Wreszcie coś się dzieje. Po latach opowieści o gigantycznych nadużyciach w Funduszu Sprawiedliwości zapadł pierwszy wyrok. To nie pozostało finał sprawy, ale to moment symboliczny: państwo zaczyna na serio rozliczać patologie, które PiS wbudował w sam fundament tego, co miało służyć ofiarom przestępstw, a stało się politycznym i finansowym bankomatem.
W środę Sąd Okręgowy w Warszawie skazał Piotra W., prezesa spółki Tiso, za niegospodarność i pranie brudnych pieniędzy. Wyrok – rok więzienia w zawieszeniu na pięć lat oraz grzywna w wysokości 36 tys. zł – nie wydaje się spektakularny. Ale to jego kontekst nadaje mu wagę.
Jak poinformowała prokuratura, Piotr W. przyznał się do winy i ujawnił kulisy procederu. „Złożył obszerne wyjaśnienia dotyczące swojej roli, a także ujawnił informacje dotyczące innych osób uczestniczących w popełnieniu przestępstw” – podano w komunikacie. To oznacza, iż siatka powiązań, przez lata chroniona przez polityczną parasolkę, zaczyna się rwać.
Warto przypomnieć, czym był Fundusz Sprawiedliwości w założeniu. Miał wspierać ofiary przestępstw, pomagać w readaptacji skazanych, finansować programy resocjalizacyjne. Innymi słowy – miał być narzędziem państwa, które nie zostawia ludzi samych w obliczu dramatu.
Co zrobiono z tego narzędzia pod rządami PiS? Wystarczy spojrzeć na sprawę Fundacji „Profeto”. Śledczy wskazują, iż jej działalność finansowano kwotą ponad 66 milionów złotych, choć – jak podkreślono – „nie spełniała warunków formalnych i merytorycznych do uzyskania dotacji”. W praktyce wyglądało to jak krążenie środków między zaprzyjaźnionymi instytucjami: spółka Tiso płaciła pozorny czynsz zakonnikom, a pieniądze, wcześniej wypłacone przez Fundusz, wracały do fundacji. Trudno o bardziej podręcznikowy przykład kreatywnej księgowości na koszt podatnika.
Najbardziej groteskowym symbolem całej afery stała się inwestycja „Archipelag – wyspy wolne od przemocy”. Brzmi dumnie i wzniosłe, ale w rzeczywistości był to projekt karmiony milionami złotych z publicznych pieniędzy, którego efekty – delikatnie mówiąc – rozczarowują.
„Archipelag” miał być ośrodkiem wsparcia dla ofiar przemocy. W praktyce stał się wyspą przepływów finansowych, w których główną rolę grały pozorne umowy i machinacje, a nie realna pomoc potrzebującym. „Środki te pochodziły z pieniędzy przekazanych wcześniej Fundacji Profeto przez Fundusz Sprawiedliwości. Następnie Michał O. przelał je ponownie na rachunek Fundacji Profeto, utrudniając tym samym stwierdzenie ich przestępnego pochodzenia” – brzmi fragment komunikatu prokuratury.
Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek ujął to wprost: „Fundusz Sprawiedliwości odzyskujemy na dwóch frontach. Prokuratura prowadzi śledztwa, a sądy zaczynają wydawać pierwsze wyroki. Właśnie zapadł pierwszy, nieprawomocny wyrok w sprawie machinacji wokół »Archipelagu» Profeto. To jasny sygnał, iż ci, którzy traktowali Fundusz jak prywatny skarbiec, ponoszą odpowiedzialność”. To zdanie można potraktować jako przełamanie fatalnej narracji ostatnich lat. W końcu coś się zmienia: ci, którzy czuli się bezkarni, zaczynają odpowiadać.
Trzeba sobie uświadomić skalę. O ile afera Amber Gold była patologią prywatnej spółki i państwowej bezczynności, o tyle w przypadku Funduszu Sprawiedliwości mamy do czynienia z systemowym procederem państwowym, instytucjonalnym, realizowanym rękami polityków. To, co powinno być narzędziem solidarności społecznej, zamieniono w źródło finansowania politycznych i medialnych projektów PiS. Dlatego właśnie sprawa ta jest tak oburzająca. Bo nie chodzi tylko o pieniądze. Chodzi o zdradę zaufania. O to, iż państwo zamiast bronić najsłabszych, żerowało na nich.
Pierwszy wyrok w sprawie Funduszu to dopiero początek. Ale każdy taki wyrok pokazuje, iż machina odpowiedzialności ruszyła. I każdy kolejny będzie przypomnieniem, iż pieniądze publiczne to nie „prywatny skarbiec”, jak trafnie określił to Żurek, ale własność obywateli.
Dziś wielu z nas zadaje sobie pytanie: jak to możliwe, iż przez lata proceder trwał i nie było konsekwencji? Odpowiedź jest prosta i gorzka zarazem: bo PiS traktował państwo jak własność, a instytucje – jak zaplecze do rozdawania środków. Fundusz Sprawiedliwości to przykład, jak blisko od wzniosłych słów do cynicznej praktyki. Ale pierwszy wyrok pokazuje, iż ta epoka się kończy. Że wreszcie prawo zaczyna rozliczać tych, którzy uczynili z niego narzędzie politycznego biznesu.
Nie chodzi tylko o winę Piotra W. czy Michała O. Chodzi o cały system, o filozofię rządzenia, która z państwa zrobiła partyjny bankomat. jeżeli naprawdę chcemy odzyskać państwo dla obywateli, to właśnie tu musi się zacząć rozliczenie.
Bo Fundusz Sprawiedliwości miał być wsparciem dla ofiar. A stał się – na lata – symbolem niesprawiedliwości.