Bieleń: Potrzeba „nowych Helsinek”

myslpolska.info 3 godzin temu

Niezauważenie i bezrefleksyjnie minęła okrągła rocznica 50-lecia podpisania 1 sierpnia 1975 roku w Helsinkach przez przywódców 35 państw europejskich, w tym USA i Kanady, Aktu Końcowego Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (KBWE).

Ta okoliczność nasuwa na myśl potrzebę uświadomienia głębokiej dewaluacji pokoju, jaka nastąpiła w okresie minionego półwiecza. W pierwszej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku wynegocjowano epokowy dokument „kodyfikacji” zasad pokojowego współistnienia państw o różnych systemach społecznych i ideologicznych. Bazując na normach prawa międzynarodowego utrwalono w powszechnej świadomości wiele standardów, które przyczyniły się do uznania powojennego „status quo”. Polska była beneficjentem wielu z nich, ale najbardziej chyba zasady integralności terytorialnej i nienaruszalności granic, co zdjęło z publicznej wokandy jej tymczasowość i dało atuty państwa stabilnego.

Legitymizacja ładu powojennego, potwierdzona w procesie helsińskim, opierała się aż do początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku na kompromisie mocarstw zwycięskich w II wojnie światowej, w którym podyktowały one warunki pokoju. Ponieważ ZSRR należał do obozu zwycięzców rozstrzygających o losach świata, na Zachodzie liczono się z jego stanowiskiem i traktowano nie tylko jako rywala w konfrontacji zimnowojennej, ale także jako wojennego sojusznika, a następnie równoprawnego partnera w rozmaitych formach dialogu i współpracy. Była to swoista dialektyka „wojny i pokoju”, do której w znanej książce odnosił się francuski filozof polityki Raymond Aron („Paix et Guerre entre les Nations”,1962; wyd. polskie: „Pokój i wojna między narodami”, 1995). Takie lektury są ciągle godne polecenia, gdyż współcześni politycy zatracili poczucie odpowiedzialności za losy świata z powodu ignorancji i moralnej mizerii.

Państwa, a zwłaszcza mocarstwa przywódcze, stojące naprzeciw siebie w blokowej konfrontacji zimnowojennej nauczyły się wtedy wzajemnie szanować swoje racje i respektować granice nieustępliwości. W drodze intensywnego dialogu potrafiły wypracować pragmatyczne reguły powściągliwości i roztropności, które pozwoliły na zbudowanie mechanizmów wzajemnej kontroli i równowagi, choćby szerokiej palety środków budowy zaufania i bezpieczeństwa. Szkoda, iż wszystkie te „wynalazki” epoki odprężenia w stosunkach Wschód-Zachód poszły w zapomnienie.

Proces paneuropejski doprowadził do powstania Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie (OBWE), która w latach dziewięćdziesiątych ub. stulecia sprzyjała pokojowej transformacji systemu bezpieczeństwa europejskiego po rozpadzie bloku wschodniego i zniknięciu ZSRR. Do nowych reguł włączono w stambulskiej Karcie Bezpieczeństwa Europejskiego z 1999 roku zasadę niepodzielności bezpieczeństwa, która miała być fundamentem euroatlantyckiego współistnienia w czasach unipolaryzacji systemu międzynarodowego.

Zachód pogrzebał Helsinki

Wkrótce jednak, w pierwszych dekadach nowego stulecia, okazało się, iż Stany Zjednoczone ze swoimi atlantyckimi sojusznikami, czując się zwycięzcami w „zimnej wojnie”, zaczęły traktować porozumienia helsińskie, podobnie zresztą jak tuż powojenne porozumienia jałtańskie i poczdamskie, jako wymuszony kompromis z fałszywym sojusznikiem, a w zasadzie wrogiem wartości i zasad, promowanych przez Zachód. Utrwalony w dialogu rozbrojeniowym z ZSRR i Rosją „modus vivendi” uznano za szkodliwy dla strony zachodniej. Do lamusa odesłano więc wszystkie najważniejsze porozumienia rozbrojeniowe o kontroli zbrojeń i redukcji uzbrojenia, zwłaszcza w sferze nuklearnej. W istocie doprowadziło to do podważenia wiarygodności odstraszania przy wykorzystaniu tej broni. Nastał czas strategicznej niepewności i rosnącego ryzyka wybuchu konfliktu globalnego.

W ten sposób zdezawuowano dorobek KBWE/OBWE, uznając jej uniwersalne przesłanie za nieistotne. Na domiar złego, państwa zachodnie zaczęły po swojemu interpretować zasady helsińskie, prowadząc do relatywizacji prawa międzynarodowego i stosowania tzw. podwójnych standardów, jeżeli chodzi na przykład o nieingerencję w sprawy wewnętrzne innych państw czy zakaz stosowania siły lub groźby jej użycia. Działania wedle własnego uznania, z pominięciem konsensusu, jaki towarzyszył zasadom „dekalogu helsińskiego”, przyczyniły się do podważenia roli prawa międzynarodowego i dyplomacji, jako ważnych środków regulacji stosunków międzynarodowych. Bogate instrumentarium pokojowego załatwiania sporów odsunięto na bok na rzecz rozwiązań siłowych.

Obecnie brakuje inicjatyw, jak na nowo określić granice tego, co możliwe i tego, co nieakceptowalne dla największych adwersarzy w stosunkach międzynarodowych. Nie można mechanicznie przywrócić klimatu z czasów procesu helsińskiego, ani nie ma też żadnych pomysłów, jak odbudować powszechną świadomość prymatu pokoju nad wszystkimi innymi wartościami, składającymi się na interes wspólnoty międzynarodowej. Brakuje przede wszystkim woli politycznej, aby uruchomić systematyczny dialog („plurilog), pozwalający na zbliżanie stanowisk w sprawach żywotnych dla każdej ze stron. Chodzi o rekonstrukcję rudymentarnej cechy komunikowania między ludźmi: zdolności takiego mówienia, żeby drugi mógł nas usłyszeć i rozumieć oraz zdolności takiego słuchania, żeby zrozumieć drugiego.

Kultura pokoju i bezpieczeństwa wymaga społecznej odwagi przeciwstawienia się narzucanym przez rządzących hasłom zbrojeniowym i prowojennym. Powinno je zastąpić nie „budowanie pokoju przez wojnę”, ale przekonanie, iż nie ma takich problemów w stosunkach między mocarstwami i wielkimi ugrupowaniami państw, których nie można byłoby rozwiązać przy dobrej woli stron, w formie dialogu i negocjacji. Sztuka rządzenia nie polega na mobilizacji wojennej, ale na budowaniu klimatu porozumień, dzięki którym nigdy nie dojdzie do realnej wojny. I nie jest to naiwny pacyfizm, tylko humanistyczna, bo stawiająca każde życie ludzkie na pierwszym miejscu, strategia przetrwania.

Największym paradoksem demontażu ładu paneuropejskiego jest to, iż jego sprawcami są najsilniejsze państwa, które same brały udział w tworzeniu i utrwalaniu helsińskich reguł gry oraz były ich beneficjentami, gdy było to dla nich wygodne. Ponieważ Akt Końcowy KBWE nie miał charakteru traktatu, a był deklaracją woli politycznej, trudno do interpretacji jego zaniechania stosować zasadniczą zmianę okoliczności („rebus sic stantibus”), znaną w prawa traktatowego. W rzeczywistości jednak mamy do czynienia z sytuacją, kiedy państwa zachodnie czerpały korzyści z polityczno-prawnych regulacji helsińskich, ale gdy nadarzyła się okazja, uwolniły się z ciążących na nich obowiązków. Nie trzeba dowodzić, iż jest to sprzeczne z wszelkimi regułami współżycia międzynarodowego. To wyraz niebywałego cynizmu i hipokryzji.

Szczególnie cennym dorobkiem procesu paneuropejskiego było zbudowanie po obu stronach podziałów blokowych przeświadczenia, iż żadna ze stron konfrontacji nie może osiągnąć wszystkiego, czego pragnie. Warunkiem kompromisu było zbudowanie choćby minimalnego zaufania oraz okazanie szacunku wobec przeciwnika. Patrząc na nastawienia wzajemne między państwami przestrzeni euroatlantyckiej a Rosją, nie wspominając o Ukrainie jako ofierze agresji, widzimy, jak daleko uczestnicy geopolitycznego sporu odeszli od tamtych wzorów.

Dyktat „moralnej wyższości” Zachodu…

sprawił, iż to, co było kiedyś podstawą pokojowego układania się państw, uległo nie tylko dewastacji, ale w oczach nieprzejednanych i nieustępliwych polityków wobec Rosji stało się wręcz niemożliwe do odtworzenia. Osobliwością jest dzisiejsza irracjonalna wojowniczość przywódców państw zachodnioeuropejskich, Francji, Niemiec i Wielkiej Brytanii, nie wspominając o pomniejszych, jak Włochy czy Finlandia, które były największymi beneficjentami odprężenia w stosunkach z ZSRR i współpracy surowcowo-energetycznej z Rosją.

Pokojowej legitymizacji ładu międzynarodowego nie sprzyja obecny układ sił, w którym hegemonia Stanów Zjednoczonych jest utrzymywana przy pomocy rozbudowanej machiny zbrojeniowej i wspierania konfliktów zbrojnych, służących osłabianiu realnych i potencjalnych przeciwników. Starcie dwóch imperializmów – zachodniego i rosyjskiego – na obszarze Ukrainy jest tego najlepszym dowodem. Przywróceniu pokojowych regulacji nie sprzyja też dogmatyzacja wojny jako głównego motywu polityki zagranicznej i obronnej państw. W wielu wykładniach geopolitycznych wojnę jako ostateczne („ultima ratio”) narzędzie polityki przekształcono w cel, zapewniający nie tylko utrzymanie statusu, ale także – jak w przypadku przywódców Ukrainy i Izraela – Wołodymyra Zełenskiego i Benjamina Netanyahu – uzasadnienie ich osobistego utrzymania się u władzy.

Trwanie jak najdłużej ekstremalnej sytuacji przemocy i strachu, jaką jest wojna na Ukrainie czy operacja specjalna sił zbrojnych Izraela wobec Hamasu w Gazie, leży w interesie nie tylko miejscowej soldateski, tj. kół militarystycznych i rozmaitych grup nacisku. Przyczyna tkwi także w koteryjnych, sekciarskich i oligarchicznych zabiegach, wewnętrznych i zewnętrznych, aby odwlekać powrót do pokojowej normalności ze względu na ryzyko postawienia miejscowych przywódców przed wymiarem sprawiedliwości za ewidentne nadużycia władzy, haniebne praktyki korupcyjne czy zbrodnicze decyzje wobec niewinnej ludności okupowanych terytoriów.

Patrząc retrospektywnie na ostatnie trzy dekady „ładu liberalnego” widać wyraźnie, iż pozimnowojenny pokój traktowano jako funkcję nowego rozdania pozycji, ról i statusów mocarstwowych oraz kamuflaż dla zachodniocentrycznej polityki siły. Podważanie znaczenia instytucji międzynarodowych, w tym ONZ i OBWE, uznawano za przejaw naturalnej ewolucji w stronę monocentrycznego zarządzania sprawami globalnymi. Trwające wojny na peryferiach systemu międzynarodowego – w Afganistanie, Libii, Sudanie, Syrii, czy wreszcie na Ukrainie i w Strefie Gazy – miały legitymizować zasadność działań na rzecz promowania demokracji, rządów prawa, społeczeństwa obywatelskiego i gospodarki rynkowej. W wielu miejscach zamiast przemian w kierunku tych wartości doszło niestety do regresu i umocnienia praktyk rządów autorytarnych.

Apoteoza wojny

W ostatnich latach odżyły z dużą intensywnością tendencje do relatywizacji i lekceważenia pokoju, wyrażające się choćby w bezrefleksyjnym i nachalnym przywoływaniu starorzymskiego hasła: „si vis pacem, para bellum” (jeśli chcesz pokoju, szykuj się do wojny). Ponadnarodowy, globalistyczny kapitał zwęszył niezwykłą okazję do lansowania nowego i kosztownego wyścigu zbrojeń, którego rezultatem jest parcie do konfrontacji między różnymi ośrodkami siły. Stawką jest utrzymanie hegemonii Zachodu i prymatu Stanów Zjednoczonych w systemie międzynarodowym.

Obecnie, gdy administracja Donalda Trumpa usiłuje wywrzeć skuteczny wpływ na zakończenie konfliktu ukraińskiego, ciągle wpływowi podżegacze wojenni nawołują do zawarcia „sprawiedliwego” pokoju, mając na uwadze przede wszystkim swój punkt widzenia. Tymczasem nigdy dotąd nie wypracowano jednolitych kryteriów oceny tego, co w skomplikowanym środowisku międzynarodowym jest, czy nie jest „sprawiedliwe”. Najczęściej sprawiedliwość ma charakter priorytetowy, tzn. odpowiada interesom najsilniejszych. Z tego punktu widzenia nie ma ani wojen sprawiedliwych, ani sprawiedliwego pokoju. Wojny są zawsze korelatem siły i rywalizacji, stan pokoju jest natomiast wypadkową woli współpracy i porozumienia stron, niezależnie od ich ideowej proweniencji czy charakteru rządów. Wszyscy, którzy opowiadają się za „sprawiedliwym” pokojem zwykle roszczą sobie prawo do „lepszych” postaw moralnych. W rzeczywistości – choćby nie zdając sobie z tego sprawy – opowiadają się za taką czy inną opcją ideologiczną bądź nasyconą aksjologicznie wizją rzeczywistości, które pozostają w kolizji z innymi narracjami.

Przy tych pułapkach każdy kompromis będzie kojarzony z czyjąś dominacją, niesymetrycznymi ustępstwami i faktycznymi stratami słabszej ze stron. To z tych powodów wiele rządów zachodnich, w tym także rząd Polski, z ogromną dozą niechęci podchodzi do inicjatywy spotkania między Trumpem a Putinem. Media „liberalnego” nurtu wprost nie przyjmują do wiadomości, iż Putina należy tytułować prezydentem zgodnie z zajmowanym przez niego stanowiskiem, podczas gdy jeszcze przed chwilą prezydent Rosji był po prostu, mówiąc najdelikatniej, „kremlowskim autokratą” czy „pospolitym zbrodniarzem”.

W przypadku Ukrainy i jej sojuszników w trwającym procesie pokojowym powstaje złożony problem autoryzacji wynegocjowanego przez Amerykanów z Rosjanami porozumienia. Nacisk położony na „godny” i „sprawiedliwy” pokój ma się bowiem nijak do „pokoju zwycięzcy”. A tak rysuje się perspektywa uwzględnienia postulatów rosyjskich w sprawie statusu Ukrainy jako państwa „zneutralizowanego” i okrojonego z ziem, które przed rokiem 2022 do niej należały. Można oczywiście ubolewać, iż miejsce „ładu liberalnego” zajmuje „ład autorytarny”, ale są to tylko wygodne tłumaczenia własnej niemocy, jaką wykazały państwa europejskie, dając się wciągnąć w „pułapkę” wojny ukraińskiej. Ostatecznie, w każdym procesie budowania pokoju rozstrzygającym czynnikiem jest siła.

Zgodnie z przekonaniem obecnego prezydenta USA, wojny na Ukrainie można było uniknąć. jeżeli jednak do niej już doszło, to były realne okazje i szanse, aby ją gwałtownie zakończyć. Nie bez powodu przywołuje się rokowania stambulskie z wiosny 2022 roku. Tzw. kolektywny Zachód parł jednak do otwarcia szerokiego wojennego frontu. Chciał wykorzystać sposobność, aby przy pomocy Ukrainy zniszczyć albo przynajmniej osłabić Rosję, doprowadzić do jej wewnętrznej degradacji. Z czasem konflikt przybrał niewyobrażalne rozmiary i wymknął się spod kontroli protektorów Ukrainy. Nie bez znaczenia w tym procesie okazało się załamanie „liberalnego internacjonalizmu” po porażce wyborczej amerykańskich demokratów. Donald Trump, mimo rozlicznych niekonsekwencji, okazuje się jednak skutecznym „brokerem” pokoju. Nie wiadomo wszak, jakie będą perspektywy jego wdrożenia. Trzeba bowiem się liczyć z rozmaitymi blokadami i strategiami kontrpokojowymi, do których będą należeć prowokacje, intrygi, sabotaż, skłócanie po każdej ze stron, próby odwetu i rewanżu.

Długa droga do stabilizacji

Zapewne długo przyjdzie czekać na pokojową stabilizację ładu międzynarodowego, w którym zostaną przywrócone czy też na nowo odkryte zasady równości suwerennej i nieinterwencji między państwami, pokojowe sposoby załatwiania sporów oraz wzajemnej kontroli i równowagi. Krucjaty ideologiczne nie skończą się nigdy, ale zachodnie rządy złożone z abnegatów i amatorów politycznych muszą zrozumieć, iż u podstaw pokoju leży geopolityczny układ sił, a nie jakieś mrzonki o demokracji powszechnej czy centralizacji władzy w stosunkach międzynarodowych.

Potrzebne są nowe regulacje w odniesieniu do nieproliferacji broni jądrowej oraz poszanowania rozmaitych reżimów rozbrojeniowych, w tym przywrócenia rangi statusowi neutralności i demilitaryzacji. W świecie wielobiegunowym powinny one sprzyjać stabilizowaniu równowagi w wymiarze regionalnym oraz kreować role pośredników i buforów między zwaśnionymi stronami.

Nowe regulacje są potrzebne w związku z roszczeniami z powodu krzywd historycznych (kwestia rekompensaty za wyzysk kolonialny), czy pilnej redystrybucji bogactwa społecznego w skali globalnej, choćby ze względu na wielkie migracje (nowy dialog Północ-Południe). Państwa powinny zadbać o prawną ochronę swojego statusu i podmiotowości prawnomiędzynarodowej, a zatem oficjalnie przyjąć jako najważniejszą perspektywę etatystyczną i zapewnić sobie konstytucyjne gwarancje sprzeciwu wobec tendencji ponadnarodowych i globalistycznych.

Muszą zostać nakreślone na nowo granice kompetencji wewnętrznej państw, aby w poliarchicznym środowisku międzynarodowym zachowały one pełne atrybuty władcze (wewnątrzsterowność, samostanowienie i odpowiedzialność międzynarodową). W tym kontekście należy podkreślić, iż systemy polityczne państw i charakter ich rządów nie mogą być podważane przez jakiekolwiek gremia zewnętrzne, a organizacje międzynarodowe, zwłaszcza te o charakterze ponadnarodowym, nie mogą korzystać z prawa nadzoru czy kontroli nad suwerennymi państwami. Wszelkie aparaty biurokratyczne organizacji, niemające legitymizacji demokratycznej ze strony państw, wielkie koncerny oraz rozmaite korporacje lobbystyczne nie mogą mieć uprawnień władczych wobec rządów narodowych. Podobnej regulacji wymagają granice funkcjonowania żywiołowego i szkodliwego lobbingu międzynarodowego.

Potrzeba „nowych Helsinek” wynika z konieczności uznania współistnienia alternatywnych dróg do pokoju, co oznacza respektowanie lokalnych układów sił i wynikającej z nich hierarchicznej odpowiedzialności za utrzymanie pokoju i bezpieczeństwa. Oznacza ono respektowanie ról przywódczych na różnych poziomach systemu międzynarodowego, powrót do multilateralizmu i dyplomacji konferencyjnej („multimediacji”). To także powód, aby polska dyplomacja powróciła do pragmatyzmu i realizmu, a minister spraw zagranicznych zamiast butnej dezynwoltury zaczął dbać o wizerunek Polski jako państwa poważnego.

Prof. Stanisław Bieleń

Fot. wikipedia

Myśl Polska, nr 33-34 (17-24.08.2025)

Idź do oryginalnego materiału