Broń: wolność, którą mogą udźwignąć tylko nieliczni

1 dzień temu

W społeczeństwie, w którym każdy może wszystko, nikt nie może nic. Właśnie dlatego dostęp do broni powinien być nie tyle zakazany, co reglamentowany – w sposób naturalny i zgodny z hierarchią społeczną.

Czy posiadanie broni to przywilej czy zagrożenie? A może to kwestia klasy? W debacie publicznej dominują emocje – rozedrgane pytania o bezpieczeństwo, o Tadeusza, który zastrzelił rodzinę, o dostępność, pozwolenia, kontrole. Ale pytanie zasadnicze brzmi inaczej: kto adekwatnie powinien mieć prawo do broni?

Odpowiedź – choć niepopularna – jest oczywista. Ten, kto umie ponosić odpowiedzialność. A więc elita. Wbrew ludowej mitologii, równość nie jest cnotą. To tylko mechanizm porządkowy. Cnotą jest odpowiedzialność, dyscyplina, zdolność do refleksji i umiejętność rezygnacji z użycia siły mimo jej posiadania. Tych cech nie mierzy się testem psychologicznym, tylko statusem. I, tak – majątkiem.

Nie broń zabija. Bieda.

Broń to tylko przedmiot. Narzędzie – jak nóż kuchenny, jak laptop, jak karta kredytowa. Może służyć do przemocy, może do obrony, może być po prostu kolekcjonerskim artefaktem. Karanie za sam fakt posiadania broni to tak, jakby karać za posiadanie klucza do cudzego mieszkania – tylko dlatego, iż można by go kiedyś użyć.

W cywilizowanym państwie prawo nie karze za intencje ani za możliwości. Karze za czyn.

To, iż ktoś ma w domu Glocka czy choćby karabin maszynowy – nie jest problemem. Problemem jest, gdy broń trafia w niepowołane ręce. W ręce osób, które nie mają nic do stracenia, jak Jacek Jaworek, czy kilka dni temu Tadeusz Duda. W ręce tych, dla których przemoc nie jest ostatnią ostatecznością, ale impulsem. Przypadkiem. Reakcją.

Dlatego nie zakazujmy posiadania. Ograniczajmy je ekonomicznie. Niech broń kosztuje tyle, żeby trzeba było na nią zapracować. Albo odziedziczyć. Niech stanie się tym, czym była przez wieki – przedmiotem symbolicznym klasy właścicielskiej. Przedmiotem prestiżowym, a nie impulsywnym.

Ekonomia jako filtr moralny

Elity nie są idealne. Ale są przewidywalne. Ich przemoc – jeżeli już – jest polityczna, nie osobista. Skalkulowana, nie impulsywna. Ludzie bogaci, stabilni, osadzeni – nie strzelają do sąsiada, bo dzieci były za głośno. Nie zdzielą żony kolbą, bo za słona zupa. Oni wiedzą, iż mają coś do stracenia.

Nie da się tego ująć w ustawowym przepisie. Ale da się to uzyskać prostym narzędziem: ceną. Broń powinna kosztować. Jak luksusowy zegarek. Jak jacht. Jak udział w funduszu inwestycyjnym. Nie zakazujmy – przefiltrujmy.

Przywróćmy hierarchię społeczną tam, gdzie rzeczywiście ma znaczenie. W dostępie do siły. Państwo nie może pozwolić, by każdy miał taki sam potencjał przemocy, skoro nie każdy ma taką samą zdolność do jej nieużywania.

Wolność nie jest dla wszystkich

Liberalne społeczeństwa mają obsesję równości. Ale wolność – ta prawdziwa – nie jest równa. Jest przywilejem tych, którzy wiedzą, jak ją unieść. Tak jak nie dajemy Ferrari do prowadzenia szesnastolatkowi, tak nie powinniśmy pozwalać każdemu na broń tylko dlatego, iż chce. Broń to nie kaprys. To nie fanaberia. To nie „prawo człowieka”. To obowiązek samokontroli i kompetencji.

Jeśli ktoś chce broni – niech ją kupi. Ale niech kupi ją tak, jak kupuje się członkostwo w zamkniętym klubie. Z wpisowym, z regulaminem, z konsekwencjami. Bo o to chodzi: nie w zakazach, ale w selekcji. Nie w równości, ale w hierarchii.

Nie bójmy się wolności. Bójmy się taniej broni.

Idź do oryginalnego materiału