Końcówka roku zwykle sprzyja politycznym podsumowaniom. W przypadku Mateusza Morawieckiego to jednak nie czas bilansu sukcesów, ale moment, w którym cała jego kariera w Prawie i Sprawiedliwości zawisła na włosku. Smutny to finał roku dla polityka, który jeszcze niedawno przedstawiany był jako technokratyczna twarz „nowoczesnego” PiS, a dziś coraz częściej jawi się jako balast – i to zarówno dla własnej partii, jak i dla samego siebie.
Morawiecki miał być dowodem, iż PiS potrafi rządzić inaczej niż tylko ideologią i resentymentem. Bankowiec, menedżer, człowiek „od cyferek” – tak budowano jego wizerunek. W praktyce okazał się wykonawcą partyjnych poleceń, lojalnym do granic politycznej autodestrukcji. Gdy trzeba było firmować kosztowne programy bez pokrycia, Morawiecki podpisywał. Gdy należało tłumaczyć konflikty z Unią Europejską, robił to z kamienną twarzą, przekonując, iż Polska „zaraz dostanie środki”. Gdy pieniądze nie przychodziły, odpowiedzialność rozpływała się w partyjnej mgle.
Dziś ta mgła opada. Po utracie władzy Morawiecki został z niczym: bez realnego zaplecza w partii, bez jednoznacznego poparcia lidera i bez wyraźnej roli na przyszłość. Jego nazwisko nie wywołuje już entuzjazmu choćby wśród partyjnych kolegów. Raczej zakłopotanie. Bo Morawiecki stał się symbolem epoki PiS, którą wyborcy wyraźnie odrzucili – epoki centralizacji władzy, propagandy sukcesu i permanentnego konfliktu z instytucjami państwa prawa.
Smutek tej końcówki roku polega także na czymś innym: Morawiecki nie może już udawać, iż był tylko „premierem od gospodarki”. Jego podpis widnieje pod decyzjami, które doprowadziły do rekordowej inflacji, chaosu w finansach publicznych i dramatycznego osłabienia zaufania do państwa. Przez lata PiS przekonywał, iż „pieniądze są”, iż Polska rozwija się szybciej niż Zachód, iż wszystko da się załatwić wolą polityczną. Dziś rachunki przyszły do zapłacenia – i to w czasie, gdy Morawiecki nie ma już realnej siły, by od nich uciec.
PiS próbuje teraz pisać nową opowieść: o byciu „konstruktywną opozycją”, o obronie zwykłych ludzi przed rzekomo „liberalnym rządem”. W tej narracji Morawiecki jest niewygodny. Zbyt mocno kojarzy się z władzą, z niespełnionymi obietnicami i z technokratycznym językiem, który miał przykrywać polityczną brutalność. jeżeli partia zdecyduje się na wewnętrzne rozliczenia – a presja na to będzie rosła – były premier może stać się jednym z pierwszych kozłów ofiarnych.
Jest w tym wszystkim ironia. Morawiecki przez lata budował swoją pozycję na absolutnej lojalności wobec PiS. Nie kwestionował decyzji, nie dystansował się, nie stawiał warunków. Dziś ta lojalność nie daje mu żadnej gwarancji przetrwania. W polityce PiS nie nagradza się wierności po utracie władzy – raczej szuka winnych porażki.
Dlatego to rzeczywiście smutny koniec roku dla Morawieckiego. Nie dlatego, iż przegrał wybory – politycy przegrywają je regularnie. Smutny, bo jego cała kariera w PiS, budowana latami na wizerunku „kompetentnego menedżera”, może zakończyć się bez puenty, bez nowego otwarcia, bez planu B. A PiS? Partia, która wyniosła go na szczyt, dziś wydaje się gotowa o nim zapomnieć równie szybko, jak wcześniej kazała w niego wierzyć.

16 godzin temu









