Babcock Ranch: życie w cieniu zmieniającego się klimatu

2 godzin temu

Sezon huraganów na Atlantyku, trwający tradycyjnie od 1 czerwca do 30 listopada okazuje się w tym roku szczególnie burzliwy, a nic nie zapowiada poprawy w kolejnych latach. Nie mogąc liczyć na aktywność rządu na rzecz przeciwdziałania kryzysowi klimatycznemu, Amerykanie coraz częściej szukają rozwiązań we własnym zakresie. Na przykład takich, jak nowe osiedla starannie zaprojektowane z myślą o coraz poważniejszych skutkach ocieplenia klimatu.

Do takiej kategorii należy Babcock Ranch, które powstało z myślą o zagrożeniu huraganami. Aby uniknąć zniszczeń spowodowanych przez sztormowe przypływy, Deweloperzy wybrali lokalizację Babcock Ranch ponad 30 km w głąb lądu i ok. 9 metrów nad poziomem morza. Linie energetyczne poprowadzono pod ziemią, by chronić je przed wiatrem. Systemy odwadniające zaprojektowano tak, by współgrały z naturalnym przepływem wód deszczowych, a rodzime gatunki roślin wzdłuż dróg miały wchłaniać nadmiar wody. Zainstalowano też dużą farmę słoneczną i infrastrukturę bateryjną, dzięki którym światła nie gasną choćby wtedy, gdy regionalna sieć energetyczna ulega awarii.

Pierwszy dom na osiedlu sprzedano dom w 2018 roku, a wkrótce, bo już w 2022 r. udowodniło ono swoją wartość, gdy przez południowo-zachodnia część Florydy przetoczył się huragan Ian. Zaledwie kilka kilometrów dalej, w takich miejscach, jak Fort Myers, Port Charlotte czy Arcadia budynki zostały rozerwane lub zalane. Babcock Ranch natomiast wyszło z kataklizmu niemal bez szwanku. Jego 4600 mieszkańców nie straciło ani prądu, ani dostępu do internetu. Co więcej, dzięki odpowiedniej infrastrukturze, mogli ugościć przybyszy ze zniszczonych miejscowości w okolicy.

Babcock Ranch nie jest wyjątkiem. Od społeczności odpornych na suszę w Utah i Teksasie, przez miejscowości zabezpieczone przed pożarami w Kalifornii, aż po osiedla przygotowane na sztormy w stanie Nowy Jork – w ciągu ostatniej dekady idea miasteczek planowanych z myślą o ekstremalnych zjawiskach pogodowych zyskuje coraz więcej zwolenników. Szczególnie popularne są w Kalifornii, gdzie powierzchnia terenów spalonych przez pożary wzrasta dramatycznie. Jednym z przykładów jest Rancho Mission Viejo, miasteczko obejmujące 14 000 domów na dawnych terenach rancza w hrabstwie Orange. Domy są tu otoczone pasami ziemi zaprojektowanymi po szczegółowych analizach topografii i rozprzestrzeniania się ognia. Z kolei roślinność na tych terenach jest regularnie przerzedzana i nawadniana, aby zapobiec gromadzeniu się suchej materii stanowiącej paliwo dla pożarów (dzięki systemowi recyklingu ścieków nawadnianie może być kontynuowane choćby podczas suszy.) Rancho Mission Viejo ma też listę zakazanych gatunków roślin, w tym eukaliptus, jałowiec, cedr, cyprys, sosnę i palmę, które są szczególnie łatwopalne. Podobnie jak w Babcock Ranch, linie energetyczne poprowadzono pod ziemią, by zapobiec ich upadkowi i wznieceniu ognia.

Przewaga takich miasteczek wynika nie tylko z faktu, iż nowe budynki spełniają rygorystyczne, nowoczesne normy budowlane, ale także z możliwości zastosowania holistycznego podejścia, w którym każdy element miasta – drogi, kanalizacja, sieci energetyczne, przestrzeń publiczna i prywatne ogrody – włączone są jedną, długofalową wizję. – Kiedy zabudowujesz zupełnie nowy obszar, możesz planować zrównoważony rozwój od podstaw – mówi Syd Kitson, właściciel firmy deweloperskiej, która zbudowała Babcock Ranch. – Przez lata pracowaliśmy nad tym, by upewnić się, iż nasze miasteczko poradzi sobie w obliczu huraganu.

Krytycy wskazują, iż wiele planowanych w ten sposób osiedli funkcjonuje jako sypialnie dla dużych metropolii — mieszkańcy często muszą dojeżdżać samochodem do pracy choćby przez kilka godzin dziennie, co przyczynia się do około 15% emisji dwutlenku węgla w USA, pochodzących z transportu osobowego. Zwolennicy argumentują jednak, iż przy odpowiednim projektowaniu, mogą one realizować wszystkie potrzeby mieszkańców w zasięgu spaceru: od sklepów i usług po przestrzenie biurowe umożliwiające pracę zdalną. W Babcock Ranch około jedna trzecia mieszkańców pracuje zdalnie, a ci, którzy mogą sobie pozwolić na samochody elektryczne, korzystają z energii słonecznej i licznych stacji ładowania.

Główny zarzut dotyczy jednak tego, iż „bezpieczne osiedla” przeznaczone są z reguły dla zamożnych. Podczas gdy osoby o wysokich dochodach przenoszą się na wyżej położone tereny, gdzie katastrofy naturalne stają się raczej niedogodnością niż życiowym dramatem, ubożsi Amerykanie częściej mieszkają w starszych domach, które są bardziej podatne na ekstremalne zjawiska pogodowe.

Lindsay Brugger wiceprezeska Urban Land Institute, organizacji badawczej zajmującej się planowaniem przestrzennym jest jednak przekonana, iż bezpieczne od skutków kataklizmów klimatycznych osiedla mogą tu służyć jako modele do naśladowania, demonstrując możliwości tkwiące we właściwym planowaniu. Dotyczy to m.in. sadzenia drzew, które chłodzą ulice, zastępowania roślin parkowych bardziej odpornymi na susze gatunkami czy zwiększania powierzchni terenów zielonych, które pochłaniają wodę opadową. Inne działania są znacznie droższe. Firmy energetyczne szacują, iż zakopanie linii energetycznych pod ziemią może kosztować choćby dziesięciokrotnie więcej niż poprowadzenie ich nad ziemią. Również koszty modernizacji starszych budynków są niebagatelne. Jednak biorąc pod uwagę koszty odbudowy obszarów zniszczonych, rachunek może się opłacać.

Idź do oryginalnego materiału