Awantura w rodzinie PiS. Kurski i Lichocka odsłonili prawdziwe oblicze „mediów narodowych”

18 godzin temu
Zdjęcie: Kurski


To miała być spokojna, ekspercka dyskusja o przyszłości mediów publicznych. Zamiast tego – wyszła scena, która najlepiej pokazuje kondycję obozu Prawa i Sprawiedliwości: kłótliwą, narcystyczną i oderwaną od rzeczywistości.

Na konwencji programowej PiS w Katowicach zderzyły się dwa symbole partyjnej propagandy – Jacek Kurski i Joanna Lichocka. Ich wymiana zdań, z pozoru błaha, była czymś więcej niż tylko towarzyską sprzeczką. Była portretem całego systemu, w którym polityczna lojalność zastąpiła profesjonalizm, a propaganda – dziennikarstwo.

Podczas panelu poświęconego kondycji mediów publicznych Jacek Kurski, były prezes TVP, z adekwatną sobie pewnością siebie rozpoczął autopromocyjny monolog o tym, jak „tragiczna” była telewizja przed jego przyjściem i jak „wspaniałą transformację” przeszła pod jego rządami w latach 2016–2022. Kurski, jak zwykle, nie mówił o faktach – mówił o sobie. I wtedy głos zabrała Joanna Lichocka, posłanka PiS, znana z niechlubnego „gestu środkowego palca” pokazanego opozycji z sejmowych ław.

Jacku, jeżeli mogę cię jednak poprosić o diagnozę, co dalej, a nie o to, jak wspaniale zmieniłeś telewizję publiczną – przerwała mu ostro. Kurski natychmiast odpowiedział z udawaną pokorą: – Nawet jeszcze nie powiedziałem o sobie ani słowa. Na co Lichocka z ironicznym uśmiechem rzuciła: – Ale wszyscy wiemy, dokąd to zmierza.

Ten krótki dialog był jak migawka z wewnętrznego świata PiS – pełnego fałszywej skromności, niezdrowych ambicji i wiecznej walki o wpływy.

Awantura między Kurskim a Lichocką to nie przypadek. To zderzenie dwóch figur, które przez lata budowały machinę propagandową PiS – każda na swój sposób. Kurski, jako prezes TVP, przekształcił telewizję publiczną w partyjny megafon, w którym rzeczywistość była malowana tylko w biało-czerwonych barwach, a opozycja przedstawiana jako wróg narodu. Sam mówił o tym otwarcie, stwierdzając niegdyś, iż „ciemny lud to kupi”.

Lichocka z kolei przez lata była jego polityczną obrończynią, dopóki sama nie poczuła, iż Kurski przestał być dla PiS użyteczny. Teraz próbuje odciąć się od jego spuścizny, jakby to nie ona głosowała za każdą ustawą, która zamieniała TVP w instrument partyjnej dominacji. Ich dzisiejsze starcie to nic innego jak walka o wpływy w zrujnowanym królestwie propagandy, które sami zbudowali.

To, co wydarzyło się w Katowicach, pokazuje, iż partia Kaczyńskiego nie ma żadnego pomysłu na przyszłość mediów publicznych. W panelu, który miał dotyczyć strategii rozwoju, zabrakło choćby podstawowej refleksji nad tym, czym media te powinny być. Kurski chwalił samego siebie, Lichocka próbowała udawać obiektywizm, a publiczność kiwała głowami w rytm kolejnego wewnętrznego sporu.

Telewizja publiczna, która miała być „narodowa”, stała się synonimem manipulacji. Zamiast informować – dezinformowała. Zamiast łączyć – dzieliła. Zamiast służyć obywatelom – służyła partii. I choćby dziś, po utracie władzy, PiS nie potrafi zdobyć się na żadną autorefleksję.

Kurski wciąż wierzy, iż stworzył coś wielkiego. Lichocka próbuje teraz udawać, iż od początku miała wątpliwości. Ale oboje są twarzami tego samego systemu – systemu, który zabił niezależne media w Polsce i zamienił debatę publiczną w pasmo oszczerstw. Ich publiczne przepychanki nie są oznaką pluralizmu, ale dekadencji.

„Oddajemy ci oczywiście zasługi i poprosimy o to, co powinniśmy robić teraz i w przyszłości” – powiedziała Lichocka z fałszywym uśmiechem. W tych słowach pobrzmiewa ironia losu: w PiS nikt już nie wierzy w przyszłość, choćby ci, którzy jeszcze udają, iż ją planują.

Awantura w Katowicach pokazała coś więcej niż tylko konflikt dwóch dawnych sojuszników. Pokazała rozpad mitu o „zjednoczonej prawicy” i końcową fazę upadku propagandowego imperium, które przez lata zatruwało polskie życie publiczne.

Bo kiedy władza traci sens, a lojalność przestaje się opłacać, zaczynają się kłótnie o to, kto bardziej zasłużył na pomnik. Kurski i Lichocka to dziś polityczne relikty – symbole epoki, w której kłamstwo nazywano informacją, a propaganda patriotyzmem.

I choć dziś wciąż próbują bronić swoich „zasług”, historia zapamięta ich nie jako reformatorów mediów, ale jako tych, którzy je zniszczyli.

Idź do oryginalnego materiału