Donald Tusk ujawnia, iż jego żona i córka były inwigilowane przez PiS-owski aparat przy pomocy Pegasusa. Jarosław Kaczyński odpowiada jednym słowem: „bzdury”. I w tym jednym słowie mieści się cała filozofia władzy, która przez lata uważała, iż wszystko – choćby prywatność rodzin przeciwników – można podporządkować politycznej potrzebie.
„Okazuje się, iż PiS podsłuchiwał przy pomocy Pegasusa moją żonę i córkę. Wnuczki i wnuków też, podpalaczu z Żoliborza?” – napisał Donald Tusk na platformie X. W kolejnym wpisie dodał z ironią: „W tym podsłuchiwaniu moich najbliższych chodziło Kaczyńskiemu prawdopodobnie o ochronę instytucji rodziny. W imię tradycyjnych wartości oczywiście.”
Jarosław Kaczyński, zapytany o te słowa przez dziennikarzy przed warszawską prokuraturą, odpowiedział krótko: „Bzdury”. I jak zawsze, gdy sprawa dotyczy realnej odpowiedzialności, prezes PiS reaguje tak samo – krótkim oddechem, półuśmiechem i słowem, które ma zamknąć dyskusję.
Ale sprawa nie jest błaha. Według ustaleń portalu Onet, Katarzyna Tusk-Cudna, córka premiera, otrzymała status pokrzywdzonej w śledztwie dotyczącym nielegalnej inwigilacji przy pomocy systemu Pegasus. Co więcej, specjalny zespół śledczy planuje przesłuchać również żonę Donalda Tuska – Małgorzatę.
Jeśli te informacje się potwierdzą, będziemy mieli do czynienia nie tylko z nadużyciem prawa, ale z przekroczeniem granicy, której żadna demokratyczna władza przekraczać nie powinna. Podsłuchiwanie żony i córki lidera opozycji to nie tylko polityczna obsesja – to akt paranoi.
Kaczyński może nazywać to „bzdurami”, ale trudno zapomnieć, iż to on – jako wicepremier do spraw bezpieczeństwa – nadzorował służby, które Pegasusa używały. To on, pytany w 2022 roku o użycie izraelskiego oprogramowania, przyznał, iż „Pegasus był używany, ale zgodnie z prawem”. Dziś wiemy, iż prawo było w tej sprawie ostatnim, czym PiS się przejmował.
W rzeczywistości Pegasus stał się narzędziem politycznej przemocy – bronią wymierzoną nie w przestępców, ale w przeciwników. Ofiarami tej inwigilacji byli nie tylko politycy opozycji, ale też ich rodziny, dziennikarze, prawnicy, a choćby ludzie spoza życia publicznego.
Kaczyński wciąż powtarza, iż to „bzdury”. Ale to jego władza zamieniła państwo w system podsłuchów i haków, w którym nie obowiązuje żadne tabu. Dziś Tusk mówi o podsłuchiwaniu żony i córki, jutro może się okazać, iż podsłuchiwano lekarzy, nauczycieli, sędziów.
Władza PiS zbudowała na strachu cały model zarządzania. Strachu przed „obcymi”, przed Unią, przed LGBT, przed uchodźcami. Ale największy lęk zawsze budziła kontrola. Pegasus był jego ucieleśnieniem – cyfrowym okiem partii, która bała się wszystkiego poza sobą samą.
Donald Tusk, z ironiczną precyzją, podsumował to najlepiej: „W imię tradycyjnych wartości oczywiście.” Bo rzeczywiście, podsłuchiwanie żony przeciwnika to prawdopodobnie nowy wymiar obrony rodziny w wydaniu Kaczyńskiego. Ten sam człowiek, który przez lata opowiadał o „moralnym państwie” i „chrześcijańskim ładzie”, nie widzi nic złego w inwigilacji kobiet i dzieci.
Kaczyński nie zdaje sobie sprawy, iż jego „bzdury” nie brzmią już jak zaprzeczenie, tylko jak wyznanie. Bo im dłużej trwa cisza wokół afery Pegasusa, tym wyraźniej widać, iż nie był to incydent, ale element systemu – systemu, który Kaczyński nadzorował z premedytacją.
Dziś próbuje udawać, iż nic nie wie. Ale jeżeli służby używały Pegasusa wobec rodziny premiera, to nie były to działania samowolne – ktoś musiał dać przyzwolenie. A jeżeli ten ktoś siedzi na Żoliborzu, to jego polityczny koniec powinien być równie głośny, jak jego milczenie.
Polska po rządach PiS długo będzie musiała odbudowywać zaufanie obywateli do państwa. Bo państwo, które podsłuchuje rodziny swoich przeciwników, przestaje być demokracją. Staje się prywatną własnością paranoi.
Jarosław Kaczyński może mówić, iż to „bzdury”. Ale w polskiej polityce to właśnie jego „bzdury” najczęściej stają się prawdą.

2 tygodni temu










