Byle kto, byle co, byle jak [FELIETON MARTENKI]

2 dni temu

To jakby powiedzieć lekarzowi: skoro brakuje was w szpitalu, zatrudnijmy kogoś, kto dobrze zna się na zielarstwie i lubi ludzi – ironizuje nauczycielka z przedszkola z Ursynowa. Wystarczy, iż chętnego do trudnej pracy z najmłodszymi zaakceptują dyrekcja placówki i kurator. Tak już było, choćby w dyplomacji za czasów PiS, kiedy nie trzeba było znać języków, protokołu ani świata, bo wystarczyło, iż się lubiło rauty, było swoim i pobłogosławił prezes z Nowogrodzkiej! Praktyka, jedna i druga, zawstydzająca, promująca to, co w Polsce trwale drażni najsilniej i zdaje się być nieusuwalne: bylejakość.

Aliści pomysł wymyślony (?) w Ministerstwie Edukacji Narodowej nie jest niczym nowym, więc budzić oporów nie powinien. Wszak nic innego, tylko zasada: robota dla wszystkich, co kto lubi… od dawna obowiązuje i to powszechnie, także w rządzie. Sławetna rekonstrukcja Rady Ministrów dokonana w lipcu też była oparta na zasadzie: robota dla wszystkich, kto lubi władzę, pieniądze i wpływy! Głęboko spóźniony ruch Donalda Tuska, który nikogo już nie obszedł, to tylko replika „przedszkolnego” pomysłu MEN, by dać pracę każdemu, nie za to, co umie, ale za to, co lubi… Są owszem w „nowym” rządzie dwa wyjątki, ale te potwierdzają tylko regułę.

Idź do oryginalnego materiału