– Nie pamiętam, żeby Robert odwalił jakiś numer, który zapisałby się w historii szkoły. To był normalny, zwyczajny chłopak, jak my wszyscy. Nie da się go określić ani mianem kujona, ani imprezowicza – mówi Paweł Makuch, były prezydent Pruszkowa. Kolega Bąkiewicza z jednej klasy. A po latach jego... rywal w wyborach na prezydenta miasta.
Był 2018 rok. Rok wcześniej Bąkiewicz stanął na czele Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, dopiero zaczął być w Polsce znany. Wtedy postanowił zostać prezydentem rodzinnego Pruszkowa.
– Razem z jednej klasy startowaliśmy w jednych wyborach. Znajomi czasem mówili do mnie: "No Makusz, postawiliście nas w niezręcznej sytuacji. Dwóch kumpli z klasy na jedno stanowisko i co tu teraz robić?". Śmiałem się: "To podzielcie po równo głosy i nikt nie będzie miał żalu" – wspomina Paweł Makuch.
On wygrał: – Robert pogratulował mi: "No Paweł, szacunek". Przypuszczam, iż nikt z mojej klasy, łącznie z wychowawczynią i nauczycielami ze szkoły nie spodziewał się, iż przyjdzie taki moment, iż ja zostanę prezydentem miasta. I tak samo nikt nie przypuszczał, iż Robert stanie się osobą publiczną. Wśród jednego środowiska wzbudzając kontrowersje, a drugiego aprobatę.
"Zawsze są osoby, które zgadzają się z Robertem. I są osoby, które się z nim nie zgadzają"
Rozmawiamy chwilę po ułaskawieniu Roberta Bąkiewicza przez prezydenta RP. Gdy od tygodni głośno jest o jego działaniach na granicy z Niemcami i Bąkiewicz praktycznie nie schodzi z medialnego świecznika. Bulwersując i oburzając połowę narodu.
– Czy coś w przeszłości wskazywało na to, jaką drogę może kiedyś obrać? – pytam.
– Nie. Absolutnie nie – odpowiada Paweł Makuch.
Dalsza część artykułu poniżej:
Poznali się, gdy mieli po 15 lat. W I klasie o profiu ogólnym Liceum Ogólnokształcącego im. Tomasza Zana w Pruszkowie. Bąkiewicz nie był jego przyjacielem z ławki, ale klasa była zgrana. Przez cztery lata trzymali się razem, zaliczali 18-tki i inne imprezy. I zdawali maturę. Paweł Makuch pamięta, iż obaj zdawali ustną z historii.
Do dziś klasa ma ze sobą jakiś kontakt, wiedzą co u kogo słychać. Widywali się na spotkaniach klasowych. Gdy Makuch był prezydentem, a Bąkiewicz załatwiał coś w urzędzie, też wpadł się przywitać.
– Gdy się spotykamy w naszym towarzystwie, zawsze jest "Cześć Bączek", "Cześć Makusz". Zawsze są osoby, które zgadzają się z Robertem. I są osoby, które się z nim nie zgadzają. Podczas wspólnych spotkań nigdy nie ma problemu, żeby wyrazić swoją aprobatę bądź dezaprobatę dla jego działań – mówi Paweł Makuch.
– Mówią mu to wprost?
– Tak. Mówią np.: "Robert, fajnie, iż działasz", "Dobrze, iż się pokazujesz i zapełniłeś niszę, która była potrzebna". A ktoś inny mówi: "Bączek, ja się z tobą całkowicie nie zgadzam", "Co ty wyrabiasz?". Nigdy nie widziałem, żeby w jakiś sposób był zły bądź negatywnie przyjął krytykę. zwykle podchodzi do tego merytorycznie, stara się argumentować – odpowiada.
"Wstaje wtedy, wychodzi, pali papierosa, próbuje przegadać"
Inne osoby, które znają Roberta Bąkiewicza z późniejszych lat, gdy działał już wśród narodowców, nieco inaczej pamiętają dyskusje z nim.
– Jest impulsywny, nerwowy. Wydaje mi się, iż momentami po prostu go ponosiło. Gdy słyszał rzeczy, które były zarzutami wobec jego działalności, to reagował bardzo impulsywnie. W pewnym sensie daje mu to autentyczność w sytuacjach konfrontacyjnych na ulicy – wspomina spotkania z nim działacz narodowy.
Twierdzi, iż wyglądało to tak: – Chciał zakrzyczeć temat i przedstawić swoją perspektywę, ale w sposób nie znoszący sprzeciwu i nie znoszący dyskusji. Wstaje wtedy, wychodzi, pali papierosa, próbuje przegadać. To raczej obrona obleżonej twierdzy.
Inna osoba ze środowiska narodowego mówi, iż na spotkaniach robił teatr:
– Miał większość w zarządzie Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Decyzje były już podjęte, rozmowy skupiały się wokół mniej istotnych tematów, które zajmowały dużo czasu. A i tak ostatecznie na koniec zarządzał głosowanie i wszystko przechodziło po jego myśli. Tak jakby ignorując wcześniejszą dyskusję.
Dziś – jak twierdzą w środowisku narodowym – Bąkiewicz jest u nich spalony.
– Jest spalony we wszystkich organizacjach narodowych działających od dawna. To człowiek PiS. Jego historia jest dla nas zakończona. Nie ma kolegi Bąkiewicza – mówią bez litości.
Różne twarze Bąkiewicza. Okres przed radykalizacją i po
Dawni znajomi rysują nam kilka jego twarzy. Trudno uchwycić tę jedną, jeżeli w głowie ma się jego działalność, która bulwersuje od lat i zdjęcia pełne agresji z różnych wydarzeń.
– Dyskusje z nim były bardzo kulturalne. Wiele potrafił zrozumieć, potrafił przyznać rację – twierdzi w kontrze do tego, co wcześniej, jeden z mieszkańców Pruszkowa. Nie pozwala użyć swojego nazwiska, choć łatwo wyczuć, iż podoba mu się jego działalność. Opowiada choćby o tym, ale po 20 minutach rozmowy absolutnie nie zgadza się, by w ogóle to zacytować.
Ktoś inny mówi, iż brzydzi się poglądami Bąkiewicza. Jeszcze inny, iż ma opinię karierowicza. Kolejni sugerują egocentryczne myślenie. Że koleguje się z Suwerenną Polską, głównie z Dariuszem Mateckim. Albo iż jest bardzo zaangażowany w rodzinę. I życzliwym sąsiadem.
Paweł Makuch: – Dla mnie to kolega z klasy.
Działacz narodowy: – Ja tak naprawdę nie wiem, skąd on się u nas pojawił. Ale na pewno dużo się uczył. Jest inteligentny. Jego rozpoznawalność nie jest tylko przypadkiem. Prze do celu. Wolałbym, żeby były to cele ideowe, ale często wydaje mi się, iż bardziej istotna jest autopromocja.
Zgadzają się w jednym – w życiu Bąkiewicza wyraźnie rysuje się granica. Podział na dwa okresy. Przed radykalizacją i po. Oba mocno spina Pruszków.
Dalsza część artykułu poniżej:
"Nie wiem, coś się stało, coś wydarzyło, iż tak bardzo się zradykalizował"
– Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Typowy chłopak z Pruszkowa i okolic na tamte czasy. Dres, krótkie włosy. Tak go pamiętam. Nie wiem, coś się stało, coś wydarzyło, iż tak bardzo się zradykalizował. I myślę, iż pani go nie rozgryzie – mówi Karol Chlebiński, przewodniczący Rady Miasta Pruszkowa. On też chodził z Bąkiewiczem do liceum, ale był o dwie klasy niżej.
Dziś, jak mówi, gdyby go spotkał, raczej nie podałby mu ręki. – Dla mnie to skandal. To nie mieści się w żadnych kanonach – reaguje na ułaskawienie Bąkiewicza.
– Tym bardziej znając historię Pruszkowa. Tu znajdował się niemiecki nazistowski obóz przejściowy. Stąd większa część Warszawy, która przeżyła Powstanie Warszawskie, została wysłana do obozów koncentracyjnych lub wywieziona na roboty przymusowe. To, jakie skrajne wartości wyznaje, budzi we mnie obrzydzenie – mówi.
Bąkiewicz związany jest z Gąsinem. To dzielnica mieszkaniowo-przemysłowa na północy Pruszkowa – z jednej strony od reszty miasta oddzielają ją tory. Z drugiej rzeka Utrata. Centrum znajduje się po drugiej stronie torów.
Dom, podstawówka, dorosłe życie, biznes, jego stowarzyszenia – wszystko związane jest z tym miejscem. Ożenił się też z koleżanką ze szkoły. Mają trzy córki.
– Lokalnie on nie działa. W przekonaniu przeciętnego mieszkańca Pruszkowa on funcjonuje tylko dlatego, gdyż promują go media, w których jest kreowany na obrońcę wiary i czci kobiet. Myślę, iż kojarzą go tylko sąsiedzi. W życiu lokalnej społeczności nie zaznaczył się w ogóle – mówi Karol Chlebiński.
Szybko przekonujemy się, jak skrajnie jest tu odbierany.
"Wśród siąsiadów ma pozytywne opinie. Negatywnych nie słyszałem"
– Normalny człowiek, jak każdy inny – reaguje Adam Wróblewski, pruszkowski radny, który przez wiele lat mieszka przy jednej ulicy. O Bąkiewiczu złego słowa nie powie. – Zawsze było: "Dzień dobry, co słychać, jak leci", były rozmowy o pogodzie. Zawsze życzliwy, pytał, czy coś potrzeba. Pomocny. Wśród siąsiadów ma pozytywne opinie. Negatywnych nie słyszałem – mówi.
W jakim sensie był pomocny?
– Na przykład coś robiłem na podwórku przy samochodzie, zapytał, czy pomóc. Nie każdy tak reaguje. A on przyjdzie, pogada i jak trzeba pomóc, to tę pomoc deklaruje – odpowiada.
Chwali też i Marsz Niepodległości, i ostatnie działania Bąkiewicza na granicy. – jeżeli ktoś chce pilnować bezpieczeństwa, to jak najbardziej jestem za. Ja też chcę się czuć bezpiecznie w swoim kraju i chcę, żeby moja rodzina była bezpieczna. o ile są takie osoby, to moim zdaniem tylko chwała im za to – uważa.
Właśnie tu Bąkiewicz prowadził swoją firmę budowlaną, która nieźle prosperowała, ale zbankrutowała w 2011 roku, a on został z potężnymi długami. Media wiele o tym pisały. W 2016 roku sąd umorzył mu długi, do tego czasu pracował dorywczo. Rozwiódł się też z żoną, ale Oko.press ustaliło w 2022 roku, iż "Robert i Sylwia Bąkiewiczowie – oraz ich dzieci – tworzyli zżytą rodzinę w chwili rozwodu i w czasie upadłości firmy. I tworzą ją nadal".
To problemy z tamtych lat wyznaczają granicę, po której wyłoniła się radykalna twarz Bąkiewicza, jakiego znamy dziś. Jakby nastąpiło objawienie.
"W którymś momencie podjąłem decyzję, iż zacznę się angażować w życie społeczne"
– Zradykalizował się lub zaczął udawać radykalizację po pewnych wydarzeniach w swoim życiu. Dla mnie to człowiek, który wszedł w pewną rolę, tylko po to, żeby funkcjonować. Kontrowersja i skrajność dobrze sie sprzedają. Nie wierzę, iż ktoś może być tak skrajny bezinteresownie – uważa Karol Chlebiński.
Bąkiewicz sam o tym opowiedział w 2018 roku, gdy startował w wyborach na prezydenta Pruszkowa.
Jak wynika z jego opowieści, było tak.
Skończył się PRL, on zaczął być przedsiębiorcą i zachłysnął się tym światem. Na dosyć długo "namiętnie pogrążył się w świecie materializmu". W pogoni za szczęściem, którego cały czas nie mógł dogonić. Wtedy zaczął patrzeć na świat, iż coś w nim nie funkcjonuje w taki sposób, jak powinno.
Zaczął od gender i spraw dzieci. – Dzieci były dla mnie najważniejsze. Zastanawiałem się po prostu, co ja po swoim życiu zostawię dzieciom – mówił. Jego córki miały wtedy lat 15, 6 i 4.
W wywiadzie dla "Dziennik Gazeta Prawna" powiedział też kiedyś: "Byłem dresiarzem. Trochę żartuję. Chłopakiem normalnym. W żadnej subkulturze dresiarskiej czy skinowskiej nie byłem. Kiedy zacząłem mieć rodzinę, zauważyłem, iż niepodważalne wartości są podważalne, iż rodzina jest marginalizowana".
W 2016 roku dołączył do Narodowego Pruszkowa, zaczął działać w mazowieckim ONR.
Jeśli więc komuś wydaje się, iż Robert Bąkiewicz od dawna jest na ogólnopolskim świeczniku, to jest w błędzie. Pojawił się całkiem niedawno.
Działacz narodowy: – On roztacza taką aurę jakby był od zawsze.
"Radykalne środowiska narodowe od początku nie darzyły go zaufaniem"
– A objawił się dopiero w 2016 roku. Działał przez chwilę w ONR, a na początku 2017 roku stał już na czele Marszu Niepodległości. Od razu wskoczył na najwyższą funkcję jak tylko się da. Był zupełnie nieznanym dla mnie człowiekiem – kontynuuje.
Inny pamięta, iż radykalne środowiska narodowe od początku nie darzyły go zaufaniem: – Tam w ogóle jest duża nieufność do nowych osób. A tu nagle pojawia się człowiek koło 40-tki.
Dlaczego akurat postawiono na niego?
Krótko wspomnijmy. Stowarzyszenie założyła Młodzież Wszechpolska i ONR. Mieli umowę, iż raz na trzy lata będą wybory prezesa i raz przewodniczącym będzie osoba z Młodzieży Wszechpolskiej a raz z ONR. Bąkiewicza wskazał ONR. Zastąpił na stanowisku inną osobę jeszcze w czasie jej kadencji. Podobno ONR miał słabe struktury na Mazowszu, a on objawił się jako dobry organizator. I miał blisko do Warszawy.
– ONR mu zaufał. Jak widać, trochę na wyrost. Robert Bąkiewicz powycinał wszystkich swoich byłych kolegów z marszu, którzy wstawili go na prezesa – mówi jeden z działaczy.
Dziś hasło "Bąkiewicz" działa tu jak kij wsadzony w mrowisko.
Słyszymy historyczne opowieści o tym, jak jego działalność przestała pasować władzom ONR, jak się nim rozczarowali i w końcu się rozstali. Jak to wcześniej chodziło o to, żeby promować Marsz niż twarze. A gdy Bąkiewicz został prezesem, to promował też siebie i sam pojawił się na billboardach.
W środowisku narodowym twierdzą, iż nie pamiętają, żeby coś takiego było wcześniej. Do tego Bąkiewicz budował poboczne inicjatywy. Były Roty Marszu i Straż Narodowa, nie mówiąc o innych głośnych inicjatywach.
– Tworzył te wszystkie organizacje tak jak teraz straż ochrony granicy. Ale proszę spojrzeć, kto tam jest oprócz Bąkiewicza? choćby ja nie jestem w stanie wskazać. On od początku budował swoją pozycję. Kieruje się własną osobą i zbudowaniu wokół swojej osoby aury działacza patriotycznego, który walczy dla Polski i jest jedyną alternatywną. Cała jego działalność personifikuje się wokół własnej osoby – mówi były już działacz środowiska narodowego.
Ale jaki był prywatnie? Pytanie nie okazuje się takie proste. Co chwila słyszymy:
– Nie utrzymywałem z nim kontaktów.
– Widziałem go w życiu raz, przelotem.
– Spotkaliśmy się tylko kilka razy, był uścisk dłoni, nic więcej.
– Niespecjalnie się znamy, widzieliśmy się parę razy. Nie mam nic interesującego do powiedzenia.
"To jego taktyka, żeby się lewarować środowiskiem, czy jakąś akcją społeczną"
Ale opinie o Bąkiewiczu niektórzy wyrażają chętniej. Twierdzą na przykład, iż wykorzystuje momenty, gdy coś się dzieje. Zasypują nas przykładami:
– Podczas Strajku Kobiet był inicjatorem obrony kościołów w całej Polsce. Ale wcześniej były osoby, również znane, które też stały pod kościołami, ale nie prowadziły z tego powodu swojej promocji. A Bąkiewicz najbardziej się nakręcał i o tym mówił. Wszędzie w mediach było tylko o nim.
– Nie raz postawił wszystko na jedną kartę. To jego taktyka, żeby się lewarować środowiskiem, czy jakąś akcją społeczną, co można sprzedać medialnie.
– Teraz poczuł krew na granicy. Przecież wcześniej też inni alarmowali o sytuacji. Tylko nikt nie zakładał kamizelek i nie ganiał po granicy, żeby wszyscy widzieli.
– W środowisku uważają go za karierowicza. Za osobę, która potrafi robić dużo szumu wokół siebie.
Jego kooperacja z narodowcami, rozłam i rozstanie z ONR i spór wokół Marszu Niepodległości to znacznie szersza historia. Tu pisaliśmy więcej o tych konfliktach.
Ale dziś najbardziej nie mogą mu darować współpracy z PiS. Przypomnijmy, wszystko zaczęło się już w 2018 roku. W 2023 roku PiS wystawił go na swoich listach wyborczych w Radomiu. W tym samym roku w Pruszkowie odbyła sie konwencja PiS. O rządowych dotacjach dla organizacji z nim związanych tylko wspomnijmy.
Dalsza część artykułu poniżej:
"Niezależnie jakie są jego intencje, to widoczne jest, iż bardzo mocno związał się z PiS"
– Gdy dogadał się z PiS, to w pewnym momencie zmienił narrację. Zaprzestał starej retoryki. Nie sądzę, żeby teraz z jego ust padły sformułowania dotyczące oskarżenia PiS za masowaną migrację. Problemem jest nie tylko nielegalna imigracja, ale też legalna, którą w sposób rekordowy zaserwował nam PiS. Tam nie chcą już tego pamiętać i Bąkiewicz chyba też nie – wytyka jeden z działaczy.
Faktycznie, w 2018 roku, gdy startował na prezydenta Pruszkowa mówił, iż również u nich w mieście widać coraz więcej obcokrajowców.
– Interesuję się tą sprawą na co dzień. Wiem, iż w tej chwili wrota na Azję, na Afrykę w Polsce są przez Prawo i Sprawiedliwość otwierane na oścież. Pomimo deklaracji zupełnie innych. Dzięki tym deklaracjom, które były inne, między innymi PiS wygrało – punktował PiS.
A w 2023 roku bronił tej polityki PiS. Jeden z działczy przesyła nam screen z X. Ktoś napisał: "Nie zapominajmy też o imigrantach masowo sprowadzanych przez rząd PiS i Solidarnej Polski". On zareagował: "To nie imigranci, a pracownicy. Nie wiesz o tym?".
Jeden z działaczy narodowych wytyka: – Jest bardzo mocno skupiony na autopromocji. Szuka różnych tematów, które mogłyby pozwolić mu się bardziej wybić. Z PiS mu po drodze, gdyż on potrzebuje platformy, by dostać się do Sejmu, a PiS potrzebuje teraz emocji antyimigranckiej. Synergia działa. Niezależnie jakie są jego intencje, to widoczne jest, iż bardzo mocno związał się z PiS i jest przez nich promowany. Obrał trochę drogę po trupach.
Jaki ma cel?
– Myślę, iż jego cel to wyższa polityka i iż znowu będzie chciał się znaleźć na listach PiS. Nie byłoby to możliwe, gdyby prezydent go nie ułaskawił. Ale moim zdaniem maksymalnie mógłby zostać posłem. Dalej jest sufit, którego nie przebije. Widzieliśmy, jak skończył się jego start w wyborach 2023 roku – przypomina były już działacz.
Bąkiewicz uzyskał wtedy 1,11 proc. głosów. Z kolei w wyborach na prezydenta Pruszkowa w 2018 roku głosowało na niego 4,4 proc. mieszkańców.
– Narodowcy nie przejmą Pruszkowa. Stanowią pewien procent przekonań w mieście, ale ich nie widać. Symbole narodowców w Pruszkowie nie istnieją – mówi Karol Chlebiński.