Książka, która miała być zwieńczeniem dekady prezydentury, stała się – paradoksalnie – jednym z najbardziej kłopotliwych epizodów politycznej kariery Andrzeja Dudy.
Gdy były prezydent ogłosił pod koniec czerwca, iż ukończył książkę zatytułowaną „To ja”, można było się spodziewać, iż jej promocja będzie przebiegać według standardowego scenariusza: kontrolowane przecieki, wywiady, obecność w mediach społecznościowych. Tymczasem projekt, który miał być próbą narzucenia własnej narracji o dziesięciu latach w Pałacu Prezydenckim, wymknął się spod kontroli – i to nie wskutek interwencji politycznych przeciwników, ale rozbawienia we własnych szeregach politycznych.
Jak relacjonował w podcaście Onetu Jacek Gądek, sytuacja przekroczyła granice zwykłej zakulisowej ironii. „Teraz prezydent Andrzej Duda idzie szerzej. Trafił do Biedronki i to choćby w szeregach Prawa i Sprawiedliwości budzi naprawdę duże rozbawienie” – mówił dziennikarz. Słowa te są o tyle znaczące, iż od lat to właśnie środowisko PiS było naturalnym zapleczem politycznym Dudy, gwarantującym lojalność i wsparcie w trudniejszych momentach. Tym razem jest jednak inaczej. Gądek dodawał wprost: „Już choćby ludzie z tego obozu drą łacha z byłego prezydenta”.
Wypowiedź ta znajduje potwierdzenie w politycznych anegdotach krążących w sieci. Paweł Rybicki, dawniej pracownik KPRM za czasów premier Beaty Szydło, publicznie drwił na Twitterze z „Biedronkowej ofensywy” prezydenta. O ile takie komentarze można by potraktować jako przejaw typowej w mediach społecznościowych kąśliwości, o tyle relacja Gądka idzie znacznie dalej. Dziennikarz podkreślał, iż rozmawiał z politykami z samego PiS, którzy w prywatnych rozmowach „wprost drwią z Andrzeja Dudy”. Miał usłyszeć od nich szczególnie dosadny komentarz: „Jak można było tak upaść”.
Ostre słowa współpracowników – choćby jeżeli padają poza oficjalnym obiegiem – świadczą o tym, iż książka Dudy stała się symbolem czegoś więcej niż nieudanej strategii marketingowej. Jest sygnałem głębszego kryzysu wizerunkowego, który dotknął byłego prezydenta po zakończeniu drugiej kadencji. Zamiast spójnej opowieści o dziesięciu latach aktywności politycznej, „To ja” budzi skojarzenia z nieporadną próbą autopromocji oderwaną od realnych potrzeb czytelnika.
Równocześnie warto pamiętać, iż nad książką pracował z Dudą Maciej Zdziarski – dziennikarz i wieloletni współpracownik środowiska instytucji publicznych związanych z poprzednią władzą. Jak tłumaczył w korespondencji z portalem Gazeta.pl, zna prezydenta „od blisko 20 lat”. Zdziarski podkreślał, iż wiele osób „sugerowało mu, by napisał książkę podsumowującą 10-letnią służbę prezydencką” i iż dotychczasowe publikacje były jego zdaniem „skrajnie nieobiektywne, nieżyczliwe”. Wsparcie, jakie zaoferował Dudzie, miało mieć charakter redakcyjny i wydawniczy – „Jestem zaszczycony, iż nawiązał ze mną współpracę” – pisał, dodając, iż przez 12 miesięcy spotkali się „kilkadziesiąt razy”.
Nie zmienia to jednak odbioru samego projektu. Wśród polityków prawicy dominuje ton, który trudno nazwać życzliwym. Dla części z nich książka stała się symbolem nie tyle politycznego dorobku, ile kłopotliwej spuścizny – próbą podsumowania dekady, która w oczach wielu współpracowników okazała się rozczarowaniem. Dlatego wewnętrzne komentarze, choć wypowiadane półgłosem, mają duże znaczenie. Pokazują izolację, w jaką Duda popadł po zakończeniu drugiej kadencji.
W tym sensie „To ja” jest czymś więcej niż publikacją książkową. Stała się lustrem, w którym odbija się obecna pozycja byłego prezydenta w obozie, który przez lata był jego naturalnym politycznym zapleczem. I choć książka miała być próbą uporządkowania własnej opowieści, to reakcje wewnątrz PiS pokazują, iż narracja ta nie trafiła tam, gdzie Duda najbardziej liczył.

6 godzin temu









