Prokuratura Okręgowa w Gorzowie Wielkopolskim rozszerzyła właśnie zarzuty wobec Roberta Bąkiewicza – człowieka, który od lat próbuje uchodzić za obrońcę polskości, a w rzeczywistości stał się symbolem agresji, radykalizmu i politycznego cwaniactwa.
Sprawa z czerwcowego incydentu w Słubicach – gdzie lider Ruchu Obrony Granic miał znieważyć funkcjonariuszy Straży Granicznej i Żandarmerii Wojskowej – jest kolejnym rozdziałem w historii człowieka, którego retoryka i metody kompromitują wszystko, co nazywa „patriotyzmem”.
Bąkiewicz twierdzi, iż nikogo nie obraził, choć zarzuty mówią o słowie „zdrajcy” rzuconym w stronę mundurowych. To jedno słowo dobrze oddaje jego sposób działania – dzielić, oskarżać, piętnować. Zamiast budować wspólnotę, Bąkiewicz od lat żywi się konfliktem, a każdego, kto myśli inaczej, nazywa wrogiem. Nic dziwnego, iż do dziś jego ulubioną metodą jest granie na strachu i resentymencie.
Przed wejściem do prokuratury Bąkiewicz znów próbował robić z siebie bohatera. „Uratujemy Polskę przed migracją. Uratujemy Polskę przed niebezpieczeństwem, które niechybnie nadciąga nad Polskę, zablokujemy pakt migracyjny, a Tuska z jego kompanami wywieziemy po prostu na politycznych taczkach. Zwyciężymy!” – grzmiał. To język rodem nie z debaty demokratycznej, ale z ulicznych awantur. Zapowiedź „taczek” wobec legalnie wybranego rządu mówi wszystko o jego rozumieniu państwa prawa.
Nie byłoby w tym może niczego zaskakującego – radykalne ruchy zawsze istniały na marginesie polityki – gdyby nie fakt, iż Bąkiewicz przez lata był pupilem Prawa i Sprawiedliwości. Władza pompowała w niego publiczne pieniądze, pozwalała rosnąć w siłę i robiła z niego sojusznika na czas kryzysów. To nie jest tylko opowieść o jednym radykału – to jest opowieść o partii rządzącej, która świadomie flirtowała z ekstremizmem.
PiS zawsze lubił mówić o „obronie granic”, „suwerenności” czy „polskiej tożsamości”. Ale kiedy przyszło do czynów, zamiast prowadzić odpowiedzialną politykę, oddał część pola ludziom takim jak Bąkiewicz. Bo łatwiej było wyprowadzić na ulicę radykalne hasła niż budować poważne, długofalowe rozwiązania.
Problem z Bąkiewiczem nie polega tylko na jego języku. Polega na tym, iż cała jego działalność to parodia patriotyzmu. Patrole obywatelskie przy granicy z Niemcami? Groteska. W państwie prawa ochroną granic zajmują się profesjonalne służby, a nie samozwańcze bojówki. Zamiast wzmacniać autorytet munduru, Bąkiewicz go podważa, wchodząc w otwarty konflikt z funkcjonariuszami.
To nie jest obrona granic, to jest ich kompromitacja. Bo kto poważny będzie traktował państwo, w którym polityczny aktywista próbuje zastępować Straż Graniczną i urządza happeningi w świetle kamer?
Można by machnąć ręką i uznać Bąkiewicza za margines. Ale problem w tym, iż to margines, który został wyniesiony na salony przez sam PiS. To właśnie władza legitymizowała takich ludzi, rozdając im pieniądze, wspierając ich wydarzenia, zapraszając do wspólnego stołu. W zamian dostawała polityczną usługę: tłum na ulicach, głośne hasła, atmosferę „walki o Polskę”.
Dziś, gdy Bąkiewicz ma kolejne zarzuty, PiS odwraca wzrok. Ale nie da się tak łatwo odciąć od własnych wyborów. Bo każda kolejna awantura lidera Ruchu Obrony Granic to także rachunek dla partii, która latami wzmacniała właśnie takich ludzi.
Kiedy słyszymy od Bąkiewicza zapowiedzi, iż polityków trzeba „wywozić na taczkach”, nie możemy traktować tego jako folkloru. To jest realne wezwanie do przemocy wobec demokratycznie wybranego rządu. To język, który zawsze kończy się źle – osłabieniem państwa, rosnącą agresją, radykalizacją nastrojów.
Dlatego trzeba jasno powiedzieć: problemem nie jest tylko Robert Bąkiewicz. Problemem jest system polityczny, który pozwolił mu wyrosnąć, problemem jest PiS, które uczyniło z radykalizmu narzędzie walki politycznej, problemem jest przyzwolenie na język pogardy i przemocy.
Bo w demokracji przeciwnik polityczny nie jest „zdrajcą”. Nie wywozi się go na „taczkach”. W demokracji przeciwnika się przekonuje, a jeżeli to się nie udaje – pokonuje w wyborach. I to jest lekcja, którą zarówno Bąkiewicz, jak i PiS muszą odrobić.