Biden pokonał Trumpa, by ten wrócił silniejszy. Tusk stoi przed tym samym ryzykiem wobec PiS-u [OPINIA]

5 dni temu
Po I turze wyborów prezydenckich obóz polityczny Donalda Tuska zaczyna przypominać Joe Bidena - i to nie jest korzystne porównanie dla polskiego premiera. Bo to, co Demokraci świętowali jako zwycięstwo nad prawicą, okazało się tylko przerwą, po której ta wróciła do rządów silniejsza.
Co łączyło amerykańskie wybory z 2020 roku i polskie z 2023? Jedno i drugie głosowanie było opisywane jako "zwycięstwo z prawicowym populizmem". W Stanach Zjednoczonych Joe Biden i Demokraci pokonali Donalda Trumpa, który nie został wtedy prezydentem na II kadencję. W Polsce po 8 latach rządów PiS prawica została odsunięta od władzy przez koalicję z Donaldem Tuskiem jako premierem.


REKLAMA


Zobacz wideo Trzaskowski po wynikach wyborów. Zwrócił się do wyborców Konfederacji


Zarówno wygrana Bidena, jak i późniejszej koalicji 15 października oraz Tuska opisywano jako "lekcję tego, jak pokonywać prawicowych populistów".
Jednak po obu głosowaniach gwałtownie pojawiły się pytania, czy ci politycy są w stanie utrzymać władzę; czy wygrana nad populistyczną prawicą jest trwała, czy nie.


Tusk jak Biden?
W USA odpowiedź przyszła w 2024 roku, choć sygnały było widać już wcześnie. Popularność Bidena spadała, do wyborów szedł jako słabszy kandydat. W końcu jego miejsce w wyścigu prezydenckim zajęła wiceprezydentka Kamala Harris, jednak była ona w oczywisty sposób kontynuatorką rządów Bidena.
Wybory zakończył się wygraną Donalda Trumpa i przejęciem przez Republikanów większości w obu izbach Kongresu. Przez cztery lata rządów Bidena były prezydent nie tylko nie został trwale odsunięty - i to mimo śledztw i spraw sądowych - ale wrócił silniejszy, z większą determinacją realizując swoje pomysły w drugiej kadencji.


O przyczynach klęski Bidena i Harris napisano wiele. Warto zwrócić uwagę na to, iż popularność Bidena spadła już kilka miesięcy po objęciu urzędu i do końca jego kadencji większość wyborców była niezadowolona z tych rządów. Obserwatorzy amerykańskiej polityki zwracali uwagę, iż duża część wyborców miała poczucie, iż Biden i Demokraci za mało odpowiadają na najważniejsze obawy i problemy, na czele z inflacją i imigracją (choć w rzeczywistości inflacja spadła za prezydentury Bidena, a wskaźniki gospodarcze kraju poprawiły się). Harris, choć próbowała przez jakiś czas pozytywnego przekazu, wróciła w końcu do "straszenia Trumpem" i skupiania się na założeniu ze strony konkurenta, a nie na tym, jak sama chce poprawić życie obywateli.
W tej chwili - patrząc na wyniki I tury wyborów prezydenckich - koalicja pod wodzą Donalda Tuska zaczyna przypominać Joe Bidena i wydaje się, iż może grozić jej podobny koniec. Opiewane szczególnie w zachodnich mediach "zatrzymanie prawicowego populizmu" może okazać tylko jego czasowym zatrzymaniem, po którym PiS wróci do władzy razem ze skrajną prawicą, silniejszy i bardziej radykalny niż przez 8 lat poprzednich rządów.
Czekając na II turę
Trzeba podkreślić, iż po pierwsze polski i amerykański system polityczny różni się znacznie, a po drugie - przed nami wciąż druga tura wyborów i to jej wynik pozwoli wyciągnąć kolejne wnioski. W tej chwili wygrana Karola Nawrockiego wydaje się tak samo prawdopodobna, co zwycięstwo Rafała Trzaskowskiego. I być może za dwa tygodnie o tej porze będzie jasne, iż prezydentem zostanie polityk obozu rządzącego, ale równie możliwa jest jego porażka.
A będzie to zależeć od tego, co wyborcy zobaczą przez dwa tygodnie, które pozostały do drugiej tury. Czy obóz rządzący będzie w stanie wyciągnąć dobre wnioski z wyniku, który - podsumowując głosy na kandydatów "rządowych" i opozycyjnych - nie może być odczytany inaczej jako żółta kartka? Czy odrobią lekcje, których nie odrobił obóz Demokratów w USA - gdzie większość wyborców nie czuła, iż wybrani przez nich politycy odpowiadają na ich rzeczywiste potrzeby?


Rząd Donalda Tuska ma według ostatnich sondaży więcej przeciwników niż zwolenników; większość uważa też, iż ten nie realizuje obietnic. Ze strony części zwolenników Trzaskowskiego już w poniedziałek po I turze słychać było "straszenie PiS-em", przypominające "straszenie Trumpem" w USA. Tam taka strategia nie pozwoliła go pokonać i trudno spodziewać się, by na przykład najmłodsi wyborcy - którzy w zdecydowanej większości głosowali na kandydatów innych niż Trzaskowski i Nawrocki - właśnie w ten sposób dali się przekonać. Oczekują raczej rozwiązywania realnych problemów, z którymi się mierzą: tego, iż nie stać ich na mieszkania, albo iż na wizytę u lekarza specjalisty trzeba nieraz czekać miesiącami, o ile nie latami.
Do drugiej tury pozostały dwa tygodnie i nie da się w tym czasie odwrócić wszystkiego, co powoduje u wyborców rozczarowanie rządem. Ale jednocześnie te dwa tygodnie są dla niego jedyną szansą, aby to zrobić. W przeciwnym razie - podobnie jak w USA - populistyczna prawica może wrócić do władzy z większą siłą i determinacją niż poprzednio.
Idź do oryginalnego materiału