Awantura o lekcje religii. Prof. Borecki: Nie dziwię się biskupom. Nowacka nie ma mandatu społecznego

8 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl


- Biskupi postawę MEN traktują jako próbę rewizji konstytucyjnego modelu stosunków państwo-kościół, która może zakończy się dominacją państwa nad wspólnotami religijnymi. Episkopat ws. lekcji religii nie odpuści - rozmowa z prof. UW dr hab. Pawłem Boreckim, prawnikiem, ekspertem od prawa wyznaniowego.
Daniel Drob, Gazeta.pl: Kto ma rację w awanturze o lekcje religii?
Prof. UW dr hab. Paweł Borecki: Pod względem prawnym rację mają Episkopat Polski i Polska Rada Ekumeniczna. Minister Barbara Nowacka jednostronnie zmieniła adekwatne rozporządzenie z 14 kwietnia 1992 roku, które zostało wydane na podstawie ustawy z 1991 r. o systemie oświaty. W tym akcie, w art. 12 ust. 2, jednoznacznie wskazano, iż wydanie i zmiana rozporządzenia wykonawczego, dotyczącego nauki religii w szkolnictwie publicznym, wymaga działania MEN w porozumieniu - czyli osiągnięcia konsensu - z Kościołem katolickim, Kościołem prawosławnym oraz innymi konfesjami, które prowadzą naukę w systemie publicznej oświaty.


REKLAMA


Może to "w porozumieniu" w sprawie nauczania religii można różnie interpretować?
Nie można. W ciągu ponad 32 lat ukształtował się także konwenans prawotwórczy zapoczątkowany przez ministra edukacji Andrzeja Stelmachowskiego i respektowany przez jego następców, aż do minister Nowackiej. Praktyka ostatnich trzech dekad każe sądzić, iż wszelkie planowane zmiany rozporządzenia przy artykułowanym sprzeciwie choćby pojedynczych związków wyznaniowych nie dochodzą do skutku. Ową regułę respektowano w przeszłości.
W 2016 roku minister Anna Zalewska chciała poprzez zmianę rozporządzenia pozwolić katechetom, aby zostawali wychowawcami klas. To by w praktyce doprowadziło do wzięcia wychowawstwa klas w dużej liczbie szkół na "krótką smycz" biskupów katolickich, poprzez instytucję misji kanonicznej dla katechetów. Ostatecznie przeciwko temu pomysłowi wystąpił Kościół prawosławny i bodaj dwa Kościoły protestanckie. Ostatecznie minister Zalewska odstąpiła od tegoż zamiaru. Przemysław Czarnek obiecywał biskupom, iż lekcje religii albo etyki będą obowiązkowe, co w wielu częściach kraju oznaczałoby de facto obowiązkową katechezę katolicką. Podobnie jak Zalewska, Czarnek wycofał się z tych obietnic, choć jako minister był obcesowym klerykałem.
Czyli MEN powinno albo porozumieć się z kościołami, albo zmienić ustawę oświatową.
Są jeszcze inne legalne możliwości, ale zatrzymam się na moment przy ustawie z 1991 r. o systemie oświaty. W mojej ocenie jej art. 12 jest wadliwy, ponieważ chociażby nie zawiera obowiązkowych w świetle Konstytucji RP z 1997 r. wytycznych dotyczących treści rozporządzenia wykonawczego. Wadliwe jest zresztą samo rozporządzenie MEN z 1992 r., gdyż ewidentnie wykracza poza zakres upoważnienia ustawowego wskazanego w art. 12.


Zobacz wideo Prof. Borecki o sporze z Kościołem: Episkopat ma rację


W jakim sensie?
W tym rozporządzeniu, czyli w akcie wykonawczym, a nie w ustawie, jest poruszone prawie wszystko, co dotyczy obecności religii w szkole publicznej, np. kwestia miejsca oceny z religii na świadectwie szkolnym, zasady zatrudniania nauczycieli religii, umieszczania symboli religijnych w szkołach, kwestia rekolekcji dla młodzieży szkolnej, zagadnienie odmawiania modlitwy przed czy po lekcjach. To są tak obszerne zagadnienia dotyczące wolności sumienia i wyznania lub prawa do wykonywania zawodu, iż powinny zostać uregulowane we adekwatnych ustawach.


Czyli ustawa jest wadliwa, bo nie określa, co powinno znaleźć się w rozporządzeniu, a rozporządzenie jest wadliwe, gdyż minister edukacji wpisał tam sobie, co tylko mógł?
W uproszczeniu - tak. Jednocześnie cały czas przepisy, o których mówimy, chroni domniemanie konstytucyjności. Można byłoby postawić zarzut formalny, iż przepis upoważniający do wydania rozporządzenia z 1992 r., jest już niezgodny z formalnymi wymogami konstytucyjnymi z 1997 r. jeżeli Trybunał Konstytucyjny uznałby, iż jest zgodny, to by się skompromitował do cna. Ale aktualny Rząd RP nie uznaje Trybunału Konstytucyjnego i jego orzeczeń en bloc, co w mojej ocenie jest błędem. Wywołuje bowiem negatywne skutki wobec zwykłych obywateli, np. tych którzy wygrali sprawy w trybie skarg konstytucyjnych.
Trybunał i tak prawdopodobnie nie wydałby orzeczenia, które jest po myśli rządzących.
Teraz, po całej tej całej burzy ws. lekcji religii, być może tak by było. Jednak można było zwrócić się do Trybunału wcześniej, przed tą awanturą. Należało złożyć wniosek, iż przepis ustawy jest niezgodny z Konstytucją, ale nie pod względem światopoglądowym, ideowym, tylko formalnym. Taki wniosek mógł złożyć m.in. premier czy prokurator generalny.
Dlaczego mimo tych wątpliwości przez 30 lat nic nie zrobiono z tymi przepisami?
Próbowano, wniosek do TK ws. rozporządzenia A. Stelmachowskiego został skierowany przez RPO w 1992 rok, gdy prezesem był prof. Mieczysław Tyczka. Trybunał 20 kwietnia 1993 r. orzekł, iż rozporządzenie z 1992 r. nie jest obarczone wadą niekonstytucyjności, przy czym opierał się na innych przepisach ustrojowych - miało to miejsce przed uchwaleniem w tej chwili obowiązującej Konstytucji z 1997 r. Sędzią sprawozdawcą był wówczas Wojciech Łączkowski. Wyrok nie był jednomyślny. Zdania odrębne złożyli sędziowie Czesław Bakalarski i Remigiusz Orzechowski.
Problem z Trybunałem Konstytucyjnym w III RP jest między innymi taki, iż to nigdy nie był organ w pełni bezstronny w sprawach dotyczących religii. Wykazywał faktyczną życzliwość wobec katolicyzmu. Trybunał Andrzeja Rzeplińskiego już w ogóle w swym orzecznictwie wyraźnie sprzyjał Kościołowi katolickiemu oraz religii jako formie światopoglądu. Bardzo wymowne jest, iż prof. A. Rzepliński dostał w 2015 r. medal papieski "za zasługi dla Kościoła i Papieża". Przyjęcie tego odznaczenia przez urzędującego Prezesa TK z rąk kardynała Kazimierza Nycza było dla mnie szokiem. Wskazywało moim zdaniem m.in. na swoistą bezczelność darczyńcy i bardzo dużą niefrasobliwość obdarowanego. W ogóle uważam, iż jeżeli spojrzymy na orzeczenia, to Trybunał Julii Przyłębskiej był naprawdę umiarkowany, gdy chodzi o kwestie dotyczące bezpośrednio Kościoła i religii.


Czyli mamy wadliwą ustawę, na podstawie której ponad 30 lat temu przyjęto wadliwe już dziś rozporządzenie, a 17 stycznia 2025 r. Barbara Nowacka podpisała bezprawnie kolejne rozporządzenie nowelizujące ?
W mojej ocenie tak. W ogóle uważam, iż sprawę rozporządzenia A. Stelmachowskiego o organizacji nauki lekcji religii da się przeciąć w jeden dosyć prosty i szybki sposób. Artykuł 149 ust. 2 Konstytucji RP przewiduje, iż Rada Ministrów może uchylić na wniosek premiera rozporządzenie lub zarządzenie ministra. Nie ma w tym przypadku żadnych ograniczeń merytorycznych, czasowych, czy szczególnych wymagań proceduralnych. Uchylenie rozporządzenia dotyczącego lekcji religii bardzo łatwo uzasadnić choćby tym, iż Andrzej Stelmachowski wydał je w innej epoce. To było ponad 30 lat temu. Minął okres całego pokolenia, czasy się zmieniły, zatem "teraz my - Rząd RP - uchylamy anachroniczne przepisy".
Szlak zresztą przetarł Jarosław Kaczyński latem 2007 roku. Po protestach przeciwko ministrowi edukacji Romanowi Giertychowi, który zmienił w drodze rozporządzenia listę lektur szkolnych, premier go zdymisjonował. Następnie zwrócił się do Rady Ministrów o uchylenie rozporządzenia dotyczącego zmian na liście lektur. Kontrowersje dotyczyły m.in. wyrzucenia przez Giertycha z kanonu lektur "Ferdydurke", a umieszczenie tam literatury o proweniencji wyznaniowej. W opisanym trybie art. 149 ust. 2 Konstytucji RP rozporządzenie MEN w tej sprawie zostało uchylone przez rząd Kaczyńskiego.
Czemu rząd nie zrobi tego samego z rozporządzeniem dotyczącym lekcji religii, skoro to takie proste?
Nie wiem, naprawdę nie wiem. Mogę tylko spekulować. Może rządzący boją się, iż taka uchwała Rządu wywróci stolik? jeżeli ministrowie z PSL by się na nią nie zgodzili, to mogą złożyć votum separatum, a większość ministrów jest większością. Chyba iż istnieje obawa kryzysu w koalicji, obawa, iż ludowcy w ogóle odejdą z rządu, ale to by oznaczało, iż koalicja jest naprawdę słaba. A może minister B. Nowacka całą zasługę usunięcia religii ze szkół publicznych pragnie zdobyć dla siebie?
Resort edukacji woli iść na zwarcie z Episkopatem Polski. "Kościół nie ma prawa weta" - mówi Nowacka.
Sprawa nauki religii w szkołach to był zawsze punkt kontrowersji między państwem a Kościołem, nie tylko w Polsce. Zwykle strony tego sporu kierują się jakimś zdrowym rozsądkiem, a ostry język pani minister nie pomaga wypracowaniu porozumienia. Mimo wszystko z ludźmi, choćby jak się z nimi nie zgadza, trzeba rozmawiać. Tylko z diabłem się nie negocjuje, ale z ludźmi - tak.


Retoryka Nowackiej jest przeciwskuteczna?
Tak uważam. Są przecież metody, by skłonić biskupów do rozmów, ale wydaje się, iż w tym przypadku decydują przede wszystkim względy polityczne oraz ideologiczne. Jeszcze w drugiej połowie maja 2024 r. rozmawiałem z pewnym znanym duchownym w Krakowie i odniosłem wrażenie wrażenie, iż Kościół był w stanie pogodzić się z pewnym ograniczeniem obecności lekcji religii w szkole. Ale następnie zaczęła się ostra wymiana stanowisk i fakty dokonane ze strony MEN. Wydaje się zatem, iż chodzi w dużej mierze styl, metodę, w jakim rząd prowadzi te rozmowy z Kościołami, w konsekwencji - o wzajemne zaufanie. Ów styl bardziej przypomina próbę zerwania negocjacji, czy grę na zwłokę, a nie dążenie do rozwiązania problemu. MEN z kościołami się w istocie choćby nie konsultuje, tylko konfesjom przekazuje swoje stanowisko ex cathedra. Biskupi opisaną postawę zasadnie traktują jako próbę rewizji konstytucyjnego modelu stosunków państwo-kościół, która może zakończy się dominacją państwa nad wspólnotami religijnymi. To zaś byłoby sprzeczne z art. 25 Konstytucji RP z 1997 r. oraz z intencjami ojców polskiej ustawy zasadniczej - Aleksandra Kwaśniewskiego, Tadeusza Mazowieckiego, Marka Borowskiego czy prof. Piotra Winczorka. Rząd Donalda Tuska stracił wiarygodność w oczach liderów Kościołów.
Biskupi się boją, iż jak tu ustąpią, to zaraz będą musieli ustąpić w innych obszarach?
Tak. Dlatego też Episkopat Polski nie odpuści i choćby się temu nie dziwię. Na spotkaniu noworocznym Polskiej Rady Ekumenicznej biskup Andrzej Malicki, Prezes Rady, mówił: "Z nami nikt tych zmian w istocie nie konsultował, nam je zakomunikowano". Warto się przy okazji zastanowić, czy pani minister ma mandat społeczny, żeby jednostronnie wydawać jednostronne akty normatywne, które wywrą zdecydowanie negatywny skutek na życie kilkunastu tysięcy katechetów i ich rodzin. Moim zdaniem nie ma takiego mandatu. To jest sfera kompetencji ustawodawcy, a nie egzekutywy.
Przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego KEP bp Wojciech Osial zapowiada "kroki prawne".
Błędem resortu edukacji jest to praktyczne lekceważenie Episkopatu Polski i Polskiej Rady Ekumenicznej. Biskupi doskonale zdają sobie sprawę, jakie możliwości mają na gruncie krajowym i międzynarodowym. Działania Kościołów prawdopodobnie będą całkowicie legalne. Prawo to w tej chwili ich najskuteczniejsza tarcza. W grę wchodzi nie tylko skarga do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, ale też wniosek do Komitetu Praw Człowieka ONZ. I to nie koniec możliwości prawnych. Są też instrumenty o charakterze informacyjno-sygnalizacyjnym i polityczne, a jeżeli sprawą zainteresują się europejskie instytucje, to może zaszkodzić polskiej prezydencji w UE. Czekamy na przybycie do Warszawy nowego ambasadora USA.
jeżeli ktoś myśli, iż eksperci Episkopatu nie znają prawa europejskiego, czy unijnego i realiów działania instytucji Unii, to się myli. Znają też prawo amerykańskie. To są ludzie z co najmniej stopniami naukowymi profesorów uniwersytetów państwowych i wiedzą, co należy zrobić. Czekaja tylko na przyzwolenie władz kościelnych. Wówczas podejmą działania wielowektorowe. Dobrze ich znam. Chcą sprawę doprowadzić do samego końca - swojego lub jej, czyli min. Nowackiej.


Obecne Prawo oświatowe z 2016 r. faworyzuje Kościół?
Podobnie jak ustawa z 1991 r. o systemie oświaty, Prawo oświatowe z 2017 r. dowartościowuje chrześcijaństwo. To na pewno nie jest neutralna światopoglądowo ustawa. Ustawa z 1991 r. Została uchwalona jeszcze przez tzw. Sejm kontraktowy, gdy premierem był "liberał z Gdańska" Jan Krzysztof Bielecki. Jej projekt wniesiono jako inicjatywę poselską, choć podejrzewam, iż powstała w resorcie edukacji. Sprawa owego zwrotu "w porozumienia" z Kościołami, była wówczas przedmiotem sporej debaty sejmowej. Posłowie lewicy chcieli, aby zmienić sformułowanie "w porozumieniu" na "po zasięgnięciu opinii". Ta propozycja została odrzucona przez ówczesny Sejm wyraźną większością głosów i dzisiaj mamy to, co mamy.
A co zrobić z Funduszem Kościelnym? KO zapowiadała likwidację, powołano międzyresortowy zespół w tej sprawie, a jednocześnie w tym roku środki na fundusz mają być rekordowe - ponad 275 mln zł.
Co roku rząd dokłada więcej pieniędzy do Funduszu, bo bez zmiany odpowiedniego ustawodawstwa, nie ma innego wyjścia. Owe środki idą głównie na pokrycie dofinansowania składek na ubezpieczenie społeczne, rzadziej zdrowotne, większości osób duchownych wszystkich "legalnych" konfesji w Polsce. Rośnie wysokość Funduszu Kościelnego, bowiem rośnie kwota minimalnego wynagrodzenia za pracę, będąca podstawą wymiaru składek ubezpieczeniowych. Uważam, iż w obecnej sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej Polski Funduszu Kościelnego nie należy likwidować. Należy skorygować jego szczegółowe cele i zracjonalizować przyznawania świadczeń. Ponadto należy wreszcie powołać przewidziane prawem od ponad 33 lat gremia zarządzające Funduszem. To znaczy, należy przede wszystkim wprowadzić odpowiednie przepisy, aby ZUS mógł weryfikować, czy osoba, która się zgłasza jako osoba duchowna, jest rzeczywiście uprawnioną osobą duchowną. w tej chwili to nie jest weryfikowane.
Jak to możliwe?
Nie ma prawnego wymogu przedstawienia zaświadczenia od władz danego związku wyznaniowego, iż jest się duchownym tego wyznania. Dlatego we władzach Funduszu Kościelnego powinni wreszcie zasiadać przedstawiciele kościołów i związków wyznaniowych, aby w szczególności to weryfikować. Dzisiaj się tego nie sprawdza, a przecież księża czy zakonnice opuszczają stan duchowny. Co więcej, ja mogę postawić dolara przeciwko złotówce, iż w rejestrze kościołów i innych związków wyznaniowych prowadzonym przez MSWiA w istotnej mierze znajdują się martwe dusze. Niektóre związki wyznaniowe, które tam figurują, prawdopodobnie istnieją już tylko na papierze, a faktycznie nie wykazują aktywności społecznej. Departament Wyznań MSWiA ma zbyt mały skład personalny, żeby to sprawdzać.
Czyli jeżeli w 2025 roku z budżetu państwa przeznaczamy 275 mln zł na Fundusz Kościelny, to ta kwota może być zawyżona, bo władze nie biorą pod uwagę, iż księża porzucili sutanny, a ten czy inny związek wyznaniowy przestał istnieć?
Tak, to jest bardzo prawdopodobne. Co więcej, minister finansów w tej chwili wie, ile środków ma przeznaczyć na Fundusz Kościelny, ale nie wiadomo, jaka część tej kwoty pokrywa koszty ubezpieczenia społecznego lub zdrowotnego duchownych poszczególnych konfesji. Przelew na rzecz ZUS dokonywany jest en bloc. Uważam, iż mniejszości wyznaniowe korzystają ze środków Funduszu Kościelnego nieproporcjonalnie bardziej niż duchowieństwo katolickie. Kler katolicki to w istotnej mierze nauczyciele w szkołach, na uczelniach, kapelani w instytucjach publicznych i z tego tytułu opłacają oni składki ubezpieczeniowe.


Odpis podatkowy w miejsce Funduszu to dobry pomysł?
Trzeba mieć świadomość, iż tzw. odpis podatkowy realnie i poważnie uderzy w mniejszości wyznaniowe. Duży i majętny Kościół katolicki jakoś sobie poradzi, ale co ze związkami religijnymi, które mają w skali kraju niewielu wiernych? Ich duchowieństwo będzie zmuszone "iść na żebry". Druga kwestia - pieniądze z odpisu podatkowego będą środkami publicznymi, a skoro tak, to będzie trzeba ich gromadzenie i wydatkowanie kontrolować, a zatem zabezpieczyć środki finansowe na te kontrole. Z perspektywy finansów państwa odpis może być gorszy niż Fundusz Kościelny.
Jednocześnie w mediach pojawiały się szacunki, z których wynika, iż odpis może być dla Kościoła katolickiego korzystniejszy niż Fundusz Kościelny.
Tak może być. Ostrzegam, aby nie wylać dziecka z kąpielą.
W Niemczech jest tzw. podatek kościelny i jakoś to działa.
W Polsce rozwiązanie typu niemieckiego jest niemożliwe do wprowadzenia, ponieważ Konstytucja RP z 1997 r. w art. 53 ust. 7 gwarantuje każdemu tzw. tajemnicę wyznania. Owa tajemnica naruszona została skądinąd przy spisie powszechnym w 2021 roku. W Niemczech katolik płaci "podatek członkowski" na rzecz Kościoła katolickiego, ewangelik dla Kościoła Ewangelickiego itd. W Polsce, jeżeli zmiany zostaną przeprowadzone, to będzie prawdopodobnie dobrowolny odpis i przykładowo ja, jako agnostyk, będę mógł przekazać ułamek swego podatku dochodowego na przykład na jeden z tradycyjnych Kościołów protestanckich, bowiem bliski jest mi protestancki etos pracy. Nikt z aparatu państwowego mojego wyznania nie sprawdzi. Nie ma do tego prawa.
Krzyż powinien zniknąć z sali posiedzeń Sejmu?
Miejsce krzyża jest w kaplicy sejmowej i tylko tam, a nie w salach i gabinetach, w których sprawowana jest władza publiczna.


Kilka miesięcy temu była straszna awantura o zarządzenie Rafała Trzaskowskiego z 8 maja 2024 r. ws. m.in. symboli religijnych w urzędach.
Ten akt w mojej ocenie nie jest w pełni zgodny z art. 25 ust. 2 Konstytucji RP z 1997 r. Mówi m.in. tylko o wymogu neutralności religijnej urzędów komunalnych i ich personelu, a już nie o wymogu neutralności światopoglądowej czy filozoficznej. Zgodnie z tym zarządzeniem można mieć na biurku popiersie Marksa, ale nie można mieć figurki Maryi. Na ścianie, czy w oknie urzędu miejskiego można powiesić zieloną flagę agrariuszy, ale już nie kaligrafowaną pierwszą surę Koranu. jeżeli podmiot zewnętrzny w trybie bezprzetargowym na zlecenie władz Warszawy za przygotowanie 24-stronicowego załącznika do zarządzenia z 8 maja 2024 r. otrzymał prawie 130 tys. zł, to niech ono będzie przynajmniej w pełni zgodne z Konstytucją RP.


Władze złamały Konkordat dokonując przeszukania u dominikanów w Lublinie?
Nie znam szczegółów tej sprawy. W świetle doniesień medialnych uważam, iż nie doszło do naruszenia zwłaszcza art. 8 Konkordatu z 1993 r. Organy ścigania weszły tylko do cel mieszkalnych zakonników, były na korytarzach, na dziedzińcu klasztornym. Nie wkroczono arbitralnie do kaplicy czy katakumb. Cele zakonne to teren mieszkalny, a nie miejsce sakralne lub miejsce przeznaczone do grzebania zmarłych. Konkordat daje duże możliwości do legalnych działań organom ścigania, tylko trzeba znać odpowiednie postanowienia Traktatu i ich wykładnię.
Co jakiś czas powraca postulat, żeby Konkordat z 1993 r. renegocjować, a choćby wypowiedzieć. To w ogóle możliwe?
Legalnie wypowiedzenie Konkordatu jest trudne. Wymaga przede wszystkim zgodnego działania wielu naczelnych organów państwa. Ustawa upoważniająca prezydenta do wypowiedzenia Konkordatu może ponadto zostać zaskarżona do Trybunału Konstytucyjny. Ale Konkordatu z 1993 r. nie trzeba wypowiadać. Można tę umowę uzupełnić, dokonać jej oficjalnej reinterpretacji, a ostatecznie wspólnie renegocjować. Przede wszystkim Konkordat z 1993 r. należy wreszcie wykonać i pilnować jego przestrzegania. Z drugiej strony Rząd RP podjął w styczniu 2025 roku uchwałę ws. nietykalności Benjamina Netanjahu i choćby nie raczył jej dotychczas opublikować w Monitorze Polskim, a minister Barbara Nowacka dwukrotnie nielegalnie zmieniła rozporządzenie z 1992 r. ws. lekcji religii w szkołach publicznych. Do tego dochodzi uchwała Rządu RP nr 162 z 18 grudnia 2024 r. o przywracaniu ładu konstytucyjnego w obszarze wymiaru sprawiedliwości. Ten akt natychmiast skojarzył mi się z dekretem z 12/13 grudnia 1981 r. o stanie wojennym, gdy ową uchwałę czytałem w nocy z 18 na 19 grudnia 2024 r. jeżeli żyjemy obecnie, niczym w "okresie założycielskim" Polski Ludowej, w warunkach prawnego paleozoiku, to może wypowiedzenie Konkordatu z 1993 r poprzez uchwałę rządu - analogicznie jak 12 września 1945 r. - wpisywałoby się w ten ciąg logiczny?
Idź do oryginalnego materiału