Karol Nawrocki, pytany w Rzymie o ocenę pierwszego miesiąca swojego urzędowania, nie miał wątpliwości: „Oceniam go bardzo dobrze. Po tym miesiącu możecie już państwo mieć wszyscy pewność, iż będę bardzo ciężko pracował dla Polski”. Brzmi jak deklaracja człowieka przekonanego o własnej skuteczności. Problem w tym, iż za tymi słowami trudno znaleźć dowody na realne osiągnięcia.
Prezydent dodał jeszcze: „Mam głębokie poczucie, iż ja, ale też moi najbliżsi współpracownicy – bo to ważne, z kim człowiek pracuje – ten miesiąc wykorzystaliśmy bardzo dobrze i skorzysta z tego przede wszystkim Polska”. Brzmi to jak autopromocja, a nie jak rzetelna diagnoza. Autopromocja, która zaczyna nużyć, zanim kadencja na dobre się rozpoczęła.
Polacy słyszeli już wielokrotnie, iż politycy „ciężko pracują”, „wykorzystują czas najlepiej” i iż wszystko, co robią, „służy Polsce”. Słowa te tracą swoją wagę, gdy padają bez konkretów. Bo co tak naprawdę wydarzyło się w pierwszym miesiącu prezydentury Nawrockiego? Jakie decyzje podjął, które realnie wpłynęły na życie obywateli? Trudno wskazać.
„Proszę traktować ten miesiąc wyłącznie jako sygnał tego, co nadchodzi w najbliższych pięciu latach” – powiedział prezydent. To zdanie brzmi niemal jak obietnica wielkości, która dopiero ma nadejść. Ale czy rzeczywiście powinniśmy wierzyć na słowo? Historia polskiej polityki uczy raczej, iż im głośniejsze zapowiedzi, tym bardziej rozczarowujące efekty.
Problem z Nawrockim polega nie tylko na tym, iż się chwali. Problem polega na tym, iż chwali się bez opamiętania, nie dostrzegając, iż obywatele oczekują dziś raczej spokoju, stabilności i profesjonalizmu niż górnolotnych fraz. Polacy mają prawo zapytać: skoro pierwszy miesiąc był tak wielkim sukcesem, to dlaczego nie słyszymy o żadnym namacalnym osiągnięciu?
Można odnieść wrażenie, iż nowy prezydent traktuje swoją funkcję jak scenę, na której trzeba grać przede wszystkim wizerunkiem. Obowiązkowe są mocne słowa, rytualne zapewnienia o ciężkiej pracy, budowanie narracji o „dobrym wykorzystaniu czasu”. Tyle iż polityka nie jest spektaklem. To codzienność, w której miarą sukcesu są decyzje, a nie konferencje prasowe.
Nawrocki wybrał ton niemal mentorski: oto daje Polakom „sygnał” tego, co nadchodzi. Ale to nie prezydent ma sygnalizować – to prezydent ma działać. Wyborcy oczekują, iż zamiast zapewnień o „pracowitości współpracowników” zobaczą realne efekty. choćby najlepiej dobrany zespół nie wystarczy, jeżeli prezydent skupia się na autopromocji, a nie na rozwiązywaniu problemów.
Warto też przypomnieć, iż „miesiąc miodowy” każdej nowej głowy państwa to czas, kiedy opinia publiczna jest skłonna patrzeć życzliwie, z nadzieją i cierpliwością. Nawrocki ten kredyt zaufania mógłby wykorzystać na zainicjowanie realnych projektów, pokazanie odwagi w decyzjach, zaproponowanie rozwiązań w kwestiach, które naprawdę bolą Polaków. Tymczasem wykorzystuje go na autopochwały. To droga donikąd.
Polacy, którzy patrzą na prezydenta, oczekują nie tyle słów, ile dowodów, iż urząd głowy państwa jest czymś więcej niż miejscem autopromocji. Tymczasem Nawrocki zdaje się wierzyć, iż im częściej powtórzy „ciężko pracuję”, tym szybciej ludzie w to uwierzą. W rzeczywistości efekt bywa odwrotny: im więcej słów, tym większa nieufność.
Nie można oczywiście oczekiwać, iż w ciągu miesiąca prezydent zmieni oblicze kraju. Ale można oczekiwać czegoś więcej niż powtarzanych do znudzenia formułek o ciężkiej pracy. Polacy mają prawo pytać: skoro ten miesiąc ma być zapowiedzią pięciu lat, to czy oznacza to, iż przez całą kadencję słyszeć będziemy tylko autopochwały?
Pierwszy miesiąc Karola Nawrockiego nie zostanie zapamiętany dzięki realnym dokonaniom. Zostanie zapamiętany jako czas głośnych deklaracji, samouwielbienia i przekonania, iż wystarczy mówić, by uchodzić za skutecznego przywódcę. jeżeli to ma być rzeczywiście „sygnał” na kolejne lata, to sygnał jest jasny: przed nami pięć lat pełnych słów, z których kilka wyniknie.