Adam Bielan, europoseł PiS, podczas konferencji prasowej zszokował opinię publiczną, ostrzegając przed rzekomym zagrożeniem „zafałszowaniem wyborów prezydenckich” w Polsce na niespotykaną skalę od 1989 roku.
Odpowiadając na pytanie Moniki Drozd z Telewizji wPolsce24, Bielan wskazał, iż obecna władza, z Donaldem Tuskiem na czele, może dążyć do unieważnienia wyborów w przypadku przegranej Rafała Trzaskowskiego – kandydata Koalicji Obywatelskiej. Nawiązanie do tzw. wariantu rumuńskiego, czyli unieważnienia wyborów po wygranej prawicowego kandydata, brzmi jak political fiction, ale w ustach Bielana i w kontekście kampanii Karola Nawrockiego, popieranego przez PiS, jest to kolejny element cynicznej gry na emocjach wyborców, a nie rzeczowa analiza rzeczywistości.
Bielan twierdzi, iż zagrożenie fałszerstwem wyborczym jest realne, a jako dowód podaje rzekome nielegalne działania władzy, takie jak pozbawienie PiS należnych subwencji partyjnych. Problem w tym, iż jego słowa nie znajdują potwierdzenia w faktach, a narracja o „warianacie rumuńskim” wydaje się być bardziej próbą mobilizacji elektoratu PiS przez strach niż rzeczywistym ostrzeżeniem. W Rumunii w 2024 roku rzeczywiście unieważniono pierwszą turę wyborów prezydenckich, ale decyzję tę podjął tamtejszy Sąd Konstytucyjny, opierając się na raportach służb o manipulacjach w mediach społecznościowych i niejasnym finansowaniu kampanii prorosyjskiego kandydata Calina Georgescu. W Polsce brak jakichkolwiek dowodów na podobne działania, a sugestie Bielana, iż Tusk mógłby „sfałszować wybory”, by ratować swoją pozycję, są nie tylko bezpodstawne, ale i nieodpowiedzialne. Takie wypowiedzi podważają zaufanie do demokratycznych instytucji i procesu wyborczego, co jest szczególnie niebezpieczne w gorącym okresie kampanii.
Karol Nawrocki, kandydat PiS na prezydenta, również nie pozostaje w tyle, jeżeli chodzi o budowanie atmosfery podejrzliwości. W swojej kampanii regularnie podkreśla, iż wybory są „nierówne”, a instytucje państwa rzekomo działają na rzecz Trzaskowskiego. W Węgrowie, odnosząc się do afery z kawalerką przejętą od 80-letniego Jerzego Ż., Nawrocki stwierdził, iż jest obiektem ataków ze strony mediów i służb, które mają wspierać jego kontrkandydata. To wygodna narracja, która pozwala mu unikać trudnych pytań o własne postępowanie – jak choćby to, dlaczego senior, którego miał się opiekować, trafił do DPS-u, a kontakt z nim się urwał. Zamiast zmierzyć się z zarzutami, Nawrocki i Bielan wolą kreować obraz siebie jako ofiar wielkiego spisku, w którym Tusk, ABW, a choćby media takie jak TVN czy Onet, mają rzekomo dążyć do unieważnienia wyborów, jeżeli prawica wygra.
Ta strategia ma jednak swoje granice. Po pierwsze, brak dowodów na jakiekolwiek działania mogące sugerować fałszerstwa wyborcze ze strony obecnej władzy sprawia, iż oskarżenia Bielana brzmią jak puste slogany. Po drugie, hipokryzja PiS w tym kontekście jest porażająca. To właśnie partia Kaczyńskiego w 2020 roku próbowała zorganizować wybory korespondencyjne wbrew prawu i zdrowemu rozsądkowi, co spotkało się z ostrą krytyką i ostatecznie zostało zablokowane. Teraz, gdy sami są w opozycji, nagle stają się strażnikami uczciwości wyborczej? To cynizm w najczystszej postaci.
Co więcej, narracja o „warianacie rumuńskim” może mieć głębszy, bardziej niepokojący cel. Niektóre analizy sugerują, iż PiS, przewidując możliwą porażkę Nawrockiego, przygotowuje grunt pod podważenie wyników wyborów. jeżeli Trzaskowski wygra, a różnica głosów będzie niewielka, partia może spróbować wykorzystać neo-Izbę Kontroli, by unieważnić rezultat, oskarżając władzę o fałszerstwa. Taki scenariusz byłby prawdziwym zagrożeniem dla polskiej demokracji – ale pochodziłby ze strony PiS, a nie Tuska.
Bielan i Nawrocki, zamiast skupić się na merytorycznej kampanii, wolą siać niepokój i podziały. Ich retoryka o „zafałszowanych wyborach” i „warianacie rumuńskim” nie tylko nie znajduje oparcia w rzeczywistości, ale też pokazuje, jak nisko są w stanie się posunąć, by zmobilizować swój elektorat. Polska zasługuje na polityków, którzy stawiają na uczciwą debatę, a nie na straszenie obywateli spiskami, które istnieją tylko w ich głowach. Wybory prezydenckie, których pierwsza tura już 18 maja, powinny być świętem demokracji, a nie polem do populistycznych gierek.