Bitwa w Niemczech o wielką stawkę. Zaskakujący krok AfD

news.5v.pl 9 godzin temu
  • Najważniejszym tematem kończącej się kampanii wyborczej stała się polityka migracyjna
  • Niemcy wprowadziły tzw. tymczasową kontrolę granic, uzasadniając to koniecznością powstrzymania dalszego napływu migrantów. To rozwiązanie wywołało napięcie w relacjach z Polską
  • W styczniu Friedrich Merz przedstawił w Bundestagu wniosek CDU/CSU zawierający pięciopunktowy plan zaostrzenia polityki migracyjnej i azylowej
  • Więcej takich artykułów znajdziesz na stronie głównej Onetu

Gdy wychodzi się z Dworca Głównego w Düsseldorfie na rozległy plac Konrada Adenauera, przy którym znalazło się też miejsce dla kebabowni Lukasa Podolskiego, uwagę zwraca barwny tłum. Mieszają się w nim osoby o różnym kolorze i odcieniu skóry, przedstawiciele wielu kultur i religii, niedawni przybysze z mniej lub bardziej odległych zakątków świata, a także potomkowie migrantów mówiący po niemiecku z miejscowym akcentem. Są w tym tłumie posiadacze niemieckiego obywatelstwa, azylanci, nielegalni migranci, poszukiwacze ziemi obiecanej lub tylko miejsca, na które nie spadają bomby.

Tło migracyjne

Wszyscy oni oraz Niemcy przesiedleni w wyniku II wojny światowej podpadają pod kategorię osób z tłem migracyjnym (Migrationshintergrund) albo ludności z historią migracyjną (Bevölkerung mit Einwanderungsgeschichte). W zachodnich Niemczech obejmuje ona co trzeciego mieszkańca, a w całym niemal 85-milionowym kraju jest ich 25 mln, przeszło 17 mln to osoby urodzone w Niemczech.

Co czwarty düsseldorfczyk ma paszport innego państwa. Zgodnie z danymi Federalnego Urzędu Statystycznego w ostatnim dniu 2024 r. w Niemczech legitymowało się nim 14 mln mieszkańców. Spośród obywateli Unii Europejskiej najwięcej było Rumunów (909 tys.) i Polaków (865 tys.), a z państw pozostających poza UE Turków (ponad 1,5 mln), Ukraińców (1,3 mln), Syryjczyków (875 tys.), Afgańczyków (440 tys.) i Rosjan (300 tys.). W ciągu siedmiu ostatnich lat liczba zamieszkałych w Niemczech obywateli innych państw wzrosła niemal o 3,5 mln. Wszystkich, zarówno tych z Unii, jak i spoza niej, łączy brak możliwości wpływania na politykę na szczeblu federalnym poprzez udział w wyborach do Bundestagu.

Dalszy ciąg materiału pod wideo

Nie dali rady

Wir schaffen das! (Damy radę!) – zapewniała w czasie wielkiej wędrówki uchodźców przez Europę Angela Merkel. Zdecydowana większość Niemców uważa, iż ogłoszona przez kanclerkę polityka powitalna (Willkommenspolitik) poniosła fiasko, a państwo nie poradziło sobie z napływem migrantów spoza UE. Ich obecność nie rozwiązała problemu braku pracowników w wielu branżach, procesy integracyjne nie przebiegają tak łatwo, jak sobie wyobrażano. W powszechnym przekonaniu migranci przyczynili się do pogorszenia stanu bezpieczeństwa w kraju i zaostrzenia problemów społecznych – choćby braku mieszkań.

Te nastroje potęgowane są wzrostem liczby zagrożonych ubóstwem niemieckich emerytów i dzieci oraz niekorzystną sytuacją gospodarczą kraju. Najlepszy czas fabryk Volkswagena w Chinach minął, za to tamtejsze marki motoryzacyjne szturmują niemiecki rynek. Chińska ekspansja i odcięcie od rosyjskich surowców obniżyły konkurencyjność przemysłu, niemiecki PKB skurczył się w ostatnich dwóch latach.

Turbulencje objęły również politykę. Wybory do Bundestagu powinny się odbyć dopiero 28 września, ale kryzys rządowy przyśpieszył je o pół roku. Koalicję tzw. sygnalizacji świetlnej (Ampelkoalition) rozsadził jej najmniejszy uczestnik – Wolna Partia Demokratyczna (FDP). Minister finansów z ugrupowania symbolizowanego przez kolor żółty, Christian Lindner, tak zaciekle bronił dyscypliny budżetowej, przywołując konstytucyjną zasadę hamulca długów (Schuldenbremse), iż w listopadzie zdymisjonował go kanclerz z partii „czerwonych” Olaf Scholz.

FABAN STRAUCH / PAP

Christian Lindner robi selfie z sympatykami jego ugrupowania (20 lutego 2024 r.)

Oznaczało to nieuchronny upadek gabinetu, bo Socjaldemokratyczna Partia Niemiec (SPD) i Zieloni nie mają większości w Bundestagu. Wobec tego wyznaczono przedterminowe wybory na 23 lutego.

Trump tumani i przestrasza

Kryzys polityczny i kampania wyborcza do Bundestagu zbiegły się w czasie ze zmianą gospodarza Białego Domu. Zachodnioniemieckie elity – wschodnioniemieckie po zjednoczeniu zostały wykarczowane – przyzwyczajone, iż USA są niezawodnym parasolem bezpieczeństwa, stabilności i spokoju nad Renem, okazały się zupełnie nieprzygotowane na prezydenturę Donalda Trumpa i forsowaną przez niego politykę transakcyjną, czyli np. wy zwiększacie wydatki na zbrojenia, ja obiecuję wam większe wsparcie w razie zagrożenia.

Nakłady RFN na obronę dopiero w 2024 r. osiągnęły poziom 2 proc. PKB. Utrudnianie dostępu do amerykańskiego rynku poprzez wprowadzanie zaporowych ceł także może dotknąć Niemcy, jeżeli choćby bezpośrednio ich nie dotyczy, np. Volkswagen ma fabrykę w Meksyku sprzedającą w USA model Audi Q5.

Trudne do zrozumienia przez niemieckie elity są roszczenia terytorialne do Grenlandii należącej do Królestwa Danii – członka NATO od początku istnienia paktu – czy zapowiedź „przyłączenia” do USA jako kolejnego stanu natowskiej od 1949 r. Kanady. Retoryka amerykańskiego przywódcy kojarząca się z Władimirem Putinem przeczy podkreślanej przez dziesięciolecia euroatlantyckiej wspólnocie wartości.

Na to wszystko nakładają się „występy” wspierającego faszyzującą Alternatywę dla Niemiec (AfD) bliskiego współpracownika Trumpa, Elona Muska, właściciela wielkiej fabryki samochodów Tesla, zbudowanej w brandenburskim sosnowym lesie – wyciętym wbrew ścierającym się z policją aktywistom – wśród objętych ochroną zbiorników wodnych. Zakład uruchomiono za rządów koalicji sygnalizacji świetlnej. Poparcie dla AfD i innych sił eurosceptycznych rodzi niepokój, czy administracja Trumpa nie dąży do rozsadzenia UE od środka.

Filip Singer / PAP

Aktywiści ekologiczni biorą udział w proteście przeciwko planom Tesli dotyczącym rozbudowy fabryki w Gruenheide, niedaleko Berlina (maj 2024 r.)

Nowy prezydent USA mimowolnie wpłynął w zasadniczy sposób na przebieg kampanii wyborczej w Niemczech. Przejmując inicjatywę w sprawie wojny w Ukrainie, deklarując podjęcie bezpośrednich rozmów z Władimirem Putinem i znalezienie szybkiego sposobu jej zakończenia, sprawił, iż ciężar odpowiedzialności za sytuację na wschodzie Europy spadł na Waszyngton. Dlatego kwestia wojny niespodziewanie straciła na znaczeniu w wyścigu do Bundestagu.

Niemiecka kultura ponad wszystko

Najważniejszym tematem kończącej się kampanii wyborczej stała się polityka migracyjna, zaostrzona już za socjaldemokratycznego kanclerza Scholza. Niemcy wprowadziły tzw. tymczasową kontrolę granic, uzasadniając to koniecznością powstrzymania dalszego napływu migrantów. To rozwiązanie wywołało napięcie w relacjach z Polską, premier Donald Tusk zarzucił Berlinowi faktyczne „zawieszenie strefy Schengen na dużą skalę”.

Ale działania Scholza są zdecydowanie zbyt mało radykalne dla siostrzanej partii Platformy Obywatelskiej – Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU). Jej kandydat na kanclerza, 69-letni Friedrich Merz, jest przedstawicielem starej zachodnioniemieckiej elity, politykę łączy z biznesem, w 2018 r. twierdził, iż zarabia 1 mln euro rocznie, pilotuje własny samolot.

Pochodzący z konserwatywnej rodziny Merz jest przywiązany do pojęcia kultury wiodącej (Leitkultur). Po raz pierwszy użył go w 2000 r., gdy był przewodniczącym frakcji CDU w Bundestagu. Przekonywał wówczas: „Zasadniczo chodzi o to, aby obcokrajowcy mieszkający w Niemczech byli przygotowani na przyłączenie się do wiodącej kultury niemieckiej”.

20 grudnia, już w czasie kampanii wyborczej, w Magdeburgu, stolicy Saksonii-Anhalt, saudyjski imigrant wjechał samochodem na wypełniony ludźmi jarmark bożonarodzeniowy. W następstwie ataku terrorystycznego zginęło sześć osób, 200 zostało rannych. To wydarzenie przysłoniło inne tematy debaty przedwyborczej, reflektory skierowano na politykę migracyjną.

22 stycznia w bawarskim Aschaffenburgu imigrant z Afganistanu zaatakował nożem kuchennym grupę przedszkolaków, zabijając dwuletnią dziewczynkę i mężczyznę, który próbował przyjść dzieciom z pomocą. Tydzień później, na fali oburzenia po tej zbrodni, Friedrich Merz przedstawił w Bundestagu wniosek CDU/CSU zawierający pięciopunktowy plan zaostrzenia polityki migracyjnej i azylowej.

KAY NIETFELD / PAP

Friedrich Merz

Przewidywał on m.in. wprowadzenie stałych kontroli na wszystkich granicach, zwiększenie uprawnień struktur siłowych, odrzucanie wniosków o azyl osób usiłujących przedostać się do Niemiec i zawracanie ich do kraju, z którego przybyły (to samo dotyczy wszystkich nielegalnych migrantów), stworzenie wielu tysięcy miejsc w tzw. aresztach deportacyjnych, np. w opuszczonych koszarach i kontenerach, deportacje przebywających w Niemczech nielegalnych migrantów, ograniczenie możliwości łączenia rodzin.

Materiały prasowe

Wprowadzenie w życie planu Merza groziłoby deportacją przeszło 200 tys. migrantów. W czasie głosowania w Bundestagu projekt poparli, poza deputowanymi CDU i jej bawarskiej siostry, Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU), także posłowie AfD, FDP i grupy parlamentarnej Sojuszu Sahry Wagenknecht, powstałej w wyniku rozłamu Lewicy (partii Die Linke). Przeciwko opowiedzieli się parlamentarzyści SPD, Zielonych oraz grupy parlamentarnej Lewicy.

Kanclerz Scholz przypomniał o zawracanych na granicach Żydach i okropnościach rządów nazistowskich, które nakładają na Niemcy szczególny obowiązek uznania prawa do azylu dla prześladowanych politycznie. Jednak stosunkiem głosów 348 do 345 uchwała została podjęta. Po raz pierwszy dokument Bundestagu został przegłosowany dzięki faszyzującej partii, wokół której miał być zbudowany szczelny kordon sanitarny (Brandmauer – dosłownie zapora ogniowa).

Na barykady

Zgodnie z sondażami CDU i AfD mogą liczyć łącznie na przeszło 50 proc. głosów i teoretycznie utworzyć tzw. groko (skrót od Grosse Koalition), czyli wielką koalicję złożoną z ugrupowań, które uzyskają najlepsze wyniki w wyborach. Spoiwem obu partii poza migracją jest stanowisko wobec wojny w Ukrainie – jedna i druga chce oddania Rosji zajętego terytorium i ułożenia się Berlina z Moskwą w celu przywrócenia zerwanych więzi gospodarczych, w pierwszym rzędzie uruchomienie gazociągu pod Morzem Bałtyckim.

W AfD, w której znalazło się wielu byłych polityków CDU, w tym dobrze znana w Polsce Erika Steinbach, zdecydowanie przeważają zwolennicy koalicji z chadekami. Byłby to kolejny krok partii, która dzięki tematowi migracji wyrwała się z kordonu sanitarnego i weszła do głównego nurtu niemieckiej polityki, na drodze do przejęcia pełnej władzy w Niemczech. AfD po raz pierwszy wysunęła w tych wyborach kandydatkę na kanclerza, przywódczynię partii Alice Weidel, zwolenniczkę zamknięcia granic oraz tzw. reemigracji – „oczyszczenia” Niemiec z migrantów poprzez ich masową deportację.

Po głosowaniu salę posiedzeń Bundestagu rozpaliło niespełna trzyminutowe wystąpienie 36-letniej Heidi Reichinnek, deputowanej Lewicy z tatuażem na przedramieniu. Zwracając się do Friedricha Merza, Reichinnek grzmiała, iż dwa dni po uczczeniu ofiar Auschwitz chrześcijańscy demokraci zawarli pakt z partią skrajnej prawicy odwołującej się do ideologii nazizmu. Lewicowa polityczka zapowiedziała walkę z faszyzmem: „Wszyscy wyjdziemy na ulice, wszyscy pójdziemy na wybory”. Mowę zakończyła wezwaniem: „Na barykady!”.

Adam Ziemienowicz / PAP

Następstwem głosowania były masowe protesty w Niemczech przeciwko współpracy CDU i AfD. Główne hasło wielu manifestacji, w tym w Düsseldorfie, gdzie demonstranci zebrali się obok siedziby CDU, brzmiało: „To my jesteśmy kordonem sanitarnym! Wszyscy razem przeciwko faszyzmowi!”. Merza skrytykowali m.in. Angela Merkel i ocalali z Holokaustu. Jeden z nich, więzień Auschwitz Albrecht Weinberg, zapowiedział zwrócenie Federalnego Krzyża Zasługi.

31 stycznia, w czasie drugiego czytania, projekt ustawy zaostrzającej prawo migracyjne przepadł, przeciwko niemu głosowało 350 deputowanych, za 338. Żaden przedstawiciel CDU/CSU nie naruszył dyscypliny partyjnej, jednak niektórzy zrezygnowali z udziału w głosowaniu.

Mimo tej porażki CDU może być pewna zwycięstwa w wyborach, a Friedrich Merz przygotowywać się do zamiany gabinetu szefa partii na gabinet kanclerza. Koalicja chadeków z AfD na razie nie wchodzi w rachubę, Merz odżegnuje się od współpracy z partią Alice Weidel. Za to pierwsza debata telewizyjna Olafa Scholza z Friedrichem Merzem wskazuje, iż mimo różnych poglądów na kwestię migracji czy polityki społeczno-gospodarczej – Scholz chce np. podniesienia płacy minimalnej, z kolei Merz obniżenia podatków – obie partie są gotowe do zawarcia koalicji.

Tym razem byłaby to nie koalicja ugrupowań z najlepszymi wynikami w wyborach, ale sojusz zwycięskiej CDU z partią, która zgodnie z sondażami powinna zająć trzecie miejsce. Drugie wydaje się zarezerwowane dla AfD – ta partia może podwoić wynik z poprzednich wyborów, przeskakując 20-procentowy próg.

Od wyniku FDP, Lewicy i BSW zależy, czy chadecy i socjaldemokraci uzyskają razem większość mandatów w Bundestagu. jeżeli wszystkie mniejsze partie weszłyby do parlamentu, CDU/CSU i SPD będą musiały dobrać kolejnego partnera.

Tygodnik Przegląd

Na lewo od SPD

Polityka migracyjna okazała się paliwem dla Lewicy. Ta partia po odejściu grupy Sahry Wagenknecht poniosła klęskę w wyborach do Parlamentu Europejskiego i wyborach w landach wschodnioniemieckich, w tych których tradycyjnie mogła liczyć na największe poparcie. Jednak w ciągu ostatnich tygodni jej sondażowe notowania wzrosły z 3 proc. do 5-6 proc. Temu trendowi towarzyszy wzrost liczby członków – w ciągu 14 dni przybyło ich 11 tys. w tej chwili Lewica skupia w swoich szeregach przeszło 71 tys. osób (wszystkie polskie partie lewicowe łącznie mają ok. 25 tys. członków).

Z kolei sondaże są ostatnio niekorzystne dla BSW, której deputowani poparli zaostrzenie przepisów migracyjnych. Sahra Wagenknecht, świetna mówczyni, bohaterka telewizyjnych talk-show, ma powody, by drżeć o wynik wyborów i trwałość swojego nowego projektu politycznego.

*Krzysztof Pilawski i Holger Politt są autorami książek wydanych w Hamburgu „Polens Rolle rückwärts”, „Rosa Luxemburg: Spurensuche” i „Ein Krieg, der keiner sein sollte”.

Idź do oryginalnego materiału