Niedzielna rada krajowa Nowej Lewicy nie przyniosła niespodzianki: zgodnie z tym, co zapowiedziała wcześniej Polityka Insight, kandydatką partii w wyborach prezydenckich została wicemarszałkini Senatu i była współprzewodnicząca Razem Magdalena Biejat.
To zdroworozsądkowy, bezpieczny wybór. Partia nie zawalczy o drugą turę i bardzo możliwe, iż będzie musiała zadowolić się czwartym lub choćby piątym miejscem. Jednocześnie nie może odpuścić walki, bo wyborcy odebraliby to jako wywieszenie białej flagi. Musi wykorzystać wybory, by promować partię i jej postulaty, gromadząc wokół nich lewicujący elektorat.
Lewicowe ABC w ramie bezpieczeństwa
W niedzielę, przemawiając po raz pierwszy jako kandydatka Nowej Lewicy, Biejat zaprezentowała lewicowe ABC. Skupiła się na mieszkaniach, cenach kredytów, nadmiernych marżach banków. Obiecała, iż jeżeli zostanie prezydentką, użyje swojej inicjatywy ustawodawczej, by rozwiązać te problemy.
Postulaty socjalne przedstawiała nie językiem konfliktu klasowego, ale osadzając je w aspiracjach klasy średniej. Przekonywała, iż skoro w ciągu ostatnich trzydziestu lat odnieśliśmy jako państwo tak wielki sukces gospodarczy, to stać nas w końcu na to, by zacząć wprowadzać w Polsce polityki społeczne, które od dawna są standardem w państwach, którym zaczynamy dorównywać pod względem poziomu zamożności.
Nie zapomniała przy tym o tematyce bezpieczeństwa. Zaproponowała pozostałym kandydatom podpisanie paktu gwarantującego utrzymanie obecnego poziomu wydatków na obronność. Jednocześnie starała się przedstawić inny sposób myślenia o bezpieczeństwie, wykraczający poza kwestie czysto militarne, zwracający uwagę na odporność, spójność społeczeństwa i to, by oprócz armat miało ono sprawnie działającą sieć szpitali czy dobrze zorganizowaną obronę cywilną.
Jak jeszcze przed niedzielną radą krajową pisała na łamach Oko.press Agata Szczęśniak, kampania Biejat ma być zbudowana wokół takich tematów jak mieszkalnictwo, nieuczciwe praktyki firm pożyczkowych, wpędzających klientów w trudne do spłacenia długi, bezpieczeństwo oraz praca, a konkretnie prawo do odpoczynku.
Czy warszawska „dziewczyna z sąsiedztwa” dotrze do średnich miast?
Na inny możliwy wątek kampanii wskazał przemawiający przed Biejat Krzysztof Kukucki. Prezydent Włocławka upomniał się o średnie miasta, zwłaszcza stolice dawnych gierkowskich województw, które po reformie samorządowej rządu Buzka przez ostatnie ćwierć wieku rozwijały się „z zaciągniętym hamulcem ręcznym”.
Kukucki, nie wymieniając nazwisk, wbił szpilę Trzaskowskiemu jako kandydatowi, który o średnich miastach przypomniał sobie dopiero na wybory, nie będąc przy tym w stanie zaproponować niczego na miarę ich potrzeb. Te potrzeby, jak przekonywał, zna i potrafi spełnić Nowa Lewica.
Dawne stolice wojewódzkie – zwłaszcza na północy i zachodzie kraju – przez lata stanowiły bastiony lewicy. Od wyborów w 2019 roku jej elektorat przesunął się ku bardziej wielkomiejskiemu biegunowi. jeżeli NL myśli o jego poszerzeniu, to takie miasta jak Włocławek, Słupsk, Koszalin czy Legnica są do tego pierwszym, naturalnym polem.
Czy Biejat uda się dotrzeć do wyborców z mniejszych miejscowości? Otwierający niedzielną prezentację kandydatki Krzysztof Gawkowski przedstawił senatorkę, a wcześniej posłankę z Warszawy jako „dziewczynę z sąsiedztwa”, przeciwstawiając jej dwóch mężczyzn: jednego „z pałacu” – mogło tu chodzić zarówno o Andrzeja Dudę, jak i urzędującego w warszawskim ratuszu Rafała Trzaskowskiego – a drugiego „z siłowni” – czyli „obywatelskiego kandydata” PiS.
Kampania Biejat z pewnością będzie podkreślać, iż jest ona jedyną kobietą w zdominowanym przez mężczyzn gronie, licząc, iż zmobilizuje to lewicowe i progresywne wyborczynie. Bardziej zastanawiające jest to, czy i jak opowiedziana zostanie „sąsiedzkość” polityczki – czy uda się ją pokazać jako kogoś, kogo spotykamy na placu zabaw, na bazarku, przystanku tramwajowym i w innych sąsiedzkich przestrzeniach? I czy ten „sąsiedzki” wizerunek zadziała poza sąsiedztwami największych metropolii?
Trzy problemy Biejat
W 2019 roku nieznana poza wąskim warszawskim środowiskiem pozarządowo-aktywistycznym Biejat zaskoczyła wszystkich świetną, zrobioną oddolnie kampanią do Sejmu, biorąc trzeci mandat dla lewicy w okręgu warszawskim. Startując z czwartego miejsca, zrobiła drugi wynik na liście. W tegorocznych wyborach prezydenckich w stolicy, startując przeciwko bardzo trudnemu konkurentowi, jakim dla każdej lewicowej kandydatki jest Trzaskowski, zdobyła 12,86 proc. – więcej niż jakikolwiek kandydat lewicy w tym wyścigu od czasu Wojciecha Olejniczaka w 2010 roku.
Teraz wicemarszałkinię Senatu czeka o wiele trudniejsze zadanie. Przed jej kampanią już rysują się trzy poważne przeszkody. Pierwsza to widoczna w badaniach demobilizacja lewicowego elektoratu i grup, w których lewica mogłaby szukać poparcia, jak młode kobiety. Można przypuszczać, iż główną przyczyną jest rozczarowanie niewielką sprawczością lewicy w rządzie i jego nie dość progresywną agendą.
W niedzielę Biejat wzywała do mobilizacji związki zawodowe, aktywistów, organizacje pozarządowe – całe lewicowe społeczeństwo obywatelskie. Przemawiający przed nią premier Gawkowski i ministra Agnieszka Dziemianowicz-Bąk zachwalali sukcesy Lewicy w rządzie. To może jednak nie wystarczyć, by przełamać zniechęcenie i apatię wyborców.
Drugi problem to możliwy tłok po lewej stronie. Partia Razem, jeżeli chce pokazać, iż jest poważną, liczącą się w dorosłej polityce siłą, również musi wystawić kandydata bądź kandydatkę w wyborach prezydenckich. Start po lewej stronie zapowiedzieli też Piotr Szumlewicz – lider Związkowej Alternatywy i lewicowy komentator – oraz senator Unii Pracy Waldemar Witkowski. jeżeli wszystkim uda się zebrać po 100 tysięcy podpisów – co bynajmniej nie jest pewne – to o niewielki lewicowy tort będą walczyć cztery osoby.
Szczególnie ostry charakter może przyjąć rywalizacja Biejat z osobą wystawioną przez Razem. Gdyby był to Adrian Zandberg, naprzeciw siebie stanąłby duet niegdyś wspólnie kierujący Partią Razem. Dla części razemowskiego aktywu – co widać na portalu X – Biejat jest „zdrajczynią”, która rozbiła partię w zamian za możliwość startu w wyborach prezydenckich z poparciem Nowej Lewicy.
Wreszcie ostatni, najpoważniejszy problem Biejat: Rafał Trzaskowski. Dla dużej części ogólnie progresywnego elektoratu – a o taki powalczyć musi kandydatka Nowej Lewicy – jest on po prostu odpowiednim kandydatem, reprezentującym dostatecznie postępowy wariant liberalnego centrum, by żadna alternatywa z lewej strony nie była potrzebna. Biejat musi przekonać tę grupę, dlaczego nie warto oddawać Trzaskowskiemu poparcia już w pierwszej turze, i zatrzymać przy sobie jak najwięcej wyborców, którzy 15 października 2024 roku poparli lewicę.
Stawki lewicy
Wybory prezydenckie w Polsce niejednokrotnie zmieniały dynamikę sceny politycznej, uruchamiając kształtujące ją przez następne lata siły. Klęska Krzaklewskiego w 2000 roku zwiastowała koniec Akcji Wyborczej Solidarność, a drugie miejsce Olechowskiego otworzyło drogę do powstania PO. Klęska Komorowskiego w 2015 roku rozpoczęła ośmioletni okres dominacji PiS w polskiej polityce.
Lewica w dwóch ostatnich głosowaniach prezydenckich notowała wynik na poziomie 2 proc. z ułamkiem. jeżeli powtórzy się to po raz trzeci z rzędu, pogłębi wrażenie kłopotów lewicowej formacji i może zniechęcić do niej kolejnych wyborców oraz uruchomić procesy wewnętrznego rozkładu.
Jeśli jednak Biejat uda się uzyskać wynik zbliżony do tego z wyborów parlamentarnych, to Nowa Lewica pokaże, iż ma własny elektorat, którego KO wcale nie może tak łatwo połknąć. Gdyby przy okazji udało się zepchnąć poparcie osoby kandydackiej Razem do poziomu 1–1,5 proc. – albo gdyby Razem, co bardzo możliwe, nie zebrało podpisów – NL pokazałaby, iż poza nią na lewicy nie ma życia. Przyzwoity wynik Biejat w pierwszej turze pozwoliłby domagać się czegoś od koalicyjnych partnerów w rządzie w zamian za poparcie. jeżeli wygra Trzaskowski, to dobry wynik Biejat czyniłby z niej naturalną kandydatkę w kolejnych warszawskich wyborach.
Na wicemarszałkini Senatu spoczywa więc spora odpowiedzialność. Sympatycy lewicy obawiają się powtórki z 2015 i 2020 roku, co paradoksalnie może dawać kandydatce pewien psychiczny komfort – choćby obiektywnie słaby, ale niekompromitujący wynik zostanie uznany za względny sukces.