Bieleń: Kiedy przekują miecze na lemiesze?

myslpolska.info 1 rok temu

Państwa są usposobione wobec siebie konkurencyjnie, a choćby rywalizacyjnie. Stan niepewności i wrogości w stosunkach sąsiedzkich występuje częściej w wielu miejscach na świecie niż stała przyjaźń i wzajemne zaufanie. Gdy między państwami dochodzi do konfliktu i starcia wojennego, każda ze stron ponosi klęskę cywilizacyjną.

Teza Carla von Clausewitza pokazuje, iż wojna traktowana jako przedłużenie polityki przy pomocy innych środków jest przede wszystkim kompromitacją elit rządzących zwaśnionych państw. To one mają obowiązek bronić swojego dobrostanu i obywateli przed zniszczeniem i śmiercią. Tymczasem swoją nieudolnością, błędną kalkulacją albo cynizmem i zawziętością skazują narody na niewyobrażalne cierpienia.

Dramat współczesnej Ukrainy…

polega na tym, iż posowieckie elity, w tym oligarchowie kierujący się egoistycznymi interesami zysku, nie były w stanie zbudować samodzielnej strategii międzynarodowej, uwzględniającej trudne położenie geopolityczne między dwoma gigantami sceny międzynarodowej – Rosją i Zachodem. Głosząc przez wiele lat strategię bezaliansowości, w istocie podążano od tzw. pomarańczowej rewolucji 2004 roku w kierunku oddania państwa pod kontrolę służb amerykańskich. To spowodowało konflikt wewnętrzny, związany bardziej z określeniem swojej tożsamości, niż z konkretnymi afiliacjami – zachodniej czy wschodniej. Rosja stała się w oczach Zachodu agresorem, podczas gdy w odbiorze Rosji to Zachód jest rzeczywistym sprawcą katastrofy. Wojna na Ukrainie sprzyja budowaniu heroicznego wizerunku państwa-ofiary. Jest także motywem bezprzykładnej mobilizacji państw Zachodu (a w istocie presji USA) w udzielaniu napadniętemu państwu hojnej pomocy. Chodzi o to, aby wykorzystać ten pretekst nie tylko do osłabienia Rosji jako rywala Zachodu, ale i przejęcia jej aktywów i zasobów, z których skorzystałby globalny kapitalizm.

Z pola widzenia znika totalne uzależnianie Ukrainy nie tylko od zaciągniętych długów (te w końcu można kiedyś umorzyć), ale od woli dyktujących jej warunki Stanów Zjednoczonych. Od dawna wiadomo, iż mocarstwa uzależniające od siebie słabszych uczestników stosunków międzynarodowych pozwalają sobie na więcej niż wynika to z realnych potrzeb czy interesów uzależnionych. Wejście w „kooperacyjną zależność” od Zachodu jest zdaniem wielu lepsze dla Ukrainy od „konfliktowej rywalizacji” z Rosją. Każdy obserwator musi jednak zdawać sobie sprawę z tego, iż wchodząc w strefę wpływów zachodnich Ukraina nie pozbędzie się piętna „wrażliwości” rosyjskiej.

Rosja reaguje i będzie reagować jednoznacznie na zachodnie afiliacje Ukrainy, bojąc się o swoje „żywotne interesy” istnienia i bezpieczeństwa. Potwierdzają to odważni badacze oraz niektórzy politycy, ale ich głos uznaje się za nieistotny. Ukraina zostaje więc trwale uzależniona od protekcji zewnętrznej. Nie wiadomo jednak, czy na dłuższą metę Zachód będzie chciał gwarantować jej bezpieczeństwo, a choćby przetrwanie. Kto zechce wziąć to państwo na swoje utrzymanie? Nie wszystkie rządy stać na taką altruistyczną bezinteresowność, jaką demonstruje rząd Polski.

Wydaje się, iż najkorzystniejszym wyborem państwa ukraińskiego, skądinąd dysfunkcyjnego w wielu dziedzinach, skorumpowanego i niewypłacalnego klienta wobec korporacji zbrojeniowych, petenta wobec struktur integracyjnych i rządów państw zachodnich, byłby „komplementaryzm” we współpracy wielowektorowej, zarówno z Rosją, jak i Zachodem. Taka konstatacja w świetle trwającej wojny i żądzy odwetu wydaje się w tej chwili herezją.

Jednakże myśl strategiczna musi wyprzedzać istniejące uwarunkowania. Musi antycypować rozmaite scenariusze rozwoju sytuacji międzynarodowej, łącznie z porażką USA i ich kryzysem przywództwa na Zachodzie. Także pesymistyczny scenariusz klęski i rozpadu Rosji nie gwarantuje Ukrainie powodzenia, gdyż grozi katastrofą globalną, po której nie będzie żadnych beneficjentów zwycięstwa. Pozostaje więc poszukiwanie jakiegoś modus vivendi, choćby za cenę zmian terytorialnych. Granice państw – wbrew naiwnym oczekiwaniom i bogatemu doświadczeniu – nie są przecież dane raz na zawsze.

Prawo międzynarodowe i praktyka stosunków międzynarodowych znają takie rozwiązania, które bardziej liczą się z głosem ludności niż formalną przynależnością terytorium, na którym ta ludność się znajduje. Możliwe są rozmaite warianty kontroli międzynarodowej w celu ochrony ludności cywilnej i przeprowadzenia plebiscytów na temat jej identyfikacji oraz przyszłego statusu geopolitycznego. Historia dostarcza przykłady rozwiązań autonomizacyjnych, protekcyjnych, mandatowych, powierniczych i kondominialnych, ale mocarstwa boją się do nich sięgać ze względu na negatywne skojarzenia z epoką imperializmu czy kolonializmu. Także wykreowanie „samodzielnego” Kosowa w 2008 roku nie napawa optymizmem ze względu na „rachityczność polityczną i gospodarczą” tej jednostki geopolitycznej oraz jątrzący spór z Serbią. W tym kontekście zastanawia, a choćby irytuje bezradność organów ONZ, które straciły inicjatywność i pogrążyły organizację w schyłkowej fazie uwiądu.

Realiści polityczni uwzględniając ryzyko wojny hegemonicznej z Chinami i z Rosją, a w sumie z tzw. resztą świata, są coraz bardziej świadomi tego, iż opozycyjność Zachodu, oparta na „wyższości cywilizacyjnej”, „misyjności ideologicznej”, czy na „atawistycznej wrogości” będzie skutkować zagładą globu. Biorąc pod uwagę dynamikę stosunku sił (z anglosaska balance of power), należy jak najszybciej zrezygnować z logiki zimnowojennej. Zanim bowiem Ukraina dojrzeje do własnej wizji tożsamości jako swoistego jokera w grze międzymocarstwowej, strony konfliktu zapatrzone jedynie w swoje racje mogą doprowadzić do unicestwienia całej planety.

Dlatego jak najszybciej trzeba zacząć proces pokojowy, choćby gdy dla wielu wrogów pokoju brzmi to obrazoburczo. Politycy europejscy zdają sobie w sprawę z tego, iż przedłużająca się wojna jest szkodliwa przede wszystkim dla samej Ukrainy. Każdy, kto nawołuje do negocjacji, działa więc w interesie tego państwa i społeczeństwa. Niekoniecznie jednak w interesie kijowskich elit politycznych, które zarządzanie państwem zamieniły w spektakularne „zarządzanie wojną”.

Zatrzymać spiralę nienawiści

Na kolektywnym Zachodzie spoczywa odpowiedzialność, aby wyciągnąć to nieszczęsne państwo z głębokiego kryzysu ideowego i mentalnego, z pogrążania się w „odwiecznej wojnie” z Moskalami, z kultywowania nienawiści i żądzy odwetu. To także odpowiedzialność Polski i Polaków, którzy z doświadczeń historycznych powinni wyciągać realistyczne wnioski, a nie samookłamywać się i uciekać w amnezję.

Polskie rządy, niezależnie od ideowej proweniencji, przyjęły za aksjomat romantyczne dziedzictwo, przypomniane choćby ostatnio w antologii tekstów Zygmunta Krasińskiego na temat Rosji („Rosja. Antologia”, Warszawa 2023). Uznając stosunek do tego państwa (jako źródła metafizycznego zła) za główną determinantę polityki wschodniej, wszystkie siły polityczne ustawiły się w pozycji wzajemnego szantażowania czynnikiem rosyjskim. Każdy, kto wykona jakikolwiek gest wobec Rosji, który odbiega od narzuconej powszechnie linii politycznej, narażony jest nie tylko na anatemę, ale wykluczenie z kręgu ludzi godnych udziału w życiu publicznym.

Licytowanie się, kto jest większym patriotą przez pryzmat nienawiści do Rosji jest trwałą aberracją poznawczą, wymagającej specjalistycznej terapii w skali masowej. Zakłócenia poznawcze oddziałują na niezdolność uprawiania realistycznej polityki przez kolejne pokolenia, narażają egzystencję państwa i narodu, włócząc Polskę po tragicznych „szlakach, misjach, przeznaczeniach”. Obecnie, w świetle kontynuacji straceńczej polityki absolutnego skonfliktowania z Rosją widać wyraźnie, iż elity polskie cierpią na rusofobiczny determinizm, a Ukraina jest tylko jego wyzwalaczem. Jak przestrzega Lech Mażewski, byłoby fatalnie, gdyby stosunek polskich rządów do Kremla wynikał z recydywy powstańczego szantażu i polityki odwetu za minione krzywdy („Powstańczy szantaż i polityka odwetu”, Warszawa 2022).

Wydaje się, iż u podstaw wszystkich nieszczęść w stosunkach polsko-rosyjskich leży jeden z najważniejszych „historycznych demonów” – mit „zamordowanego królestwa”. Tak Adam Zagajewski poetycko nazwał traumę po utracie monarchii jagiellońskiej („Solidarność i samotność”, Warszawa 2002, s. 81-82), która obsesyjnie prowokuje od kilkuset lat do rewanżu i odwetu w zupełnie innych okolicznościach i uwarunkowaniach. Na tę traumę nałożyły się inne „demony historyczne”, co powoduje, iż Polska jest niewolnikiem nie tyle historii, ile świadomie kreowanej, patologicznej „polityki historycznej”.

Wojna ukraińska stworzyła okazję do ożywienia tego mitycznego dziedzictwa. Wyzwoliła we wszystkich kręgach społecznych ogromne wzmożenie emocjonalne, które stało się pożywką dla rozmaitych „inżynierów” narracji politycznej, aby na ten konflikt spojrzeć wyłącznie z perspektywy ofiary. Konsolidacja polityczna wokół solidarności z Ukrainą została oparta na wymuszonej jednomyślności, odmawiającej ludziom myślącym artykulacji własnych poglądów. Pojawiło się mnóstwo „strażników”, ochraniających zbiorowość przed odmiennymi poglądami. W państwie demokratycznym powrócono do cenzury opresyjnej i represyjnej. Eliminowanie tematyki skutków wojennego zaangażowania z dyskusji wyborczych każdej z partii politycznych jest też dowodem na to, iż politycy polscy nie są przygotowani do konfrontacji z krytykami „paternalistycznego infantylizmu”, co w sposób naturalny prowadzi do wzrostu napięć.

Oportuniści i tępi biurokraci

Obecnie nie ma w Polsce żadnej formacji politycznej, która dysponowałaby niezależnością i odwagą, ale i zdolnością do zdefiniowania interesu narodowego, który ma na uwadze dobro samych Polaków. Problem jest bardziej złożony niż wydaje się to postronnemu obserwatorowi. W zasadzie zanikła niezależna refleksja intelektualna. Prawdziwą przewagę mają oportuniści i tępi biurokraci. choćby uniwersytety uległy uwstecznieniu, bo przypominają swoją zależnością od struktur władzy usytuowanie w czasach PRL pod kontrolą partii kierowniczej. Natomiast liczne ośrodki analityczne i eksperckie wcale nie kryją, iż są finansowane i działają na zamówienie agend zagranicznych. W sumie mamy do czynienia z niespotykanym paradoksem, kiedy własne państwo i jego agendy bardziej troszczą się o los innego państwa, kilka otrzymując w zamian.

Największy problem polega na braku podmiotów nie tylko zdolnych do prowadzenia niezależnej i skutecznej polityki zagranicznej, ale choćby zainteresowanych takim przedsięwzięciem. Główne ugrupowania polityczne bardziej polegają na fantazyjnych wizjach porządku hegemonicznego czy to pod egidą Stanów Zjednoczonych, czy w ramach Unii Europejskiej, nie chcąc dostrzec głębokiej dekompozycji układu sił w stosunkach międzynarodowych. Nie da się w tej chwili uciec od zaangażowania w projekty, oparte na „geopolityce pluralnej”, na udziale „nowych mocarstw”, od Chin poczynając, w kształtowaniu ładu międzynarodowego.

Wmawianie Polsce, iż stała się potęgą w wykreowanym dla celów ideologicznych i propagandowych regionie „Międzymorza” czy „Trójmorza”, jest niczym innym, jak wprzęganiem jej na stałe w rydwan hegemonicznej polityki USA. Gdy elity waszyngtońskie zmienią jednak zdanie i przestaną inwestować w Europę Wschodnią, Polska tkwiąca ciągle w „satelickiej” mentalności, poczuje się zdradzona i osamotniona. Elity polityczne nie będą w stanie odtworzyć bez udziału czynnika zewnętrznego żadnej formy równoprawnego ułożenia się z Rosją. Liczenie na jej destabilizację czy całkowite wymazanie z mapy Europy jest nie tylko mrzonką, ale świadectwem niedorzeczności i całkowitego oderwania od realiów.

Rosja zostanie

Rosja, mimo anatemy Zachodu pozostanie mocarstwem rozgrywającym w Europie Wschodniej. Ten czynnik musi być brany pod uwagę we wszystkich scenariuszach przyszłości europejskiej po zakończeniu wojny ukraińskiej. W nowym rozdaniu ról mocarstwowych Zachód nie uniknie ułożenia się z Rosją, choćby gdy politycy zachodni nie wyobrażają sobie negocjacji z samym Władimirem Putinem. Rosja nie odstąpi bowiem od gwarancji bezpieczeństwa dla siebie. Dozbrajanie Ukrainy i przedłużanie wojny prowadzi niepotrzebnie do pogłębiania negatywnych skutków katastrofy wojennej. Te natomiast wyzwolą w społeczeństwach Zachodu bunt, który zmiecie dotychczasowe elity i doprowadzi do zaburzeń na niespotykaną dotąd skalę.

Polska nie będzie w stanie mądrze wykorzystać swojej pozycji moderatora i współtwórcy nowego ładu regionalnego ze względu na jednoznaczne opowiedzenie się po stronie Ukrainy. Na razie trudno przeceniać szanse zwycięstwa jednej czy drugiej strony w trwającej wojnie. W każdej jednak sytuacji trzeba będzie konsekwentnie dążyć do demokratyzacji i odbudowy państwa ukraińskiego zgodnie z wzorami zachodnimi (pluralizm polityczny, alternacja władzy, transparentność, niezależność sądów, wolności obywatelskie itd.). w tej chwili wydaje się przedwczesne deklarowanie, iż Ukrainę trzeba jak najszybciej przyjąć do struktur zachodnich. Przecież w każdym przypadku obowiązują przy akcesji do UE czy NATO kryteria, od których spełnienia zależy późniejszy proces adaptacji przyjętego państwa i ochrony tożsamości istniejących struktur. Państwo pogrążone w rozpadzie i skonfliktowane z atomowym sąsiadem może wnieść w swoim posagu więcej nieszczęść do wspólnot integracyjnych niż pozwala dostrzec zainfekowana wściekłą rusofobią wyobraźnia skarlałych elit Zachodu.

Spoglądając na „wojnę polsko-polską” oraz na ideologiczne spory między Polską a Unią Europejską trudno jest określić, jaką ofertę ma dzisiejsza Polska wobec swoich wschodnich sąsiadów. Białoruś pozostaje w ścisłym związku z Rosją i póki jest rządzona przez klan Aleksandra Łukaszenki, nie ma szans, aby można było przeciągnąć ją na stronę zachodnią. Natomiast dla Ukrainy, Mołdawii czy Gruzji „europejski wybór”, jaki oferuje im Polska, jest pełen znaków zapytania i niejasności. W świetle nadchodzącej walki wyborczej polityka Polski staje się wielką niewiadomą. Stan gospodarki oraz narastające napięcia społeczne wskazują raczej na niezdolność przewodzenia w geopolitycznej reorientacji przestrzeni poradzieckiej. Mamy do czynienia z ewidentną sprzecznością między wewnątrzunijną opozycją Polski a jej pretensjami do skutecznego reprezentowania wartości unijnych na zewnątrz.

Stykamy się także z ogromną falą naiwności w powtarzaniu amerykańskich sloganów o budowaniu demokracji na Wschodzie i utrwalaniu wartości zachodnich. Wytykając Rosji autorytarne dziedzictwo Bizancjum, Złotej Ordy, caryzmu i stalinizmu zapomina się albo lekceważy podobne rodowody kultury politycznej Ukraińców. Do tego należałoby dodać pierwiastek buntowniczy i anarchistyczny, a także „czarne karty” banderyzmu. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, iż proces zaszczepienia wartości liberalnych w takich warunkach nie będzie ani szybki, ani skuteczny.

Polska znajduje się w takiej pozycji geopolitycznej, iż bez sojuszniczego wsparcia nie dałaby sobie rady z natarciem „wrogiej” Rosji. Warto więc pamiętać, iż każdy z zachodnich sojuszników i partnerów jest dla niej ważniejszy niż ona sama dla wszystkich z nich. Zbigniew Brzeziński, będący dla kolejnych rządów w Warszawie do dzisiaj największym autorytetem powtarzał, iż jest to fakt oczywisty „i trzeba być dzieckiem, żeby tego nie rozumieć” („Wprost” z 27 września 2009 r.).

Dlatego upominał, aby realnie oceniać zasadniczą dysproporcję potencjałów i asymetrię sił między Polską a Stanami Zjednoczonymi, Wielką Brytanią, Niemcami czy Francją. Gdyby żył, prawdopodobnie wzywałby do rozwagi wobec Rosji i wojny na Ukrainie. Wiedza na temat strategii podpowiada, iż ekspedycja do Polski stałego garnizonu sił amerykańskich nie spowoduje amerykańskiego zaangażowania w bezpośrednie starcie z Rosją, a Moskwa na mapie świata zawsze znaczyć będzie więcej niż Warszawa. Choć brzmi to gorzko, to jednak warto sobie uświadamiać, iż konfrontacyjne zaangażowanie przeciw Rosji w imię obrony Ukrainy będzie jednak wymagać racjonalnego zwrotu w stronę procesu pokojowego, odrzucenia narodowej megalomanii i mesjanizmu, a także uczenia się roztropności i rozwagi w projektowaniu perspektyw bliższego i dalszego środowiska międzynarodowego.

Wyzwaniem chwili jest przede wszystkim odbudowa profesjonalizmu polskiej dyplomacji. Po ewentualnej zmianie rządów Polska mogłaby odegrać istotną rolę w odbudowie ładu instytucjonalnego i normatywnego w Europie po zakończeniu wojny na Ukrainie. Warto byłoby powrócić do dyplomatycznej inicjatywności na rzecz wspólnego bezpieczeństwa. W tym celu partie opozycyjne, pretendujące do objęcia władzy po okresie regresu, powinny wyjść z nowymi ideami, opartymi na realizmie i nowej równowadze europejskiej. Pośród propozycji mogłaby znaleźć się nowa organizacja – Rada Bezpieczeństwa Europejskiego, która zajęłaby się uporządkowaniem sceny euroatlantyckiej pod względem nowoczesnych środków budowy zaufania.

Potrzebne są inicjatywy wyprzedzające, dotyczące rehabilitacji poturbowanych wojną społeczeństw i rekoncyliacji między zwaśnionymi stronami. Tylko takie przekierowanie energii wojennej zapewni spełnienie się proroctw zapisanych w Księdze Izajasza: „Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy. Naród przeciw narodowi nie podniesie miecza, nie będą się więcej zaprawiać do wojny”.

Prof. Stanisław Bieleń

fot. ria.novosti

Myśl Polska, nr 15-16 (9-16.04.2023)

Idź do oryginalnego materiału