Wypowiedź prezydenta elekta Karola Nawrockiego, w której nazywa możliwe ponowne przeliczenie głosów wyborczych „bandyterką”, budzi głęboki niepokój i stawia pytania o jego odpowiedzialność – pisze Agnieszka Kublik na łamach „Gazety Wyborczej”.
„Wzywam do pokoju, spokoju, ale gwarantuję, iż jak ktoś będzie chciał zniszczyć polską demokrację i zabrać nam zwycięstwo, to pierwszego zobaczycie mnie jako protestującego przeciwko takiej bandyterce” – powiedział Nawrocki, komentując doniesienia o potencjalnych nieprawidłowościach w liczeniu kart w II turze wyborów prezydenckich. Te słowa, wypowiedziane z zadziwiającą pewnością, są potrójnym nieporozumieniem, które podkopuje jego wiarygodność, szczególnie w świetle kontrowersyjnej przeszłości.
Po pierwsze, dlaczego postulat kolejnego, tym razem rzetelnego przeliczenia głosów miałoby „niszczyć polską demokrację”? Transparentność wyborów to podstawa demokratycznego państwa. Twierdzenie, iż weryfikacja wyników jest atakiem na demokrację, jest nie tylko nielogiczne, ale i niebezpieczne. Nawrocki, jako prezydent elekt, powinien być orędownikiem praworządności, a nie osobą podważającą zaufanie do instytucji wyborczych. Jego słowa brzmią jak próba zastraszenia tych, którzy dążą do przejrzystości, co jest sprzeczne z rolą przyszłej głowy państwa.
Po drugie, sformułowanie „zabrać nam zwycięstwo” rodzi poważne wątpliwości. Czy Nawrocki zakłada, iż ponowne przeliczenie głosów automatycznie oznaczałoby jego porażkę? Taka retoryka sugeruje brak pewności co do uczciwości własnego wyniku. Zamiast uspokajać społeczeństwo i podkreślać znaczenie transparentnego procesu wyborczego, prezydent elekt wybiera narrację, która podsyca nieufność i polaryzację. Czy obawia się, iż prawda mogłaby zagrozić jego mandatowi?
Po trzecie, użycie słowa „bandyterka” jest skrajnie niefortunne. Nawrocki określa tak legalną procedurę weryfikacji wyników, co jest absurdalne. „Bandyterka” – jak słusznie zauważona Kublik – oznacza przestępczość, agresję, wandalizm czy rozbój. Dlaczego prezydent elekt sięga po tak konfrontacyjny język? Znając jego przeszłość, w której pojawiały się doniesienia o powiązaniach ze światem przestępczym, taki dobór słów jest ryzykowny. „Znając niechlubną przeszłość Nawrockiego, wie, co mówi” – ten argument trafnie oddaje problem. Używanie terminologii związanej z przestępczością przez osobę, której wiarygodność była kwestionowana w podobnym kontekście, brzmi jak niezamierzona ironia lub świadoma prowokacja.
Wezwanie do „protestowania przeciwko bandyterce” w odniesieniu do zgodnych z prawem procedur wyborczych to przejaw nieodpowiedzialności. Polska, już i tak podzielona politycznie, nie potrzebuje prezydenta, który eskaluje napięcia. Nawrocki, zamiast budować zaufanie do demokratycznych instytucji, wybiera drogę konfrontacji, która może prowadzić do niepokojów społecznych. Jego deklaracja o „pierwszym na barykadach” brzmi jak nawoływanie do ulicznych protestów, a nie apel o spokój, jakiego oczekujemy od przyszłego prezydenta.
Przeszłość Nawrockiego, choć niepotwierdzona sądowo, wciąż budzi kontrowersje. Doniesienia o jego powiązaniach ze środowiskiem przestępczym sprawiają, iż słowa o „bandyterce” są odbierane w specyficznym kontekście. Prezydent elekt powinien zdawać sobie sprawę, iż jego wypowiedzi są oceniane przez pryzmat jego biografii. Zamiast dystansować się od przeszłości, Nawrocki – świadomie lub nie – przywołuje skojarzenia, które osłabiają jego autorytet.
Obecna retoryka Nawrockiego wskazuje, iż polityk PiS woli grać na strachu i emocjach. A tymczasem zamiast mówić o „bandyterce”, powinien mówić o transparentności i jedności. Polska zasługuje na prezydenta, który wzmacnia demokrację, a nie wprowadza chaos.
Źródło: Gazeta Wyborcza