Słuchając najnowszych wypowiedzi Mariusza Błaszczaka, można odnieść wrażenie, iż były minister obrony narodowej żyje w równoległej rzeczywistości. W świecie, w którym każde osiągnięcie Polski na arenie międzynarodowej to owoc „dawnych zasług PiS-u”, a każda decyzja obecnego rządu to rzekome szkodnictwo i kompromitacja. To już nie polityka – to autopromocja podszyta obsesją.
Błaszczak w rozmowie z Jackiem Karnowskim w Telewizji wPolsce24 stwierdził, iż zaproszenie Polski do G20 „dokonało się pomimo koalicji”. Trudno o bardziej absurdalne zdanie. Jak można twierdzić, iż państwo odnosi sukcesy „pomimo” własnego rządu? To tak, jakby kapitan tonącego statku tłumaczył pasażerom, iż utrzymują się na powierzchni morza dzięki jego dawnym rozkazom, a nie dlatego, iż ktoś właśnie podał im koła ratunkowe.
Były minister idzie dalej. Oskarża Donalda Tuska o „szkodzenie Polsce”, bo – jego zdaniem – rząd zbyt mocno stawia na relacje z demokratami w USA. To z kolei dowód na całkowite niezrozumienie współczesnej dyplomacji. W świecie globalnej polityki trzeba rozmawiać z każdym, niezależnie od tego, kto akurat zasiada w Białym Domu. A Błaszczak próbuje wmówić Polakom, iż prawdziwa przyjaźń to ta z Donaldem Trumpem, bo… tak było za PiS. Trudno oprzeć się wrażeniu, iż dla niego polityka zagraniczna to nie sztuka kompromisu, tylko klub towarzyski, w którym liczą się znajomości z „naszymi”.
Jeszcze bardziej groteskowe są jego słowa, iż wybory prezydenckie w Polsce „były o relacjach z USA” i iż zwycięstwo Karola Nawrockiego zapewniło Polsce mocną pozycję w Waszyngtonie. To już nie tylko uproszczenie – to poważne nadużycie. Relacje międzynarodowe buduje się poprzez instytucje, konsekwencję i dyplomację, a nie poprzez uśmiechy na wspólnych zdjęciach. Twierdzenie, iż jeden polityk może być „gwarantem” przyjaźni ze światowym mocarstwem, to wizja rodem z bajki o rycerzu, który samodzielnie broni całego królestwa.
Błaszczak lubi powtarzać, iż koalicja rządząca jest „niewiarygodna”. Ale co naprawdę niewiarygodne, to jego zdolność do zawłaszczania każdego sukcesu i odrzucania każdej odpowiedzialności. To klasyczny mechanizm: jeżeli coś się uda – to zasługa PiS-u; jeżeli coś się nie uda – wina Tuska. W takiej logice nie ma miejsca na fakty ani na rzetelną analizę. To polityka na poziomie dziecięcej zabawy w „moja wygrana, twoja przegrana”.
Trzeba też przypomnieć, iż Mariusz Błaszczak, kiedy sam pełnił funkcję szefa MON, zasłynął bardziej z propagandowych konferencji niż z realnych działań. Transparenty, konferencje, hasła o „wielkiej modernizacji” – to pamiętamy wszyscy. Ale efekty? Brak konsekwencji, brak strategii, a często zwykły chaos. Teraz, gdy inni zbierają owoce ciężkiej pracy, były minister staje przed kamerą i mówi: „to wszystko dzięki nam”. Polityczna projekcja w czystej postaci.
Najgroźniejsze w tym wszystkim jest jednak coś innego. Błaszczak buduje narrację, iż Polska zawsze działa „wbrew” – wbrew rządowi, wbrew partnerom, wbrew rzeczywistości. To wizja kraju wiecznie samotnego, odrzuconego i walczącego o przetrwanie. Tylko iż Polska XXI wieku nie potrzebuje takiej opowieści. Polska potrzebuje polityki, która łączy, wzmacnia sojusze i wykorzystuje sukcesy zamiast je bagatelizować.
Słuchając byłego szefa MON, trudno nie odnieść wrażenia, iż jego jedynym celem jest podtrzymywanie wizerunku partii jako „zbawcy narodu”. Ale ta narracja już się zużyła. Polacy widzą, iż świat nie kończy się na PiS i iż państwo działa również wtedy, gdy Błaszczak stoi w cieniu. A może właśnie wtedy działa lepiej.
Bo prawdziwa siła polityki zagranicznej tkwi nie w tym, kto przypisze sobie sukces, ale w tym, kto potrafi go przekuć w przyszłość. A tego były minister obrony narodowej najwyraźniej nigdy się nie nauczył.