Bliski Wschód – te problemy do nas przyjdą

10 godzin temu

Wojny bliskowschodnie kosztowały USA już 8 tysięcy miliardów dolarów

Krzysztof Płomiński – dyplomata, specjalista od państw arabskich. W MSZ przepracował kilkadziesiąt lat (1971-2006), był m.in. ambasadorem Rzeczypospolitej Polskiej w Iraku (1990-1996) i Arabii Saudyjskiej (1999-2003), a w latach 2004-2006 dyrektorem Departamentu Afryki i Bliskiego Wschodu. W 2019 r. opublikował wspomnienia „Arabia incognita. Raport polskiego ambasadora”.

Panie ambasadorze, jak w tej chwili wygląda sytuacja na Bliskim Wschodzie? Czy Iran się obronił, czy został rzucony na kolana?
– Poczekajmy. Nie wiemy jeszcze, jak sytuacja się rozwinie. Czy to jest rzeczywiste zawieszenie broni, po którym nastąpi formalny rozejm i być może zostanie uruchomiony proces pokojowy, czy też będzie okres niestabilności, wzajemnego nękania. Generalnie na pewno Iran nie został rzucony na kolana do tego stopnia, żeby przyjąć warunki czy bezwarunkową kapitulację. Ale czy jest gotów wejść w dialog ze Stanami Zjednoczonymi, szukać jakiegoś rozwiązania? Myślę, iż na to pytanie nikt nie jest w stanie odpowiedzieć. Tym bardziej iż w całej tej wojnie nie chodziło jedynie o program atomowy.

To mógł być pretekst?
– Zgadzam się z opiniami szefowej amerykańskich służb specjalnych Tulsi Gabbard i większości przedstawicieli Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, iż tu nie było bezpośredniego zagrożenia. Nie było tak, iż lada moment ajatollahowie wyjdą z walizkami pełnymi bomb. To jeszcze nie ten etap. Ale Iran, poza programem atomowym, od dawna budzi emocje i kontrowersje. Jedna to jego wpływy w regionie. Owszem, od czasu terrorystycznego ataku Hamasu na Izrael zostały one bardzo ograniczone i zmniejszone – i w Libanie, i w Syrii, aż do Jemenu. Natomiast nigdy nie zostały całkowicie wykorzenione. I w dalszym ciągu mają potencjał odbudowy.

Dlaczego?
– Bo z jednej strony jest element religijny, z drugiej bardzo nośny czynnik palestyński. A także powszechna obawa przed polityką Izraela. Izrael prowadzi w tej chwili politykę supermocarstwa regionalnego i takim mocarstwem z pewnością stał się jeszcze przed atakiem na Iran. W nieodległej perspektywie będzie to zmuszało wszystkie kraje regionu do przewartościowania dotychczasowej polityki i zmiany układu sił.

Druga sprawa, jeżeli chodzi o Iran, to jego program rakiet balistycznych. W tym konflikcie to nie broń atomowa, tylko te rakiety okazały się bronią, która rzeczywiście zagroziła Izraelowi. Bo zaczęły się przedzierać przez żelazną kopułę, przez system obrony powietrznej Izraela.

Kolejny element, z którym należy się liczyć, to pytanie, czy Iran, który dotychczas prowadził konsekwentną politykę niewchodzenia w formalne sojusze z innymi mocarstwami, tej polityki nie zmieni. Nie sądzę, żeby szukał takiego sojuszu z Rosją, ale z Chinami jak najbardziej.

Oto więc bliskowschodni kocioł – polityka Iranu, polityka Izraela, problem Palestyny oraz czynnik religijny. Do tego mieszające w tym kotle supermocarstwa.
– Na Bliskim Wschodzie mamy do czynienia z całym splotem konfliktów, które w większości są niestety konsekwencją polityki naszych amerykańskich sojuszników. Przekonania, iż tamte ludy rozumieją tylko siłę. W związku z tym w ciągu dekad żaden konflikt nie został rozwiązany.

Bo jedną wojnę gaszono następną.
– Tworzył się łańcuszek, nie było widać końca. Choć w pewnym momencie w Stanach Zjednoczonych w różnych środowiskach zaczęto myśleć refleksyjnie. Najwyraźniejszym przejawem tej zmiany myślenia i refleksji na temat polityki bliskowschodniej była wizyta prezydenta Joego Bidena, który przyjechał do Izraela bezpośrednio po zamachach terrorystycznych Hamasu. Mówił wtedy: nasi izraelscy przyjaciele, nie powtarzajcie tych samych błędów, które my popełniliśmy po 11 września! Nie działajcie w zapamiętaniu i z nienawiścią, myśląc jedynie, jak się rozprawić z wrogami siłą, a nie biorąc pod uwagę innych elementów.

Czy to myślenie zachowało się w polityce USA?
– Ono istnieje. Także w bezpośrednim środowisku popierającym Donalda Trumpa. Wynikiem tego były bardzo silne naciski, żeby Stany Zjednoczone nie angażowały się wojskowo w Iranie. Ale zwyciężyła przeciwna grupa. Natomiast przeciwnicy zaangażowania Ameryki na Bliskim Wschodzie na taką skalę, jaka jest w tej chwili, mają coraz więcej do powiedzenia w Waszyngtonie.

Jakie mają argumenty?
– Przede wszystkim finansowe. Wojny bliskowschodnie kosztowały Stany Zjednoczone dotychczas, uwaga, 8 tysięcy miliardów dolarów! choćby dla takiego bogatego kraju to potężna suma.

Druga sprawa – okazuje się, iż te wojny, gniew, zapamiętanie, które towarzyszyły polityce bliskowschodniej, niechęć do używania środków politycznych, zachwiały globalną pozycją Stanów Zjednoczonych. Pisałem o tym wielokrotnie – amerykańskie zapatrzenie w wojnę z terroryzmem islamskim powodowało, iż więcej terrorystów się rodziło, niż umierało. To musi budzić refleksję. Również w Europie, która dość nieporadnie i beztrosko przygląda się temu, co się dzieje wokół jej południowych granic. I znalazła się w sytuacji, iż z jednej strony ma zagrożenie ze Wschodu polityką rosyjską, a z drugiej cały zespół pełzających zagrożeń ze strony Bliskiego Wschodu, które są w ogromnym stopniu związane z polityką Stanów Zjednoczonych i Izraela.

Na czym polega bliskowschodnie zagrożenie dla interesów europejskich?
– Po pierwsze, mamy w bezpośrednim sąsiedztwie chaos i obszar niestabilności. To oznacza, iż nie możemy korzystać gospodarczo ze współpracy i na tym tracimy. Po drugie, istnieje zagrożenie terroryzmem, który stamtąd płynie. Terroryzm nie rodzi się ot tak, na pustyni, bo komuś coś przyszło do głowy. Jest konsekwencją warunków, w których przyszli terroryści żyją. I narzędziem w polityce globalnych oraz regionalnych graczy. Po trzecie, zagrożenia migracyjne. Bieda, chaos, nierozwiązywane problemy przekładają się na miliony uchodźców, którzy mogą kierować się tylko do Europy. Bo gdzie? I wcale się nie zdziwię, jeżeli w kolejnych wyborach w Niemczech, przy takiej polityce, jaką Niemcy prowadzą, zwycięży AfD. Albo wejdzie do rządu.

Po czwarte, my, Europa, mamy swoje wartości. Te, które w Gazie Izrael łamie, i to w sposób brutalny, bezwzględny. A Europa się przygląda i w zasadzie milczy.

Trudno nam w Europie atakować Izrael.
– Część Europy wciąż żyje w syndromie Holokaustu, odpowiedzialności za tamten czas. Tylko iż tragedia Gazy ma katastrofalny wymiar. A o ile popatrzymy na politykę i oświadczenia najbardziej skrajnych sił w rządzie izraelskim, nie ma wątpliwości, iż oni wierzą, iż z boskiego nadania cała Palestyna należy się Izraelowi.

I zaczynają to realizować.
– Przygotowują się po prostu do tego, żeby i w przypadku Gazy, i w przypadku Zachodniego Brzegu podjąć drastyczne działania, wypędzić ich mieszkańców. o ile popatrzymy na skład rządu izraelskiego i na te najbardziej skrajne partie religijne, to gdyby Izrael był członkiem Unii Europejskiej, zostałby albo obłożony sankcjami, albo usunięty z tego grona. Bo artykułowane są tam często faszystowskie poglądy, co przez społeczność międzynarodową jest w coraz większym stopniu podnoszone. Polityka rządu

[email protected]

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Post Bliski Wschód – te problemy do nas przyjdą pojawił się poraz pierwszy w Przegląd.

Idź do oryginalnego materiału