Były premier w roli trybuna ludowego. Morawiecki płacze nad losem wyrobników

3 tygodni temu
Zdjęcie: Morawiecki


Były premier Mateusz Morawiecki w rozmowie z Krzysztofem Stanowskim w Kanale Zero stwierdził: „My w naszym kraju jesteśmy pracownikami, jesteśmy czasami wyrobnikami, powiem nie tak pięknie. Obsługujemy różne biznesy, pomagamy, ale nie jesteśmy właścicielami kapitału”. Brzmi to jak manifest rasowego socjalisty, a nie ekonomisty, który przez lata przedstawiał się jako zwolennik wolnego rynku i liberalnej gospodarki.

Problem w tym, iż te słowa, choć podane z pozą zatroskanego patrioty, zdradzają coś innego: niezrozumienie rzeczywistości, w której żyją Polacy, i aspiracji społeczeństwa, które przez ostatnie dekady krok po kroku budowało swoją pozycję w Europie.

Morawiecki mówi dziś o „gigantycznym minusie” wyprzedaży majątku narodowego w latach 90. i 2000. „W wyniku tej wyprzedaży pozyskaliśmy trochę kapitału i know-how, ale po drugiej stronie równania mamy gigantyczny minus polegający na tym, iż nie jesteśmy właścicielami większości branż” – tłumaczy.

To bardzo wygodna narracja, bo zdejmuje odpowiedzialność z rządów PiS, które przez osiem lat miały pełnię władzy i narzędzia, by coś zmienić. Gdyby rzeczywiście chcieli wzmocnić polski kapitał, mogli to zrobić. Zamiast tego zajmowali się przejmowaniem banków i spółek po to, by obsadzać je swoimi ludźmi. Dziś słyszymy od byłego premiera gorzkie żale, jakby przez cały czas był z boku, a nie w samym centrum decyzyjnym.

Słowa Morawieckiego o „wyrobnikach” mogą brzmieć dramatycznie, ale przede wszystkim są obraźliwe wobec Polaków. Ludzie ciężko pracują, zakładają firmy, rozwijają start-upy, zdobywają zagraniczne kontrakty. Chcą być częścią światowej gospodarki, bo wiedzą, iż zamykanie się we własnym grajdołku oznacza stagnację.

To prawda, iż w Polsce działa dużo zagranicznego kapitału – w bankach, w mediach, w nieruchomościach. Ale to efekt otwarcia na globalny rynek, z którego Polska czerpie ogromne korzyści. Setki tysięcy miejsc pracy, dostęp do nowych technologii, integracja z europejską gospodarką – to nie są „wyrobnictwo”, ale szansa na rozwój. Zdroworozsądkowy Polak rozumie, iż nikt nie zbuduje nowoczesnej gospodarki w oparciu o narodowy autarkiczny projekt.

Kiedy były premier mówi o zagranicznych funduszach posiadających „wieżowce w Warszawie czy biurowce w Krakowie i Gdańsku”, brzmi to jak lament nad kapitalizmem, a nie jak głos konserwatywnego polityka. „Do kogo one należą? Do zagranicznych funduszy. My obsługujemy różne biznesy, ale nie jesteśmy właścicielami kapitału” – mówi.

To narracja rodem z podręczników socjalistycznej ekonomii, która sugeruje, iż prawdziwy rozwój to tylko ten, w którym wszystko jest „nasze”. A przecież Polacy wiedzą, iż własność prywatna – niezależnie od narodowości właściciela – tworzy wartość, miejsca pracy i przyciąga innowacje.

Morawiecki próbuje dziś uchodzić za obrońcę narodowego kapitału, ale tak naprawdę zdradza brak wizji. Zamiast mówić, jak wzmocnić polskich przedsiębiorców, jak pomóc start-upom konkurować globalnie, jak wspierać innowacyjność – woli straszyć zagranicznymi funduszami. Tymczasem Polacy nie potrzebują polityka, który rozdziera szaty nad tym, iż część wieżowców w Warszawie należy do Niemców czy Amerykanów. Potrzebują polityki, która sprawi, iż w tych wieżowcach będą siedziby polskich firm działających na całym świecie.

Najbardziej uderza to, iż były premier nie rozumie aspiracji Polaków. Ludzie chcą stabilnej pracy, uczciwych zasad gry i możliwości awansu społecznego. Chcą, by ich dzieci miały szansę studiować na najlepszych uczelniach i zakładać firmy konkurujące na globalnym rynku. Tymczasem Morawiecki zdaje się sugerować, iż naszym celem powinno być odkupienie wszystkich banków i biurowców, by móc powiedzieć: „to nasze”.

Ale czy to rzeczywiście byłby sukces? Czy nie większym sukcesem jest fakt, iż Polska stała się jednym z kluczowych hubów inwestycyjnych w Europie, iż mamy dynamicznie rozwijający się sektor IT, iż polskie firmy wchodzą na giełdy w Nowym Jorku czy Londynie?

Morawiecki zaczyna mówić jak rasowy socjalista – z nostalgią za światem, w którym wszystko jest „nasze”, a obcy kapitał to wróg. Problem w tym, iż taka narracja nie ma wiele wspólnego ani z realiami gospodarki XXI wieku, ani z aspiracjami Polaków. To nie jest język nowoczesnego przywódcy, ale polityka, który nie rozumie, czego naprawdę chcą obywatele: wolności, możliwości rozwoju i otwartości na świat.

Idź do oryginalnego materiału