Nieobecność Polski przy stole światowych przywódców w Waszyngtonie nie jest wypadkiem przy pracy, ale skutkiem falstartu Karola Nawrockiego. Coraz więcej polityków PiS zdaje sobie sprawę, iż nowy prezydent zamiast budować mosty, spalił je już w pierwszych tygodniach urzędowania.
Gdy w poniedziałek w Białym Domu do stołu zasiedli przywódcy USA, Ukrainy, Francji, Niemiec, Wielkiej Brytanii, Włoch, Finlandii oraz przedstawiciele Komisji Europejskiej i NATO, zabrakło tam jednego z dotychczasowych filarów wschodniej polityki Zachodu – Polski. Obraz pustego krzesła, którego nie było choćby w planie, stał się symbolem słabości dyplomacji nowego prezydenta Karola Nawrockiego. Co gorsza, to nie opinia krytyków PiS, ale coraz częściej przekonanie płynące z samego środowiska tej partii.
Były szef MSZ, Jacek Czaputowicz, wprost wskazuje na przyczyny tej nieobecności. Jego zdaniem, podczas telekonferencji przed szczytem na Alasce Nawrocki popełnił poważny nietakt wobec Donalda Trumpa. Zamiast zająć pozycję partnera gotowego do współpracy, nowy prezydent miał pouczać amerykańskiego przywódcę, jak rozmawiać z Władimirem Putinem. Nawrocki przypominał o Bitwie Warszawskiej i przestrzegał, iż Rosja będzie oszukiwać. Trump oczekiwał zaś konstruktywnej propozycji, szukania dróg do kompromisu – a nie lekcji historii czy moralizatorskich przestróg.
Takie zachowanie mogło wywołać irytację w Białym Domu. W dyplomacji na najwyższym szczeblu ton i sposób przekazu liczą się równie mocno, jak sama treść. Nawrocki zamiast zyskać w oczach partnera, zbudował wrażenie, iż polski prezydent chce narzucać Amerykanom linię działania.
Konsekwencje były natychmiastowe. Polska nie została zaproszona na spotkanie w Waszyngtonie, podczas którego rozmawiano o bezpieczeństwie Europy i przyszłości wojny w Ukrainie. Zamiast stać w centrum debaty, Warszawa znalazła się na jej marginesie. To nie tylko symboliczna porażka, ale także realna strata polityczna – bo decyzje, które zapadły w tym gronie, będą miały wpływ na cały kontynent.
Oficjalne tłumaczenie MSZ, iż Polska jest „średnim krajem” i dlatego jej zabrakło, brzmi mało wiarygodnie. Jeszcze niedawno to właśnie Warszawa była przedstawiana jako główny sojusznik USA w Europie Środkowej. Skoro Niemcy, Francja czy Finlandia są dziś bardziej pożądanymi partnerami, oznacza to, iż coś w polskiej polityce zagranicznej zawiodło.
Dotąd partia Jarosława Kaczyńskiego konsekwentnie wspierała Nawrockiego, licząc, iż jego prezydentura będzie naturalnym przedłużeniem polityki PiS w obszarze bezpieczeństwa i historii. Jednak wydarzenia ostatnich dni wywołały konsternację. choćby w szeregach PiS pojawiają się głosy, iż nowy prezydent nie ma wystarcznego doświadczenia w prowadzeniu wielkiej polityki.
To nie jest zwykły błąd protokolarny, który można zatuszować. To pierwszy poważny sygnał, iż Polska może być traktowana jako państwo drugorzędne, którego obecność nie jest konieczna przy podejmowaniu kluczowych decyzji. Taka perspektywa budzi w PiS niepokój, bo oznacza, iż dotychczasowa strategia budowania pozycji Polski jako lidera regionu zaczyna się rozpadać.
Czaputowicz nie owija w bawełnę: nazywa to „okropnym falstartem”, który może zaważyć na całej prezydenturze Nawrockiego. I choć były minister od dawna nie należy do ścisłego grona doradców PiS, jego diagnoza zyskuje posłuch choćby wśród polityków obozu rządzącego. Bo fakty są niepodważalne: Polska nie była obecna tam, gdzie zapadały najważniejsze decyzje.
Dla partii, która przez lata podkreślała znaczenie Polski w strukturach NATO i UE, to szczególnie bolesny cios. Narracja o „wstawaniu z kolan” zderzyła się z rzeczywistością, w której Warszawa została po prostu pominięta.
Pytanie, które zadają sobie dziś politycy PiS, brzmi: jak wyjść z tej sytuacji? Nawrocki ma zaplanowaną wizytę w USA na 3 września, ale jej sens już teraz staje pod znakiem zapytania. jeżeli Polska pojawi się dopiero „po wszystkim”, będzie to dowód, iż nasza rola jest jedynie uzupełniająca, a nie strategiczna.
Według Czaputowicza, prezydent powinien pokazać, iż obecność Polski przy stole leży w interesie samego Trumpa. To zadanie niezwykle trudne, bo wymaga od Nawrockiego umiejętności elastyczności i pokazania, iż Polska wnosi coś unikalnego. Tymczasem pierwsze tygodnie jego prezydentury sugerują brak wyczucia i nadmierne przywiązanie do symboliki historycznej, która na Zachodzie nie zawsze znajduje zrozumienie.
Katastrofa dyplomatyczna z pierwszych dni prezydentury Nawrockiego jest lekcją także dla PiS. Partia zaczyna dostrzegać, iż powierzając najwyższy urząd osobie bez większego doświadczenia w realnej dyplomacji, zaryzykowała wizerunek Polski na arenie międzynarodowej. I iż to ryzyko właśnie się materializuje.
Nieobecność Polski w Waszyngtonie była sygnałem, którego nie da się zagłuszyć propagandą. Wewnętrzne głosy krytyki w PiS świadczą, iż świadomość skali problemu rośnie. Teraz najważniejsze pytanie brzmi, czy partia będzie potrafiła wymusić na Nawrockim korektę kursu – zanim marginalizacja Polski stanie się faktem na dłużej.