Gdy gram w Football Managera, staram się utrzymywać bardzo szeroką kadrę, by móc wystawić dwie zbliżone poziomem jedenastki plus kilku młodzików na wszelki wypadek. Ten drugi skład gra znacznie rzadziej – głównie w meczach krajowego pucharu oraz z najsłabszymi drużynami w lidze – więc złożony jest z zawodników młodszych, którzy mają jeszcze przed sobą wiele lat kariery. Pod koniec sezonu i tak część z nich jest wkurzona z powodu zbyt małej liczby minut. Czasem choćby zaczynają domagać się transferu.
Na szczęście liga jest już wtedy zwykle rozstrzygnięta i zaczynają się tak zwane mecze o pietruszkę. Zaczyna się też czas rezerwowych. Zawodnicy drugiego szeregu grają często, dużo i od pierwszego gwizdka. Morale zaczyna się poprawiać, drugi szereg odzyskuje wigor, a gwiazdorzy odpoczywają, mając czas na domaganie się ode mnie wyższych płac i negocjowanie jeszcze lepszej pozycji w klubie. Skupiam się wtedy na przepychankach z ich agentami, a na nieistotne mecze drugiego składu zerkam jednym okiem, albo w ogóle daję symulację wyniku.
Trudno nie odnieść wrażenia, iż Mateusz Morawiecki gra w tej chwili niemal w tę samą grę. Nazwijmy ją umownie Political Manager 2023. Cieszy fakt, iż premier przyjął bardzo podobną strategię. Mógłbym napisać great minds think alike, gdyby nie to, iż przynajmniej jeden z nas nie jest great – a tak na dobrą sprawę to żaden. Manager Morawiecki jest jednak w gorszym położeniu, gdyż rozstrzygnięcia ligowe zapadły nie po jego myśli, więc ten ostatni, zdecydowanie zbyt długi mecz o nic, rozgrywa ze świadomością źle wykonanego zadania.
Dopóki piłka w grze…
Niestety, zarząd klubu nie zgodził się na odpuszczenie ostatniego meczu. Nakazuje więc Morawieckiemu nie tylko grać do końca, ale jeszcze udawać, iż piłka wciąż jest w grze. To trochę tak, jakby przed ostatnią kolejką Legia traciła do Lecha 9 punktów, ale Kosta Runjaić wmawiał dziennikarzom, iż mistrzostwo przez cały czas jest realne i wiele zależy od rozstrzygnięć na innych boiskach. choćby w niepoważnym świecie polskiej piłki nożnej taki cyrk byłby niemożliwy. Jak widać, polska polityka stoi na niższym poziomie niż błyszcząca na prześmiewczych kontach typu Out of Context Football Ekstraklasa.
Morawiecki wysłał więc gwiazdy swojego klubu do prezesa na renegocjacje kontraktów, a do ostatniego meczu bez stawki postanowił wystawić drugi skład. Musiał w tym celu sięgnąć bardzo głęboko i ściągnąć choćby zawodników z grających w III lidze rezerw oraz juniorki. choćby kilku drugorzędnych graczy postanowiło odpocząć. Ostał mu się jeden doświadczony zawodnik, dzięki czemu być może uniknie całkowitej kompromitacji.
Tym doświadczonym zawodnikiem jest Mariusz Błaszczak, który na boisku spędził już tyle czasu, iż sam ma chrapkę na stanowisko managera Morawieckiego. Woli więc doglądać tego cyrku z bliska, dzięki czemu zje ciastko i będzie je przez cały czas miał. Równocześnie będzie mógł mówić, iż to nie był jego pomysł, ale drużyny w trudnym czasie nie zostawił. Pozostali gracze to głębokie rezerwy oraz zupełni debiutanci z łapanki. Tych ostatnich trzeba było wystawić, gdyż nie udało się wypożyczyć choćby jednego profesjonalnego gracza z innych zespołów.
Jeden dobry rezerwowy i mocny środek pola
Pociągnijmy jeszcze przez chwilę tę analogię – czemu nie, mnie śmieszy, poza tym temat jest całkowicie kabaretowy. Mariusza Błaszczaka wystawiono na jego dotychczasowej pozycji, czyli w obronie (narodowej). Zadbano też o solidny środek pola (ministerstwo spraw wewnętrznych oraz ministerstwo sprawiedliwości), gdzie wystąpią regularni zmiennicy zawodników pierwszego składu. Obaj zresztą mocno defensywni.
Zamiast Zbigniewa Ziobry zagra jego prawa ręka od brudnej roboty, czyli Mariusz Warchoł – były kandydat na prezydenta Rzeszowa. Gdyby rzeczywiście został ministrem sprawiedliwości podczas całej kadencji, to wszyscy zatęsknilibyśmy za sympatycznym panem Zbyszkiem, bo Warchoł to taki Gennaro Gattuso, który odbierze piłkę choćby wtedy, gdy będzie musiał złamać przepisy i nogę przeciwnika – a adekwatnie tak by choćby wolał. W nieczystej grze czuje się jak ryba w wodzie, będąc przy tym zawodnikiem lojalnym wobec swojego szefa, którym nie jest oczywiście Morawiecki, tylko lider Suwerennej Polski. Jak widać Ziobro też chce mieć kontrolę nad trwającym właśnie cyrkiem, ale sam woli już się nie ośmieszać.
Chwilowy minister spraw wewnętrznych jest nieco bardziej finezyjny niż Warchoł, ale tylko trochę. Paweł Szefernaker to zresztą idealny odpowiednik polskiego piłkarza. Przez długi czas był uważany za młodego i zdolnego zawodnika, który wprowadzi trochę świeżości do zatęchłej szatni PiS, niestety finalnie skończył jak każdy młody i zdolny pisowiec oraz polski piłkarz – czyli jako niezbyt błyskotliwy wyrobnik grający to, co mu nakaże jego raczej zacofana klubowa kadra szkoleniowa.
Dokładnie to samo można powiedzieć o kolejnym zmienniku, czyli dotychczasowym wiceministrze spraw zagranicznych Szymonie Szynkowskim vel Sęku (kandydat na MSZ). Początkowo próbował czarować techniką, potrafił zagrać dosyć nieszablonowo i przede wszystkim starał się nie faulować. Niestety w miarę upływu czasu dopasował się do stylu i poziomu swojego zespołu, zostając klasycznym politykiem PiS, tylko iż trochę młodszym.
Gospodarczy napastnicy słynący z niczego
Jeśli ktoś myśli, iż przynajmniej w resortach gospodarczych Morawiecki pokazał jakieś robiące wrażenie nazwiska, to się myli. W ataku PiS zamierza grać dokładnie to samo, co dotychczas – czyli ofensywnie, ale bez pomysłu i odrobiny finezji. Ministrą rozwoju i technologii miałaby zostać Marlena Maląg, która dotychczas szefowała ministerstwu rodziny, pracy i polityki społecznej. Maląg była przez pewien czas jedyną kobietą w rządzie PiS, ale zapamiętamy ją głównie z tego, iż w radiu RMF.fm wygłosiła absurdalnie długi monolog i choćby niezwykle spokojny red. Marcin Zaborski miał tego dosyć.
Ministrem finansów został były prezydent Radomia, a w tej chwili poseł PiS, Andrzej Kosztowniak. W ubiegłej kadencji był szefem sejmowej komisji finansów publicznych. W naszej krajowej debacie ekonomicznej zasłynął z… niczego. Śledzę ją intensywnie od jakichś dziesięciu lat, ale nie przypominam sobie żadnej interesującej wypowiedzi Andrzeja Kosztowniaka i nie mam pojęcia, jakie ma poglądy ekonomiczne. Wiem, iż z rzetelności dziennikarskiej powinienem teraz czegoś poszukać, ale choćby mi się nie chce.
Wiem za to, jakie poglądy ma Marzena Małek, nowa ministra aktywów państwowych. Jej poglądy są, parafrazując Monikę Olejnik: normalne, pisowskie. Dotychczasowa dyrektorka generalna w MAP to klasyczny pisowski aktyw, który może być tam, gdzie go właśnie rzucą. Wcześniej była w zarządach spółek kontrolowanych przez skarb państwa, teraz sama będzie je przez dwa tygodnie kontrolować.
Jedyną interesującą osobą w tym rządzie jest Alvin Gajadhur. To dotychczasowy Główny Inspektor Transportu Drogowego, który zajmował się między innymi nadzorem nad systemem CANARD (Centrum Automatycznego Nadzoru nad Ruchem Drogowym) i próbował poszerzyć sieć fotoradarów oraz odcinkowych pomiarów prędkości. To człowiek nie tylko sympatyczny i uśmiechnięty – przynajmniej publicznie – ale też całkiem kompetentny. Cudów na swoim stanowisku nie zrobił, ale pamiętajmy, iż mieszkamy w Polsce, w której fotoradar jest obok Rosji i podatku PIT najbardziej znienawidzoną rzeczą pod słońcem.
Walczak i aktyw
Problem w tym, iż Gajadhur jest literalnie jedyną osobą, którą w tym „rządzie ekspertów” można by faktycznie uznać za rozpoznawalnego i bezstronnego eksperta. Pozostali to aktyw partyjny, głównie z drugiego szeregu lub dalszych. W jaki sposób do rządu ekspertów dostał się polityczny walczak z Suwerennej Polski Jacek Ozdoba, który został ministrem na szczęście bez teki? Owszem, w tym rządzie jest dużo kobiet, tylko iż to są niemal wyłącznie polityczki PiS. Ministra rolnictwa Anna Gembicka to do niedawna wiceministra rolnictwa. Ministra sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk to była szpadzistka i… ministra sportu w rządzie PiS.
Skład nowego rządu Morawieckiego jest więc zupełnie kompromitujący. Premierowi nie udało się przyciągnąć praktycznie nikogo, kto nie byłby pisowcem albo nie awansował po 2015 roku na wysokie stanowisko – jak Ewa Krajewska, nowa ministra zdrowia, która od 2021 roku była Głównym Inspektorem Farmaceutycznym. Na tych ludzi nie zagłosuje nikt spoza klubu PiS, chyba iż przez pomyłkę.