Antoni Macierewicz od zawsze był człowiekiem wizji. Już w młodości wyróżniał się tym, iż słyszał rzeczy, których nikt inny nie słyszał, widział wrogów tam, gdzie inni widzieli cienie, i znajdował spiski choćby w pogodnych prognozach. Zaczęło się źle a potem było tylko gorzej. Problem pojawił się wtedy, gdy historia zaczęła iść do przodu, a Antoni postanowił iść… w bok.
Gdy inni próbowali budować nowoczesne państwo, on odkrywał kolejne „ukryte prawdy”. Gdy świat szedł ku współpracy i rozwojowi, Antoni montował komisje, z których wynikało, iż wszystko, co lata, musi w końcu eksplodować. Im mniej dowodów, tym więcej teorii – i nikt nie potrafił tak pięknie łączyć fizyki z poezją, jak on. Ministerstwo Obrony Narodowej? O, to była jego chwila chwały. Modernizacja armii polegała głównie na modernizacji biurek, a żołnierze dowiadywali się o rozkazach z konferencji prasowych. Helikoptery? Przylecą, jak tylko przestaniemy ich szukać. Eksperci? Zastąpieni przez ekspertów od „prawd alternatywnych”.
A potem było już tylko lepiej – czyli gorzej. Zamiast przejść na polityczną emeryturę, Antoni postanowił zostać strażnikiem tajemnic. Tajemnic, których nie było, ale które brzmiały lepiej niż fakty. Jak rasowy narrator spiskowego serialu klasy B, krążył po mediach z miną człowieka, który wie coś, czego nikt inny nie rozumie. I miał rację – nikt nie rozumiał. Zakończenie? Niby nieoficjalne, ale bardzo symboliczne. Antoni, otoczony przez coraz mniejsze grono słuchaczy, dalej przemawiał, jakby stał na mównicy historii, a nie na zapomnianym balkonie polityki. Zamiast oklasków – echo. Zamiast wpływu – memy.
Niech nikogo jednak nie zmyli lekki ton tej opowieści. Antoni zmarnował realne miliony a może i realne miliardy i odpowiada za ujawnienie wielu tajemnic wrogom Polski. I za to powinien odpowiedzieć karnie. Jak najszybciej.