„Armia Krajowa na Wołyniu. Czyli zdrady nie było”

3 dni temu

Książka, którą polecam! Zbliża się 11 lipca, kolejna rocznica „Krwawej Niedzieli”. Jestem wiceprzewodniczącym Parlamentarnego Zespołu ds. Kresów Rzeczypospolitej Polskiej. Już jutro premiera nowej książki Pana Marka Koprowskiego: „Armia Krajowa na Wołyniu. Czyli zdrady nie było”. Pan Marek w zeszłym roku pomógł mi stworzyć teksty na stronę internetową poświęconą banderowskim zbrodniarzom, którą przetłumaczyliśmy na język ukraiński i którą promowaliśmy wśród Ukraińców zamieszkałych w Polsce. Informacje te dotarły do milionów Ukraińców, którzy często pierwszy mogli zetknąć się z prawdą o zbrodniczej działalności OUN, UPA. /Dariusz Matecki

To nieprawda, iż Armia Krajowa zdradziła Wołyń

Niniejsza publikacja powstała za sprawą środowiska Wołyniaków. Dla tych, których przodkowie z bronią w ręku stanęli w obronie polskości na tamtych ziemiach, teza, iż dowództwo AK porzuciło Polaków na pastwę UPA, stanowi bolesną zniewagę. Wołyń nie został zdradzony. Struktury konspiracyjne ZWZ-AK uczyniły wszystko, co w tamtym momencie zrobić mogły, dla ratowania polskiej ludności zagrożonej ukraińskim ludobójstwem. Setki żołnierzy konspiracji, którzy oddali życie, spoczywają na cmentarzach w Przebrażu, Zasmykach i Rymaczach. Białe krzyże na ich mogiłach zdają się mówić odwiedzającym te nekropolie: „Przechodniu, pamiętaj, iż tu kiedyś była Polska!” Gdyby nie te wojskowe cmentarze, zupełnie nic, żadne groby, nie przypominałyby o tragedii ludności polskiej, która rozegrała się na tej ziemi. Druga część książki przybliża postacie piętnastu żołnierzy podziemia. Stanęli oni w obronie mieszkańców polskich wsi, ratując ich przed eksterminacją z rąk Ukraińców. Ich portrety pozwalają wyrobić sobie własne zdanie na temat roli ZWZ-AK na Wołyniu. AK nie zdradziła Wołynia. Jej żołnierze, jak pisze Władysław Filar, stanęli do walki „w obronie polskości, wiary i godności ludzkiej”. Na szarganie ich dobrego imienia zgody być nie może!”

Fragment rozdziału AK nie zdradziła Wołynia

Ukraińskie chłopstwo, współuczestniczące w mordowaniu mieszkańców polskich wsi, nie działało niestety, jak chce Piotr Zychowicz, podobnie do opisywanych przez Sienkiewicza band rezunów. Było to ujęte w ramy żołnierskiej dyscypliny wojsko. o ile zachodziła taka konieczność, używało również broni palnej. Wszystko zależało od okoliczności.

Piotr Zychowicz w swojej książce pyta, gdzie było AK: „[…] gdy na Wołyniu ukraińscy nacjonaliści wyrzynali naszych rodaków? […] Dlaczego pozwolono na to, aby luźne watahy uzbrojonych w cepy i siekiery oprawców przez wiele miesięcy całkowicie bezkarnie wycinały w pień polskie wioski?”8. Odpowiedź na to pytanie jest prosta. W momencie, gdy nacjonaliści ukraińscy rozpoczęli zaplanowaną rzeź, struktury Okręgu AK Wołyń były dopiero w fazie tworzenia. Wszelkie próby podejmowane wcześniej przez Komendę Główną ZWZ, a później AK, kończyły się niepowodzeniem. Skutkiem był tylko upust polskiej krwi. Po sowieckich represjach na Wołyniu zostało niestety całkowicie zniszczone podglebie niezbędne do stworzenia podziemnej konspiracji. Sowieci aresztowali i zlikwidowali, wymordowali bądź deportowali na Wschód, całą polską elitę intelektualną, polityczną, gospodarczą, a także wszelki element kierowniczy, choćby z najniższych szczebli życia narodowego i społecznego. Społeczność wołyńska, jak zawsze podkreślał Władysław Filar, została całkowicie odgłowiona. Z regionu deportowano najbardziej patriotyczny element: osadników wojskowych, rodziny wojskowe, oficerów rezerwy. Praktycznie wszystkich Polaków, którzy coś znaczyli w swoich środowiskach. Wołyniakom zabrakło lokalnych autorytetów, którzy byliby w stanie narzucić swoim środowiskom określony model działania. Można choćby postawić tezę, iż im więcej osób z danego środowiska padło ofiarą sowieckich represji, tym bardziej ucierpiało ono później od ukraińskiego ludobójstwa. Jako przykład może służyć Janowa Dolina, w której skoncentrowane oddziały UPA i SKW dokonały jednej z najpotworniejszych zbrodni.

Antysowiecka organizacja powstańcza uformowała się w Janowej Dolinie już jesienią 1939 roku. Była to specyficzna miejscowość, zbudowana w latach 30. XX w. dla pracowników zajmujących się wydobyciem bazaltu w pobliskich kamieniołomach. Miała być wzorcowym osiedlem robotniczym, stanowiącym symbol osiągnięć gospodarczych II Rzeczypospolitej na Wołyniu. W osadzie, oprócz osiedla mieszkaniowego, znajdowały się budynki dyrekcji kamieniołomów, elektrownia, duży budynek, w którym mieścił się hotel robotniczy i w którym urządzona została sala kinowo-teatralna. Ponadto w Janowej Dolinie funkcjonował szpital, szkoła, przedszkole, sklep-kantyna i kaplica w tymczasowym baraku. Znajdował się w niej także posterunek Policji Państwowej. W osadzie funkcjonowała też bocznica kolejowa, doprowadzona z Kostopola. Dzięki temu ta otoczona lasami osada miała łączność ze światem. Drogą kolejową w świat wędrował też eksploatowany w tutejszych państwowych kamieniołomach bazalt. Był on tu nie tylko wydobywany, ale i przerabiany. W Janowej Dolinie na stałe mieszkało 1800 osób, chociaż kamieniołom zatrudniał 3000 robotników. W osadzie 80% ludności stanowili Polacy. Była ona więc niejako naturalnym zapleczem do pracy niepodległościowej, skupiającym Polaków nieakceptujących sowieckiej okupacji. Ukraińscy komuniści zwrócili na to uwagę już we wrześniu 1939 roku i objęli tam kontrolę przed wkroczeniem wojsk radzieckich. Jak podają Władysław i Ewa Siemaszkowie, odebrali oni łupy ukraińskim nacjonalistom, którzy pierwsi wtargnęli do miejscowości, rozbrajając 20-osobowy oddział żołnierzy polskich, przysłanych do ochrony kamieniołomów. Ukraińscy komuniści, którzy z czerwonymi opaskami na rękawach nazywali się milicjantami, odebrali też nacjonalistom 12 karabinów, walizkę z krótką bronią, odzież i radioodbiornik, który zrabowali z posterunku Policji Państwowej. Przygotowali także uroczyste powitanie wkraczających do Janowej Doliny wojsk radzieckich. Zbudowali bramę powitalną, przy której częstowali wkraczających żołnierzy chlebem i solą.

Najprawdopodobniej przez ukraińskich komunistów NKWD wpadło na trop działającej, lub raczej dopiero zaczynającej działać, polskiej organizacji. Nacjonaliści nie byli za to odpowiedzialni, bo przy okazji likwidacji polskiej organizacji NKWD aresztowało także przywódcę ukraińskiej organizacji nacjonalistycznej w Janowej Dolinie, niejakiego Romaniuka. Z dostępnych akt śledztwa wynika, iż organizatorem grupy powstańczej w tej miejscowości był Marian Zarębski, nauczyciel szkoły powszechnej w Janowej Dolinie. We wniosku oskarżającym go czytamy: „Podczas śledztwa przeprowadzonego w tej sprawie ustalono, iż Zarębski, będąc wrogo nastawionym do władzy sowieckiej, w okresie od października do grudnia 1939 r. uprawiał propagandę antysowiecką wśród mieszkańców osady Janowa Dolina, chcąc skupić wokół siebie niezdecydowany element wśród stronników byłego rządu polskiego i utworzyć antysowieckie kadry, tak by móc wszcząć zbrojne powstanie przeciwko władzy sowieckiej”.

Idź do oryginalnego materiału