„Byliśmy śmietnikiem Europy”. Portugalskie południe ma dość nie tylko turystów. Dlatego mieszkańcy zerwali z 50-letnią tradycją

news.5v.pl 1 tydzień temu

Licinia Matos ma już dość. — Rząd myśli tylko o turystach — mówi 55-letnia kobieta, która pracuje w opiece zdrowotnej. Jej frustracja burzy spokój wiosennego popołudnia. Lekka bryza owiewa brukowaną promenadę, która wiedzie wzdłuż skąpanego w słońcu portu w Portimao, miasta w turystycznym portugalskim regionie Algarve.

Licinia przeprowadziła się do Portimao sześć lat temu. Narzeka, iż od tego czasu w sercu południa Portugalii wszystko — od czynszu po podstawowe produkty, takie jak kawa — podrożało dwukrotnie. — To nie do zniesienia — żali się. — Moja pensja jest niska, a ceny bardzo rosną.

Kobieta dodaje, iż rząd musi również „kontrolować” rosnącą imigrację w tym regionie. Podobnie jak prawie co trzeci mieszkaniec miasta w ostatnich wyborach krajowych Matos po raz pierwszy zagłosowała na antyestablishmentową skrajnie prawicową partię Chega — co po portugalsku oznacza „dość”.

Billboard Chega z wiosennych wyborów

Szczepionka przeciwko skrajnej prawicy już nie działa

Portimao to liczące 60 tys. mieszkańców miasto, które było lojalne wobec lewicy od czasu rewolucji w 1974 r. Obaliła ona portugalską dyktaturę równo 50 lat temu. Dziś ta ostoja lewicy przewodzi nagłemu zwrotowi kraju w kierunku skrajnej prawicy. Chega przekonała wyborców krytyką drożyzny i zwiększonej migracji, a przede wszystkim państwa, które kilka o to dba.

Turystyczna perła południa Portugalii stała się symbolem szerszej zmiany w całej Europie, gdzie skrajnie prawicowe partie prowadzą w sondażach od Francji po Austrię, a twarda prawica walczy o trzecie miejsce w letnich wyborach do UE. Ale w samej Portugalii ta zmiana jest wręcz wstrząsająca. To przecież kraj, w którym pamięć o represyjnym reżimie Estado Novo (Nowego Państwa — przyp. red.) przez długi czas była uważana za szczepionkę przeciwko skrajnej prawicy. Wyborcy odrzucali ultranacjonalistyczne partie jeszcze długo po tym, jak w innych częściach Europy twarda prawica zaczęła zyskiwać poparcie. Jednak odkąd ugrupowanie Chega po raz pierwszy weszło do portugalskiego parlamentu w 2019 r., ekstremizm rośnie.

Jak dotąd partie głównego nurtu odmawiały współpracy z Chega — a niedawno wybrany centroprawicowy rząd wykluczył koalicję. Jednak, podobnie jak w innych miejscach w Europie, prawicowej partii coraz trudniej będzie mówić: „nie”, jeżeli jej wyborczy sukces stanie się normą.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Chodzi o przywrócenie zaufania

Z perspektywy Algarve Unia Europejska wydaje się być daleko. Ale czerwcowe wybory będą tu ważne. Są szansą na przykład na wysłanie do Lizbony silnego sygnału w kwestiach, takich jak polityka mieszkaniowa — do stolicy głosy w tej sprawie na co dzień nie docierają.

Dla partii głównego nurtu to z kolei okazja do powstrzymania wzrostu poparcia dla Chega. — Wybory są europejskie, ale musimy rozmawiać z ludźmi lokalnych problemach — uważa Pedro Ornelas, miejscowy działacz Partii Socjalistycznej. Jest zdania, iż europejskie wybory będą miały bardziej na celu „przywrócenie zaufania do wszystkich partii ” niż cokolwiek innego.

— W Portugalii wyborcy są znacznie bardziej podatni na pomysły lewicy niż prawicy — przekonuje Luis Serra Coelho, profesor ekonomii na Uniwersytecie Algarve. Dodaje, iż oprócz historycznej niechęci do skrajnie prawicowej polityki pozostało jedna przyczyna: ponad połowa wyborców polega na państwie w zakresie świadczeń, emerytur lub zatrudnienia.

Pawel Kazmierczak / Shutterstock

Algarve, Portugalia

I rzeczywiście — podczas ostatnich wyborów w 2019 r. 14 z 21 miejsc w Parlamencie Europejskim Portugalii przypadło centrolewicowym lub lewicowym posłom do PE — to największy udział ze wszystkich krajów. Portugalii w tej kwestii dorównują tylko Malta i Cypr.

Dramatyczna zmiana

Lewicowe tradycje Portimao liczą sobie ponad wiek. Kwitło tu przetwórstwo rybne, ale warunki, w których w tej branży pracowali mieszkańcy miasta i gminy, były bardzo złe. Dlatego na początku XX w. rozwinął się tu ruch robotniczy — jeden z najsilniejszych w Portugalii.

Kiedy po latach Estado Novo wróciła demokracja, miasto zawsze wybierało tylko socjalistycznych burmistrzów. W wyborach w 2019 r. w całym regionie Algarve 62 proc. wyborców oddało głosy na partie lewicowe. W całym kraju było to 57 proc. W przyspieszonych wyborach w 2022 r. różnica była już mniejsza — 54 proc. w Algarve opowiedziało się za lewicą, w kraju — 53 proc.

Jednak w marcu wszystko to uległo dramatycznej zmianie.

Chega pod przywództwem charyzmatycznego komentatora sportowego Andre Ventury wygrała w Algarve, w dodatku uzyskując wynik najlepszy spośród wszystkich regionów. Zwycięstwo dała partii kampania opierająca się w dużej mierze na retoryce antyimigracyjnej, obronie tradycyjnych wartości rodzinnych i oskarżeniach, iż poprzedni rząd socjalistyczny był skorumpowany.

W Portimao sukces prawicowego ugrupowania był szczególnie wyraźny: partia ponad dwukrotnie zwiększyła swój udział w głosach, zdobywając 31 proc.

Podwójny dylemat

Według profesora Coelho podobnie jak w innych częściach Europy, tak w Portugalii, spektakularna zmiana wynika częściowo z ekonomii, a częściowo z polityki migracyjnej.

Ok. jedna czwarta z 400 tys. mieszkańców regionu Algarve to obcokrajowcy, a coraz większą część z nich stanowią migranci o niskich dochodach. Przybywają z państw Azji Południowej, takich jak Indie i Bangladesz, wykorzystując złagodzone przepisy wizowe, aby znaleźć pracę jako pracownicy sezonowi w sektorze turystycznym.

Mieszkańcy skarżą się, iż nowi przybysze zakłócają życie w nadmorskim kurorcie. — Nie respektują naszych zasad — podkreśla Ana Lucia Caetano, 30-letnia właścicielka hostelu w Portimao. Rozmawiamy w eleganckiej restauracji brunchowej przy hostelu.

Ana Lucia twierdzi, iż sklepy prowadzone przez migrantów są zamykane znacznie później, niż ustawowo jest to dopuszczone. A bezpieczeństwo stało się większym problemem. — Nie czujemy się zbyt bezpiecznie z tymi nowymi ludźmi, zwłaszcza gdy jest ciemno i jesteśmy sami na ulicy — mówi.

Ale dla migrantów realia również są trudne.

Vijay Kumar ma 25 lat. Pracuje w restauracji. Przybył do Portimao z indyjskiego stanu Haryana trzy lata temu. Opowiada, że spotkał się z rasizmem ze strony miejscowych i trudno mu było znaleźć mieszkanie. w tej chwili z dwiema innymi osobami wynajmuje dwupokojowe. Płacą czynsz w wysokości 1,2 tys. euro (5 tys. zł) miesięcznie. Vijay dostaje minimalne wynagrodzenie (w 2024 r. wynosi ono 887 euro brutto, czyli ok. 3,8 tys. zł — przyp. red.).

Rozmawiamy na wybrzeżu zaśmieconym betonowymi blokami hoteli. Z zatoczek dochodzą do nas głosy pierwszych w tym sezonie brytyjskich turystów, odbijające się echem w oddali.

Kumar dostrzega „duży problem mieszkaniowy”, mówi, iż znalezienie „pracy jest bardzo trudne”. Jego los to nie jest jednak najgorszy scenariusz, jaki może spotkać migranta. W ostatnich latach policja przeprowadziła szeroko zakrojone naloty na farmy w sąsiednim regionie Alentejo. Akcja była związana z podejrzeniami o wykorzystywanie pracy przymusowej i korzystanie z handlu ludźmi.

Ceny domów wzrosły pięciokrotnie

Portimao stoi jednak również przed drugim, zupełnie innym rodzajem wyzwania imigracyjnego. Zwabieni dobrą pogodą w Portugalii i — niedawno zniesionymi — przepisami, które pozwalały zagranicznym emerytom płacić najwyżej niewielkie podatki, do Algarve przybywały dziesiątki tysięcy zamożnych migrantów, głównie z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Holandii i państw skandynawskich. Z jednej strony dzięki temu miasto się rozwija. Z drugiej — według Coelho w niektórych miejscach ceny domów wzrosły pięciokrotnie w ciągu ostatniej dekady.

— Można powiedzieć, iż panuje tam napięcie — ocenia Michael Reeve, 55-letni były pracownik brytyjskiej policji, który przeprowadził się do Portugalii 22 lata temu. w tej chwili prowadzi największe stowarzyszenie zagranicznych rezydentów, Afpop. — Gdy ci ludzie napływali do Portugalii, portugalskie płace pozostawały na tym samym poziomie — mówi, siedząc w swoim przytulnym biurze w centrum Portimao. — Moim zdaniem to jeden z powodów, dla których Chega uzyskał tak duże poparcie.

Szpital, którego nie ma

Ale być może największą frustrację powoduje dominujące wśród mieszkańców poczucie opuszczenia przez rząd.

Nie mamy tu żadnych inwestycji — ubolewa Joao Filipe, 43-letni nauczyciel. Argumenty? Słaby transport publiczny, a opieka zdrowotna zorganizowana tak, iż pacjentom zdarza się na pogotowiu czekać 24 godziny na wizytę. — To region Portugalii zapomniany przez resztę. Wielu ludzi się zbuntowało — dodaje Joao.

Przykładem jest budowa Centralnego Szpitala Algarve. Prawie dwie dekady temu padła pierwsza obietnica powstania placówki. Przez te lata z fanfarami obwieszczało inwestycję kilka rządów. Ale ta nigdy nie powstała, co zmusza wielu mieszkańców regionu do skorzystania z drogiej prywatnej opieki zdrowotnej.

Profesor Coelho uważa, iż gniew budzi też fakt, że region więcej daje do budżetu państwa, niż z niego otrzymuje. To wpływy z podatków, głównie z działalności turystycznej, która stanowi 70 proc. lokalnej gospodarki.

— (…) Płacisz podatki i nie dostajesz zwrotu. To wyjaśnia, dlaczego chcemy pokazać czerwoną kartkę rządowi centralnemu — mówi, jednocześnie podkreślając, iż głosy na partię Chega były bardziej związane z odrzuceniem głównego nurtu niż z programem skrajnej prawicy.

Ale Joao Paulo Graca, który kieruje biurem politycznym partii w Algarve, nie zgadza się z taką oceną. — Chega poradziła sobie dobrze, ponieważ była partią polityczną, która w ostatnich latach działała najlepiej w regionie — wyjaśnia i wskazuje na sukces ugrupowania wśród młodych ludzi i wyborców, którzy po raz pierwszy głosowali. — Wynikało to z czystego przekonania i wiary, iż Chega jest tym, co zmieni ich życie na lepsze — zapewnia.

„Od drzwi do drzwi”

Czerwcowe wybory dają możliwość przetestowania tej hipotezy.

W 2019 r. zaledwie 31 proc. wyborców w Portugalii wzięło udział w wyborach do UE — o 20 proc. mniej niż średnia dla całego bloku. Coelho spodziewa się, iż i tym razem ta liczba będzie podobna. Ale wybory będą przez cały czas ważne, ponieważ wszystkie partie będą starały się — jak to mówi Coelho: upewnić się, iż niezależnie od ich wyniku będzie on gorszy dla skrajnej prawicy.

Chociaż sezon kampanii jeszcze się formalnie nie rozpoczął, Chega już planuje swój kolejny ruch. Podróżowanie po całym Algarve i prowadzenie polityki „od drzwi do drzwi”, zapowiada Paulo Graca. — Mamy nadzieję na ponowne zwycięstwo — mówi.

Pedro Ornelas przyznaje, iż jego Partia Socjalistyczna musi się jeszcze to przemyśleć, ale obiecuje odzyskać zaufanie wyborców w czerwcowych wyborach do UE.

Ale Ornelas, 28-letni działacz socjalistyczny, nie traci nadziei. Przyznaje, iż partia musi „wykonać wewnętrzną pracę, aby zastanowić się, co poszło nie tak” w ostatnich wyborach. I zapowiada, iż będzie „bardziej obecna” lokalnie, wyśle działaczy do kampanii w Algarve, będzie aktywna w kwestiach takich jak mieszkalnictwo, niedobór wody i infrastruktura publiczna.

Carlos Baia, radny w Faro, stolicy administracyjnej Algarve, należy do centroprawicowej Partii Socjaldemokratycznej. On również będzie pukał do drzwi przed czerwcowymi wyborami, aby walczyć z Chega. Dodał, iż lepiej kontrolowana migracja, mieszkalnictwo i rynek pracy będą najważniejszymi punktami programu jego partii.

— jeżeli rządy będą w stanie słuchać ludzi, odpowiadać na ich potrzeby, prawdopodobnie impet Chega zacznie maleć — uważa Baía.

Niektórzy mieszkańcy są skłonni dać się przekonać. Olina Kovalska, 30-letnia farmaceutka z Ukrainy mieszkająca w Portimao od 15 lat, wybrała Chega marcowych wyborach, które były jej pierwszymi. Mówi, iż tym razem jest otwarta na głosowanie „na osobę, która robi różnicę” w regionie, zwłaszcza w zakresie opieki zdrowotnej i mieszkalnictwa.

Jednak dla innych jest to już przesądzone.

Matos, sfrustrowana pracownica opieki zdrowotnej, zdecydowała, iż ponownie zagłosuje na Chega. — Kto wie, przez ile lat byliśmy śmietnikiem Europy — mówi. — To niesprawiedliwe… Musimy wszystko zmienić.

Idź do oryginalnego materiału