyli ulegające defragmentacji Imperium podlega nieustannym wstrząsom związanym z zaburzeniami politycznymi, jak Pan mówi, z procesem upadania Cesarstwa Rzymskiego. W klasztorach iroszkockich czas jakby się zatrzymał. Mnisi niezmiennie siedzą w swoich skryptoriach i przepisują piękną uncjałą dawne teksty. I nie tylko przepisują teksty, ale również je iluminują.

Miniatury w tych rękopisach, manuskryptach iroszkockich są przepiękne, ale co ciekawe, podlegają podobnym zasadom, jak w późniejszym czasie ikony prawosławne. One nie ulegają zmianie. Przez dziesięciolecia i stulecia jest ta sama ornamentyka, te same barwy, te same techniki malowania, te same wzorce ikonograficzne etc.

Europa kontynentalna zmienia wzorce i techniki – niekoniecznie na lepsze. Odkrywają się nowe perspektywy, nowe spojrzenia, a u Iroszkotów wszystko trwa, jak trwało i to na szczęście dla nas, ponieważ te zmiany, które zachodziły na kontynencie, wcale niekoniecznie były zmianami na lepsze. To w odniesieniu do wytworów tego okresu stosuje się określenie barbarzyńskich naśladownictw.

Na przykład, skoro jesteśmy przy piśmie: od VI wieku Europa kontynentalna bazgrze coraz bardziej. To jest okres tak zwanych pism szczepowych. Oczywiście nie są szczepy, tak jak rozumie je antropologia dzisiejsza, ale taka się nazwa przyjęła. Pisma szczepowe to znaczy, iż Merowingowie piszą po swojemu, Longobardowie piszą po swojemu, Kuria Rzymska, papieska pisze jeszcze inaczej etc. I wszyscy piszą coraz mniej czytelnie. To są chyba najtrudniejsze do odczytania teksty. A przecież zadaniem Benedyktynów, tą misją, którą wymyślił święty Benedykt jest zachowywanie dorobku wieków poprzednich. Mnisi mają się modlić i pracować, ale mają również utrzymywać poziom kultury przepisując, kolportując i odnawiając.

Tutaj jeszcze taka dygresja. Wiek piąty, szósty, siódmy, ósmy na kontynencie to są wieki, kiedy chrześcijaństwo jest już mocne, bardzo mocne. I chrześcijaństwo tych lat oczywiście nie poważa pism autorów pogańskich. Natomiast bardzo poważa antyczny pergamin. No więc co robią mnisi, żeby móc pisać nowe, zresztą nie najwyższych lotów teksty teologiczne czy filozoficzne?

Wywabiają teksty Cycerona i innych filozofów rzymskich czy greckich. Usuwają z pergaminu stary tekst, ich zdaniem bezwartościowy, pogański, czyli gorszy i w to miejsce umieszczają tekst nowy, często nikłej wartości rozważania teologiczne. No i dzięki temu, do naszych czasów, dzięki właśnie tej pracy mnichów przetrwały teksty Cycerona, łącznie z najważniejszym De Re Publica. To właśnie dzieło przetrwało w postaci tak zwanego palimpsestu, czyli wyskrobanej karty pergaminowej. Inaczej by się nie zachowało. Dzięki technologii da się palimpsesty odczytać.

A zatem na kontynencie rzeczywiście zapada mrok. Nie jest to ciemność, ale mrok. Nie będziemy teraz dyskutować na ile wieki do ósmego były ciemne, na ile mroczne, na pewno całkowita ciemność nie zapadła, bowiem rozświetlały ją płonące w klasztorach kaganki czy świece. Dzięki chrześcijaństwo jakieś światełka się w tej ciemności pogańsko-germańskiej paliły…

Ale zwracał Pan kiedyś uwagę, iż rządzący królestwem Frankonii, Merowingowie, nie potrafią ani czytać, ani pisać…

I może Karolingowie również, na przykład Karol Wielki…

W historii toczy się taki spór, czy Karol Wielki umiał pisać, czy nie. On opanował podpis, to znaczy znamy z dokumentów cesarza Karola bardzo ozdobny monogram, który stawiał na dokumentach jako uwierzytelnienie postanowień (dyspozycji), ale po prostu się tej kaligrafii uwierzytelniającej nauczył. Prawdopodobnie umiał czytać. Nie umiał pisać, ale umiał czytać.

Merowingowie to najpotężniejsza dynastia w ówczesnej Europie, ale są jak to Germanie – trzeba pamiętać, iż Frankowie to Germanie – ich zajmuje głównie wojna i władza. Pergaminy specjalnie ich nie interesują, bo choćby się tym rozpalić w kominku nie da, czy ogniska w czasie wojennej wyprawy. A jak są jeszcze zabazgrane, to tym bardziej są w ich oczach nieistotne. Bardziej dbają o swe piękne długie włosy, symbol królewskości niż o wiedzę.

Europa pogrąża się w licznych, lokalnych, ale nieustannych wojnach, wojenkach, a poza tym staje w obliczu rosnącego zagrożenia, najpierw arabskiego, a później muzułmańskiego. I jak to zwykle bywa: wspólny wróg jednoczy. Zagrożenie ze strony wschodu sprawia, iż zachód zaczyna się jednoczyć, ale zostawmy politykę.

Karol to jest niesłychanie interesująca postać, bo choć nie miał wykształcenia, to żywił olbrzymi szacunek dla nauki, słusznie dostrzegając w niej – i w kulturze – narzędzie władzy i spoiwo państwa.

Karol uważał, iż nauka jest ważna i potrzebna dla efektywnego rządzenia, natomiast żeby przywrócić nauce jej część dawnego blasku, musiał współpracować z Kościołem jako depozytariuszem dawnej wiedzy, musiał współpracować z benedyktynami i współpracował również z Iroszkotami, czyli z przybyszami z Wysp brytyjskich, którzy docierają do Europy i odkrywają ku swemu zdumieniu, iż to oni zachowali tę dawną kulturę wysoką, a Europa kontynentalna się zdegradowała.

To coś, co nazywamy renesansem karolińskim, jest w znacznej części autorstwa duchownych przybywających do Królestwa Franków z Wysp brytyjskich. I tu znowu powraca na scenę opactwo w Canterbury, chociaż nie ono jedno, bo podobnych ośrodków jest znacznie więcej. Alcuin, czyli najbliższy współpracownik Karola Wielkiego z opactwem w Canterbury nie miał nic wspólnego, Beda Venerabilis, czyli Beda Czcigodny też nie był z Canterbury. Istnieje kompleks złożony z wielu klasztorów południowo-brytyjskich, które zaczynają promieniować na kontynent.

W Canterbury przechowywano naukę na dobrym, wysokim poziomie. Fundacja klasztorów Canterbury obejmowała oczywiście skryptorium, obejmowała dobrą szkołę przyklasztorną. System oświaty budował się wówczas w oparciu o klasztory, bo tam są ludzie umiejący pisać, czytać i nauczać, więc stopniowo społeczności koncentrujące się wokół ośrodków klasztornych również opanowują umiejętności czytania, pisania i rachowania.

Z tych przyklasztornych skryptoriów wyrastają szkoły, potem koncepcja systemowej edukacji zostaje przejęta przez państwa. Alcuin, bliski współpracownik Karola zakłada szkołę nie klasztorną, nie katedralną, tylko pałacową przy siedzibie cesarza Karola w Akwizgranie. Ze względu właśnie na patronat państwa i mecenat cesarski mówimy o renesansie karolińskim, a nie np. o renesansie benedyktyńskim, czy renesansie iroszkockim, aczkolwiek oczywiście i benedyktyni, i Iroszkoci duży wpływ na ten renesans mieli.

I wracając do pisma, które stało się czynnikiem istotnym w upowszechnianiu wiedzy. Taka anegdota pokazująca jak piękne, jak czytelne, jak klasyczne w swojej formie było przechowywane w klasztorach pismo uncjalne, a potem karolińskie pół-uncjalne. Kiedy zaczęła działać ta szkoła pałacowa w Akwizgranie, tam opracowano kolejną wersję półuncjały, którą nazywamy minuskułą karolińską.

Minuskuła nawiązuje do wzorców klasycznych, ale dzięki oparciu na uncjale kodeksowej pozostało ładniejsze. Gdybyśmy popatrzyli na kursywę starorzymską, to zobaczymy niemal nieczytelny tekst, jakby kura pazurem bazgrała. Kursywa minuskulna wcale nie była bardzo pięknym w swojej formie pismo.

Uncjała i później półuncjała są szczytowym osiągnięciem w rozwoju pism antycznych. To było tak piękne w swoim charakterze, w proporcjach, w dukcie, pismo, iż kiedy w wieku XVI ludzie kolejnego renesansu chcieli odnawiać wzorce antyczne, odkryli pisma z czasów Karola Wielkiego i powiedzieli, o to jest najpiękniejszy przykład kultury antyku. Tak pisali ludzie antyku, więc my utworzymy nowe pismo właśnie na podstawie tych klasycznych – jak oni sądzili – tekstów.

No i choćby nie bardzo wiedzieli, iż tworząc nowe pismo, tak zwaną antykwę humanistyczną, sięgali wcale nie do wzorów starorzymskich, tylko do pisma pochodzącego z pogardzanych przez siebie „wieków ciemnych”, ze średniowiecza i to tego karolińskiego. Więc antykwa humanistyczna, pismo okresu renesansu, które stało się również pismem druków, bo czcionki miały formę antykwy humanistycznej, w rzeczywistości nawiązywało do minuskuły karolińskiej. I tak renesans, sądząc, iż sięga do wzorców antycznych, sięgnął do wzorców średniowiecznych. I nie jest to jedyny taki przypadek, historia technologii zna ich wiele.

Sugeruje Pan, iż gdyby nie Canterbury, nie byłoby kontrrewolucji, odnowy kościoła Cluny? Widzę, iż to wszystko są po prostu naczynia połączone i historia długiego trwania…

Nie bez przyczyny pojęcie „historii długiego trwania” stworzył Jacques Le Goff, francuski historyk, który obserwował istnienie i funkcjonowanie struktur społecznych. Wprawdzie Jacques Legoff, Marc Bloch Ferdynad Braudel i cała szkoła Annales nadmiernie skupili się właśnie na strukturach , zapominając trochę o ludziach, czy jakby odsuwając na plan dalszy ludzi. Ich zainteresowało trwanie struktur, co oczywiście w przypadku Kościoła jest metodą całkiem dobrą, bo to struktury Kościoła i funkcjonujący w ich ramach ludzie Kościoła zapewniali przetrwanie wzorców kulturowych, idei czy choćby technik.

A przecież pisanie jest techniką, więc koncepcja długiego trwania, czyli metoda badania funkcjonowania struktur i idei jest metodą użyteczną. Oczywiście my nie zapominamy również o ludziach, bo ja wprawdzie na początku naszej rozmowy powiedziałem, iż gdyby to nie był Grzegorz, to może byłby to kto inny, gdyby nie Benedykt, to pewnie kto inny. Ale to jest gdybanie, bo w rzeczywistości był to dokładnie Benedykt i w rzeczywistości był to Grzegorz.

Są oczywiście pewne idee, prądy kulturowe, koncepcje, które muszą się ziścić, niezależnie od tego, kto je wprowadzi w życie. Takim przykładem jest chociażby coś, co do dzisiaj niesłusznie nazywane jest rewolucją kopernikańską. W rzeczywistości nie była to rewolucja, nagła, niespodziewana erupcja intelektualna. Kopernik był tylko – albo aż – ostatnim człowiekiem w szeregu wielkich badaczy, mędrców, filozofów przyrody, którzy po kolei odkrywali różne cechy rzeczywistości, cechy natury. Kopernik niczego nie odkrył. Kopernik jedynie nadał wcześniejszym już koncepcjom filozoficznym formę matematyczną.

Ani Kopernik nie postawił Słońca w centrum, ani nie puścił Ziemi w ruch, bo to już wiedziano wcześniej. Kopernik tylko ujął to w formę matematyczną, więc nie ma tu żadnej rewolucji. To jest trwająca ładnych kilkaset lat ewolucja poglądów, odkrywanie krok po kroku struktury rzeczywistości.

Oczywiście nie powiem, iż możemy wykreślić Kopernika, iż on nie był ważny, bowiem to on zwieńczył istotny wątek wielowiekowej refleksji nad światem. Niemniej jednak z ustaleń Kopernika zawartych w „De revolutionibus orbium celestium”, bardzo kilka się ostało. Można zaryzykować twierdzenie, iż był znacznie lepszym ekonomistą niż astronomem. Być może i lepszym lekarzem niż astronomem, zwłaszcza, iż się kształcił na ekonomistę i na lekarza, a astronomia była pasją pozazawodową.

Z całego „odkrycia” Kopernika do dzisiaj zostało tylko to, iż jego dzieło „O obrotach sfer niebieskich” trafiło na Indeks Ksiąg Zakazanych i tyle. Nikogo dzisiaj nie obchodzi, iż Kopernik w swojej pracy również popełnił błędy…

I to jakie!

Na przykład, iż Słońce jest „centrum Wszechświata”…

Rzeczywiście, układ heliocentryczny był znany dużo wcześniej. Święty Albert, chociażby bezpośrednio przed Kopernikiem twierdził to samo, będąc biskupem i nikt go na nic nie skazywał. Kopernikowi się nie zgadzały obliczenia z rzeczywistością, bo Kopernik przyjął, iż planety mają orbity koliste, podczas kiedy dzisiaj wiemy, iż są one eliptyczne.

Kiedy Kopernik przyjmuje, iż orbity są koliste, to próbując wyliczyć te koliste orbity, nie może trafić w to, co się rzeczywiście dzieje na niebie, bo dla jego obliczeń Mars powinien być „TU”, a jego nie ma. Wenus powinna być „w tym miejscu”, a jej też nie ma, bo to wszystko biegnie po innych orbitach niż przyjął Kopernik. Teoria nie pasuje do empirii.

Więc Kopernik wprowadzał więc oryginalne – co nie znaczy, iż prawdziwe – hipotezy, mianowicie swoiste „pętelki” dodawał, ponieważ gdyby planeta obiegała po orbicie kolistej, to już powinna być w tym miejscu, na które nasz fromborski kanonik spogląda, a jej nie ma. A więc Kopernik zakłada, iż ona po drodze jeszcze robi taką małą pętelkę i dlatego się spóźnia.

Dzisiaj się wydaje dość śmieszne, ale istotą opowieści o Koperniku jest stwierdzenie, iż ta idea heliocentryczna dojrzewała od kilku wieków. Ludzie, filozofowie dokładali kolejne cegiełki do zrozumienia obrazu świata i teoria ta po prostu musiała się objawić, niezależnie od tego, jak nazywał się ten, który czynił kolejny krok na drodze poznania wszechświata. Poznanie rzeczywistości rozwija się wysiłkiem wspólnym wielu wybitnych umysłów, a następcy korzystają z dorobku poprzedników. Ludzie średniowiecza często myślą o sobie jak o karłach, gdy porównują się z poprzednikami, ale śmiało wspinają się na ramiona tych olbrzymów i nie wahają się ich krytykować. To nie rewolucja, to ewolucja.

Rewolucja przecież polega na niszczeniu starego, by podjąć próbę – z reguły nieudaną – zbudowania. Nowego. To nie było tak, iż Kopernik powiedział: „Słuchajcie to nie jest tak, iż świat ma postać dysku, który jest ulokowany na grzbietach czterech słoni, które stoją na skorupie żółwia i razem płyną przez ocean eteru, tylko Ziemia krąży wokół Słońca!”. To byłaby rewolucja. Ale Kopernik wcale nic takiego nie mówił. Kopernik tylko obliczał coś, co już filozofowie wiedzieli wcześniej, czyli iż Ziemia i inne planety krążą wokół Słońca.

A to, jakie miejsce ma Słońce we Wszechświecie, to już pozostało kolejne wieki ewolucyjnego postrzegania i procesu zrozumienia Wszechświata.

To bardzo interesujący wątek, ale wróćmy do Canterbury. Dlaczego opactwo wpadło w tak potworne długi w XIII wieku?

Bo mnisi w Canterbury po prostu szaleli…

Każdy może popaść w długi, o ile żyje ponad stan, prawda? Czyli wydaje więcej niż ma się dochodów. Opactwo w Canterbury duże dochody miało cały czas, tylko zaczęło wydawać trochę więcej, chcąc pokazać wspaniałość, chcąc podnieść prestiż i swój, i królestwa.

To chyba nie spodobałoby się papieżowi Franciszkowi… Podnoszenie prestiżu… Wydawanie pieniędzy… Przecież Kościół ma być ubogi…

Kościół przede wszystkim ma głosić chwałę Boga i przypominać nieustannie Ofiarę Chrystusa.

Święci mogli chodzić w najskromniejszych łachach, ale na Mszę Świętą zawsze ubierali najpiękniejszy ornat, zawsze brali najpiękniejsze naczynia liturgiczne.

Skąpili sobie, a nie skąpili na Kościół, którego Chrystus jest Głową.

Oszczędzanie na chwalę Bożą – choćby brzmi dziwnie.

Chodziło o skromność i pokorę ludzi Kościoła, a nie o zubażanie kościołów, nie o zubażanie tego, co ludzie sami chcieli mieć i do tej pory chcą przecież. Ludzie chcą, żeby ich kościół był piękny, żeby był pięknie zdobiony, żeby ich dzwon dźwięczał lepiej niż dzwon z sąsiedniej parafii etc..

Ludzie nigdy nie oszczędzali na Panu Bogu. To trzeba było dopiero reformacji i protestantów z ich zupełnie surowym, a choćby czasami wypaczonym spojrzeniem na religię i na chrześcijaństwo, żeby dokonać czegoś, co nazywam Zagładą Sztuki Kościelnej.

Mocne określenia…

Dobrze, spokojnie, bez emocji i po kolei: w ciągu wieku XVI jedna trzecia Europy przechodzi na protestantyzm. I w jednej trzeciej Europy niszczona jest sztuka religijna. Z kościołów i klasztorów przejmowanych przez protestantów wyrzucane są rzeźby, wyrzucane są obrazy, wyrzucane są – i przetapiane – wyroby rzemiosła artystycznego: monstrancje, relikwiarze, kielichy etc. Rzeźby i obrazy płoną na stosach. Część Francji, Szwajcaria, Anglia, połowa Niemiec, znaczna część Polski, Węgry, cała Skandynawia – tam wszędzie wcześniej były świątynie i klasztory, w których dzieła sztuki z wspaniałego, twórczego, płodnego okresu, czyli gotyku i poprzedzającego go romanizmu, służyły chwale Bożej, opowiadały Historię Świętą i dzieje świętych. W klasztornych skryptoriach i bibliotekach przechowywano manuskrypty przepisywane starannie przez mnichów w ciągu stuleci i wspaniale iluminowane. I to wszystko protestanci niszczą. Nigdy się nie dowiemy, ile unikatowych manuskryptów wówczas zniszczono. Sztuka, dzieła geniuszu i wyobraźni, oraz inkunabuły – świadectwa myśli i geniuszu – przepadły. Bezpowrotnie.

Nawet nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić skali tej Zagłady. Jedna trzecia tego, co stworzyła głęboko pobożna Europa okresu średniowiecza, zostaje zniszczone w ciągu kilkudziesięciu lat. No to jak to nazwać?

Czy Wielka Brytania mogła uniknąć reformacji?

I w ten sposób wróciliśmy do frapujących pytań o role jednostek w ludzkich dziejach. O ile skłonny jestem mniemać, iż gdyby Martin Luter zszedł był z tego świata na przykład w roku 1515, to niedługo pojawiłby się inny – może jeszcze bardziej radykalny – herezjarcha. Taki był ówczesny – jak to się dzisiaj mówi – mental. Rzym nazbyt się zeświecczył, zbyt dużo było w nim zepsucia – reakcja musiała nastąpić. Jak nie w 1517 w Niemczech, to w 1519 we Francji, albo rok później w Danii. Im bardziej woda wrze, tym więcej pary, coraz większa potrzebna jest siła do dociskania pokrywy i tym większa na końcu siła wybuchu. Natomiast jeżeli chodzi o akceptację luteranizmu, czy innych odmian protestantyzmu, to tu bez wątpienia kluczową rolę odgrywali monarchowie. Przypomnę tylko, iż w systemie monarchicznym król jest źródłem prawa. Każdy z panujących indywidualnie, odpowiadał sobie w sercu swoim na pytanie o granice władzy monarszej, o miejsce styku praw ludzkich i boskich. Zygmunt August odpowiedział pięknie: „Nie jestem królem ludzkich sumień’. Odpowiedź Henryka VIII nie była równie godna i szlachetna: „Chcę nową żonę, bo muszę za wszelką cenę spłodzić męskiego dziedzica, porzucam zatem religię i zmuszę do tego samego swoich poddanych”.

Henryk VIII za napisanie traktatu poddającego krytyce nauki Marcina Lutra Assertio Septem Sacramentorum w 1521 r. otrzymał od papieża tytuł „obrońcy wiary” Fidei Defensor. Co się stało z tym człowiekiem, iż przyłączył się do reformacji?

Zmysły wygrały z rozumem. Żądze, na którymi król nie mógł lub też nie chciał zapanować, ujawniły płytkość jego wiary. Okazało się, iż w jego przypadku królewska pobożność była tylko pozorem i pozą, przestrzeganiem zewnętrznych form, nie zaś płynącą z duszy i umysłu wiarą w Boga, w jego miłość do rodzaju ludzkiego, w to, iż wolna wola jest największym darem – i największym ciężarem jednocześnie – Boga dla człowieka. W przypadku króla Henryka zwyciężyła pycha duchowa i cielesne żądze.

Czy prawdą jest, iż podobne rozwiązanie, czyli ogłoszenie króla głową Kościoła chciano zastosować również w Polsce w XVI wieku?

A tak. I – odwrotnie niż w Anglii – promotorem koncepcji utworzenia polskiego kościoła narodowego był prymas Jakub Uchański, zaś po stronie katolicyzmu mimo wszystko, wbrew silnym przesłankom skłaniającym go do tego kroku, opowiedział się król Zygmunt II August.

Mimo wszystko?

Zygmunt August w roku 1564 jest w gorszej sytuacji niż Henryk VIII w roku 1534. Henryk chce się rozwieść z Katarzyną Aragońską, bo po pierwsze pragnie dziedzica płci męskiej – ma córkę Marię – po drugie, chce kolejną swoją kochankę, czyli Annę Boleyn, uczynić małżonką i królową.

Zygmunt August nie ma żadnego dziedzica, nie ma też szans, bo doczekał się go z aktualną, trzecią żoną, czyli Katarzyną Habsburżanką. I abstrahując od faktu, iż to prawdopodobnie Zygmunt August był bezpłodny, choćby nadzieje na przedłużenie dynastii nie skłaniają polskiego króla do zerwania przysięgi małżeńskiej i tej jeszcze ważniejszej, przysięgi złożonej Bogu. Pokornie trwa w związku z niekochaną, ciężko chorą i prawdopodobnie również bezpłodną żoną, – która w 1566 r. wyjeżdża z Polski – aż do śmierci Katarzyny w lutym 1572 r. Dopiero wtedy rozpoczyna starania o kolejne małżeństwo – ma przecież niespełna 52 lata – które przerywa jego śmierć w lipcu 1572 r.

Zerwanie z Kościołem Katolickim? Taki akt wiarołomstwa panującego monarchy jest w katolickiej Polsce nie do pomyślenia. Król Zygmunt II doskonale wie, król łamiący przysięgi przestaje być wiarygodny. A niewiarygodny król, będący przecież źródłem prawa, relatywizuje prawo, co jest – jak doskonale wiemy z obserwacji rzeczywistości – drogą do anarchii.

Dlaczego reformacja w Anglii była aż tak krwawa? Przecież Henryk VIII „jedynie” wypowiedział posłuszeństwo papieżowi, a nie Panu Bogu… Dlaczego zdecydowano się na krwawe prześladowania katolików?

Oczywiście, iż zerwał przysięgę złożoną Bogu. Przysięgał przecież, iż będzie dbał nie tylko o dobro lordów, mieszczan i kmieci, ale również, iż będzie przestrzegał praw Bożych, iż będzie wierny jednemu, świętemu, apostolskiemu i powszechnemu Kościołowi. Akt Supremacji, w którym król Angielski ogłosił się głową kościoła w Anglii, był zniszczeniem jedności i powszechności Kościoła. Kiedy zrywa się z Bogiem powstaje pustka. Pustka eschatologiczna, pustka aksjologiczna. Taką pustkę po zerwaniu z Bogiem i Jego prawem, trzeba czymś wypełnić, więc wypełnia się ją człowiekiem i jego prawami.

W Polsce XVI w. obowiązuje zasada, iż państwo nie zajmuje się egzekucją wyroków sądów kościelnych. Czyli grzesznicy mniejsi i więksi są skazywani na kary kościelne: klątwę, ekskomunikę. Czyli odstępcom od wiary nic nie grozi, bo przecież oni sami wykluczyli się z Kościoła. Chrzest w jakimkolwiek innym obrządku jest równoznaczny z apostazją. Natomiast w Anglii, na mocy pierwszego i jeszcze bardziej drugiego aktu supremacyjnego, wymaga się przysięgi królowi (lub królowej) jako głowie kościoła – czyli de facto zerwania z Rzymem.

Katolik, wierny Kościołowi musi odmówić takiej przysięgi, wtedy wkracza państwo angielskie uznające to za akt zdrady króla. Zdradę króla karze się śmiercią. Sytuacja identyczna jak za Nerona czy Dioklecjana: władza państwowa wkracza w sferę prywatności, w sferę religii, podporządkowując ją sobie przy użyciu autorytetu władzy (która przecież też ma sakralny pierwiastek) oraz przymusu państwowego, będącego przecież immanentnym składnikiem każdej władzy, zawsze i wszędzie.

Czy można powiedzieć, iż reformacja angielska i jest „oczkiem w głowie” marksistów? W historiografii są bowiem liczne usiłowania, aby reformację angielską wytłumaczyć czynnikami gospodarczymi i walką klasową mówiąc na przykład w ten sposób, iż tam najwcześniej wytworzyła się warstwa społeczna, jaką jest burżuazja, czy klasa społeczna, a więc trzeba było wyjść z feudalizmu szybciej niż w innych państwach, a przecież Kościół jest ostoją feudalizmu.

Mówimy o dwóch zupełnie różnych procesach. Pierwszy: Henryk chce zerwać z legalnie poślubioną żoną i pojąć kochankę. Chce też podreperować skarbiec. Swój i swoich stronników, więc konfiskuje rzeczywiście ogromne majątki kościelne. To proces tworzenia się królestwa angielskiego „z tego świata” opartego na żądzach i pieniądzach (co często jest jednym) przebiegający w XVI wieku. I druga rewolucja angielska, „rewolucja” burżuazyjna, czyli wedle terminologii historiografii angielskiej „Glorious Revolution”. To złożone procesy ekonomiczne, społeczne, prawne oraz – niestety – wyznaniowe – dziejące się w ostatniej ćwierci wieku XVII z kulminacją w okresie panowania Jakuba II Stuarta. Gwałtowna reakcja protestantów na niezręczne poczynania Jakuba – nie można jednocześnie wprowadzać tolerancji religijnej i dokonywać aresztowań biskupów anglikańskich.

„Chwalebna rewolucja” i objęcie tronu angielskiego przez Wilhelma Orańskiego faktycznie domknęła system, w którym państwo dominuje na kościołem. Znów zaczęto stosować akt o supremacji w wersji ostrzejszej, tej wprowadzonej w roku 1559 przez Elżbietę I. Problem – oczywiście dla metodologii marksistowskiej – polega na tym, iż „Glorious Revolution” między innymi dlatego była chwalebna, iż była praktycznie bezkrwawa. Oczywiście ginęli żołnierze jakobiccy i orańscy, ale to normalne w czasie walki o władzę, giną najemnicy. Społeczeństwo nie jest przeorane żelaznym pługiem rewolucji, nie ma eksterminacji całych grup społecznych. Takie rewolucje zobaczymy dopiero później: w końcu XVIII wieku we Francji i w XX wieku w Rosji i innych nieszczęsnych krajach, do których dotrą bolszewicy niosący pochodnie i kule oświecenia.

Dlaczego próby rekatolizacji Anglii za panowania Marii I Tudor nie powiodły się?

Nie powiodły się wszystkie trzy próby rekatolicyzacji. Pierwsza z nich wyszła z Canterbury zaraz po śmierci Henryka VIII, którego spadkobiercą i dziedzicem był małoletni Edward VI, chorowity syn Henryka i Jane Seymour, trzeciej z kolei żony Tudora. W imieniu Edwarda rządziła rada regencyjna, w której o władzę walczyły rozmaite frakcje powiązane z licznymi liniami Tudorów. Edward był pierwszym prawdziwie protestanckim królem Anglii, wychowanym w nienawiści do katolicyzmu. Zresztą ponoć w swych ostatnich słowach wypowiedzianych na łożu śmierci – a umierał mając niespełna 16 lat – wzywał Boga by obronił Anglię przed papistami. To za czasów Edwarda zaczęły się masowe egzekucje katolików skazywanych na spalenie na stosie. Więc kiedy na początku 1553 r. rozeszła się wiadomość, iż król jest ciężko chory, to właśnie w Canterbury rozpoczęto działania na rzecz przywrócenie katolicyzmu, a przynajmniej uchronienia katolików przed prześladowaniami.

Za drugą próbę przywrócenia katolicyzmu należy uznać działania królowej Marii I, córki Henryka VIII i Katarzyny Aragońskiej, która zasiadała na tronie od 1553 do 1558 r. I trzecia próba to czasy Jakuba II, chociaż na katolicyzm przeszedł potajemnie już jego ojciec Karol II. A odpowiedź na pytanie „dlaczego?” może – i powinna – być wielotomowa, na co nie możemy sobie pozwolić. Więc krótko: pieniądze i władza. Jakie były materialne konsekwencje utworzenia kościoła anglikańskiego: Korona skonfiskowała posiadłości Kościoła. A przecież wiemy, iż Kościół we wszystkich krajach Europy – również w Anglii – był wielkim właścicielem ziemskim. Olbrzymie majątki zabrane parafiom, biskupstwom i opactwom wzmocniły w pierwszym rzędzie państwo. W drugiej kolejności korzystają ci księża, którzy zgodzili się zerwać z Rzymem, z Thomasem Cranmerem, złowrogim doradcą Henryka VIII, który został arcybiskupem Canterbury i pierwszym zwierzchnikiem kościoła anglikańskiego. I wreszcie z majątków Kościoła Henryk wynagradza tych panów świeckich, którzy stają po jego stronie i wyciszają głosy swoich sumień w czasie licznych królewskich wiarołomstw i skandali. Więc nowy porządek wspiera władza państwowa, podporządkowany jej kościół i wielcy feudałowie. Trudno liczyć na powodzenie w walce z taką koalicją. I jeszcze jedno: na niekorzyść katolicyzmu działają niektórzy jego zwolennicy: królowa Maria I odpowiada okrucieństwem na okrucieństwa anglikanów, co tylko w oczach wielu sprotestantyzowanych Anglików potwierdza tezy propagandy antykatolickiej.

Jaki wpływ na reformację angielską miała promulgacja w kwietniu 1570 przez papieża Piusa V bulli Regnans in Excelsis, w której papież ekskomunikował zarówno Elżbietę jak i każdego jej poddanego, który ośmieliłby się wykonywać jej rozkazy?

Rzymskie młyny mielą powoli. Niestety. Od aktu supremacyjnego minęło 36 lat, wyrosło i dorosło nowe pokolenie, a biorąc pod uwagę ówczesne zwyczaje prokreacyjne, choćby dwa. Dwa pokolenia wychowane po pierwsze w anglikanizmie, po drugie w nienawiści do papistów, którzy usiłują najechać Anglię, spuścić ze smyczy krwiożerczych inkwizytorów, spalić wszystkich wolnych i anglikańskich Anglików, narzucić na nowo stare podatki. Więc w imię zysków, z pożądania bogactw i będącej ich konsekwencją – władzy, rodzi się opór przeciwko próbom przywrócenia religii katolickiej. Opór zakotwiczony przede wszystkim w strukturach i tworzących je ludziach, bowiem tam, gdzie jest miejsce dla wolnej i spontanicznej refleksji nad kondycją świata i człowieka, katolicyzm przez następne wieki zachowują swą atrakcyjność. Ofiarowuje bowiem człowiekowi coś więcej niż tylko doczesne korzyści.

Czy idea opactwa Canterbury wciąż wówczas żyła?

Mimo stworzenia kościoła anglikańskiego połączonego ściśle z tronem, Canterbury pozostało symbolem i materialnym świadectwem chrześcijaństwa katolickiego (katholikos po grecku znaczy „powszechny”), nieskażonego partykularyzmami, podziałami, polityką. Z tego właśnie powodu Henryk VIII i Cranmer wybrali Canterbury – choć to przecież niewielkie miasteczko – na siedzibę arcybiskupa, zwierzchnika kościoła anglikańskiego. To świadczy o tym, iż misja św. Augustyna, jego kooperacja z królową Kentu i królem w stworzeniu opactwa, serca chrześcijańskiej Anglii, wciąż miała znaczenie, iż Canterbury choćby dla wczesnych – czyli wciąż jeszcze nie bardzo odległych od katolicyzmu – anglikanów pozostawało duchową stolicą Anglii. Poza tym proszę pamiętać, iż procesy kulturowe zachodzące w wielkich społecznościach przypominają kręgi powstające na wodzie po wrzuceniu do niej kamienia: rozchodzą się od centrum ku peryferiom i proces ten wymaga czasu. Chrystianizacja Wyspy przebiegała powoli, niekiedy choćby się cofała: Beda Czcigody opisywał, iż dwóch królów saskich Sighere i Sebi porzuciło religię chrześcijańską i powróciło do pogaństwa pod wpływem zarazy, która – ich zdaniem – była dowodem na słabość chrześcijańskiego Chrystusa. Więc i anglikanizm rozprzestrzeniał się od centrum, czyli dworu królewskiego, przez dworzan feudałów, londyńczyków w dół piramidy społecznej. Szerokie rzesze jeszcze długo pozostają katolickie – bo od nich nie wymaga się składania przysięgi królowi-głowie kościoła – a Canterbury jest dla nich duchowym centrum kultu i religii.

Co takiego stało się pod koniec XVII wieku, iż władze Anglii wstrzymały prześladowania katolików na masową skalę?

Jak powiedziałem wyżej, tron objął Jakub II Stuart, katolik. Oczywiście, iż wstrzymał prześladowania katolików, niestety zaczął represje wobec anglikanów, czym raczej pogrzebał szanse na rekatolicyzację. Zadziałało zjawisko, które przywołałem wyżej: staw jest już anglikański, fale po wrzuceniu kamienia – czyli rekatolicyzacja – są tym słabsze, im dalej od epicentrum. Interesy możnych związane są z kościołem anglikańskim, ich reakcja na poczynania Jakuba jest więc zdecydowana.

Jak to jest, iż mimo tej całej sytuacji Anglia wydała światu wielu wspaniałych katolików? Gilbert Keith Chesterton, J.R.R. Tolkien, kardynał John Henry Newman, Evelyn Waugh to tylko niektóre przykłady…

To są – za wyjątkiem katolickiego od początku do końca Tolkiena – konwertyci. Ludzie, wychowywani w letniej, oportunistycznej atmosferze kościoła anglikańskiego. Nie ma aktualizowanej w każdej Mszy Świętej Ofiary Chrystusa, jest mdła pamiątka Ostatniej Wieczerzy, nie ma refleksji nad sobą, nad kondycją własnej duszy i rozmowy z sumieniem – bo nie ma spowiedzi, a o indywidualnym zbawieniu nie decydują nie złe lub dobre uczynki, ale odległe i enigmatyczne miłosierdzie Boga wynikające z Jego nieodgadnionej łaski.

Jedyne, co godne jest zabiegów i starań to doczesne powodzenie. Wielkie i przenikliwe umysły, jak kardynała Newmana czy Chestertona nie mogą znieść nijakości, więc zwracają się ku katolicyzmowi. Wówczas sprzeciwia się on jeszcze ckliwemu humanitaryzmowi oderwanemu od systemu wartości, odrzuca koncepcję równości wszystkich wiar – genialnie tę postawę z nową mocą głoszoną choćby przez papieża Franciszka, wykpił Chesterton pytając, czy dobrze urodzona londyńska socjeta w imię tej równości zaakceptuje odprawiane na Trafalgar Square obrządki kanibali. Dla katolików angielskich ich wiara tożsama jest z wolnością człowieka jako dziecka Bożego, z świadomością nieporównywalnego z niczym uczestnictwa w Kościele będącym Mistycznym Ciałem Chrystusa.

A jak to jest, iż wielu wielkich anglikanów nie nawróciło się na świętą wiarę katolicką? Mam tutaj na myśli m. in. C.S. Lewisa, czy T.S. Eliota. Dlaczego zatrzymali się oni u drzwi Kościoła katolickiego, ale nie weszli do środka?

A to dobre pytanie. Thomas S. Eliot był adekwatnie Amerykaninem, który naturalizował się w Wielkiej Brytanii. Jego poezja… Nie jestem literaturoznawcą, więc mogę się wypowiedzieć tylko jako amator (a amator po łacinie to kochający, miłośnik) poezji, również Eliota. Akurat dwa moje ulubione wiersze Eliota zawierają chyba odpowiedź na Pańskie pytanie. Wiersz „Hipopotam” kończy się sceną w niebo wstąpienia hipopotama, grubego obżartucha z ciała, krwi i kości, ale wybielonego ponad śnieg, „While the True Church remanis below/ Wrapt in the old miasmal mist – Gdy w miazmatycznej starej mgle/Prawdziwy Kościół utkwi w dole”.

Jakże wyraźnie widać tu tak charakterystyczną dla protestantów niechęć do Kościoła instytucjonalnego, Kościoła utożsamianego z hierarchią. I drugi wiersz „Hollow Man”, czyli Próżni ludzie, Ludzie-pałuby. Tu z kolei widzimy pełen rezygnacji pesymizm – objawił go już Luter w swojej alegorii o Bożym miłosierdziu, gdzie ludzka natura jest ohydnym błockiem, tylko z wierzchu pokryta cienką warstewką śniegu. W końcowej części „Próżnych ludzi” poeta przywołuje „Cień”, który kładzie się między chęciami, planami i myślami, a ich realizacją, „pomiędzy możnością a istnieniem”. I na przemian padają frazy „kładzie się Cień” oraz „Albowiem Twoje jest Królestwo”. I nie ma ciągu dalszego, nie ma słów o potędze i chwale na wieki, za jest skrajnie pesymistyczne stwierdzenie, iż „Oto jak kończy się świat/nie z trzaskiem ale ze skomleniem”.

Lewis zaś złożył de facto katolickie wyznanie wiary opisując scenę ofiarniczej śmierci lwa Aslana, , a potem jego zmartwychwstania, potężnego, ożywczego ryku i wyzwolenia Narni z okowów zimy. To scena oparta na legendach starochrześcijańskich, w których lew jest symbolem Chrystusa (Lew z pokolenia Judy), w których lew wskrzesza swoje zabite przez jad węża potomstwo rycząc nad nim. Konwersji na katolicyzm Lewis ostatecznie nie dokonał, ponoć nie chciał robić tego kroku, póki żyła jego żona, która z miłości do niego przeszła z judaizmu na anglikanizm, a niedługo po jej śmierci zmarł również Lewis.

Niedawno czytałem badania mówiące, iż grubo ponad połowa młodych Anglików w wieku do 25. roku życia uważa się za ateistów. Czy jest to „zasługa” anglikanizmu?

Anglikanizm – jak stwierdził wspaniały Chesterton – toruje drogę modernizmowi, w którym wiara przestaje być wiarą, a staje się „doświadczeniem” o charakterze religijnym. Potem odrzuca się natchnienie biblijne tłumacząc Biblię w sposób naturalistyczny. Wtedy już łatwo uznać równość wszystkich religii i twierdzić, iż wiara nie jest ważna, a ważne jest bycie dobrym człowiekiem. Ponieważ po drodze został odrzucony katolicki system wartości, z miłością, godnością i wolnością jako darami Boga, bycie „dobrym człowiekiem” jest de facto deklaracją agnostycyzmu. A od agnostycyzmu już tylko malutki kroczek do całkowitego ateizmu i i postawienia człowieka w miejscu Boga: człowiek miarą wszechrzeczy.

Czy Anglia może się jeszcze nawrócić na świętą wiarę katolicką? jeżeli tak, to czy może w tym pomóc idea Canterbury?

Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych. W roku 2024 w Wielkiej Brytanii Chrzest Święty przyjęła rekordowa liczba osób dorosłych. Podobnie jak we Francji. Ludzie w niepewnym świecie szukają stałości i pewności. I coraz częściej spoglądają na Kościół Katolicki, który trwa od ponad 2 tysięcy lat, i zaczynają rozumieć słowa Chrystusa wypowiedziane do Szymona: „A ja tobie powiadam, iż ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go”.

Dziękujemy za rozmowę.

PCh24.pl

Więcej rozmów z cyklu „Miejsca ginącej cywilizacji” – TUTAJ

Idź do oryginalnego materiału