Antyrosyjskość warunkowa. Kaczyński nie potrafi zerwać z Orbanem

2 dni temu
Zdjęcie: Kaczyński


Decyzja prezydenta Karola Nawrockiego o odwołaniu spotkania z Viktorem Orbanem przyszła w momencie, gdy Prawo i Sprawiedliwość nie rządzi już Polską, a Jarosław Kaczyński musi komentować politykę zagraniczną z pozycji lidera opozycji. To zasadniczo zmienia kontekst całej sprawy. Gest, który w czasach rządów PiS byłby elementem realnej strategii państwa, dziś staje się raczej sygnałem wysyłanym w próżnię – i jednocześnie lustrem, w którym widać dezorientację obozu Kaczyńskiego po utracie władzy.

Pod koniec listopada premier Węgier Viktor Orban spotkał się w Moskwie z Władimirem Putinem. Kilka dni później Marcin Przydacz, szef Biura Polityki Międzynarodowej prezydenta, poinformował, iż Karol Nawrocki zdecydował się ograniczyć program swojej wizyty na Węgrzech wyłącznie do szczytu prezydentów Grupy Wyszehradzkiej w Ostrzyhomiu. Zaplanowane spotkanie z Orbanem w Budapeszcie zostało odwołane. Jak podkreślał Przydacz, prezydent „konsekwentnie opowiada się za szukaniem realnych sposobów zakończenia wojny na Ukrainie wywołanej przez Federację Rosyjską” i odwołuje się do „dziedzictwa prezydenta Lecha Kaczyńskiego”, dla którego solidarność europejska była fundamentem bezpieczeństwa.

W normalnych warunkach byłby to jasny sygnał: Polska dystansuje się od tych, którzy legitymizują Kreml. Tyle iż PiS nie jest już u steru rządu, a więc gest prezydenta – wywodzącego się z tego środowiska – nie znajduje wsparcia w spójnej linii obozu politycznego, który jeszcze niedawno decydował o kursie państwa. I właśnie w tym momencie pojawia się Jarosław Kaczyński, by ten sygnał rozmyć.

– „Ja uważam, iż to była reakcja troszkę przesadna, ale ja rozumiem prezydenta Nawrockiego” – powiedział prezes PiS w rozmowie na Kanale TAK!. W jednym zdaniu zawarł całą ambiwalencję partii po utracie władzy: niby dystans wobec Orbana, ale bez zerwania; niby zrozumienie dla gestu prezydenta, ale bez pełnego poparcia. To już nie jest stanowisko państwa, ale opinia lidera ugrupowania, które próbuje odnaleźć się w nowej roli.

Kaczyński tłumaczył decyzję Nawrockiego „różnicą doświadczeń” między Polską a Węgrami w relacjach z Rosją i Niemcami. – „Różnica w doświadczeniach w tej akurat sprawie jest ogromna” – mówił, dodając, iż „prezydent podjął inną decyzję, to już się stało, nie warto się nad tym zastanawiać”. Ta chęć zamknięcia tematu jest znamienna. PiS, pozbawione realnego wpływu na politykę zagraniczną, nie chce już prowadzić sporów, które mogłyby ujawnić jego wewnętrzne sprzeczności.

A sprzeczności są oczywiste. Z jednej strony PiS przez lata budował swoją tożsamość na ostrym antyrosyjskim przekazie, odwołując się do dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego i jego ostrzeżeń przed imperialną polityką Kremla. Z drugiej – konsekwentnie osłaniał Viktora Orbana, choćby wtedy, gdy ten coraz wyraźniej przesuwał się w stronę Moskwy. Dopóki PiS rządził, tę dwuznaczność przykrywała siła państwowej władzy. Dziś, w opozycji, staje się ona rażąca.

Karol Nawrocki, decydując się na odwołanie spotkania z Orbanem, wykonał gest bezpieczny, ale ograniczony. Nie zerwał relacji, nie nazwał rzeczy po imieniu, nie zaproponował nowej osi polityki regionalnej. Jarosław Kaczyński zamiast wzmocnić ten sygnał, osłabił go, sugerując przesadę i relatywizując wizytę Orbana w Moskwie. PiS jako całość zaś po raz kolejny pokazał, iż po utracie władzy nie ma już jasnej odpowiedzi na pytanie, czym chce być w polityce zagranicznej.

Dawniej partia Kaczyńskiego decydowała. Dziś komentuje. I choćby w tej roli nie potrafi wyjść poza półtony, niedopowiedzenia i sentymenty do dawnych sojuszy. Spotkanie Orbana z Putinem było testem. PiS – już poza rządem – ten test oblał, pokazując, iż bez władzy jeszcze wyraźniej gubi kierunek.

Idź do oryginalnego materiału