Protesty i teorie dotyczące fałszowania wyborów istniały od zawsze, ale to co się działo po tegorocznych wyborach prezydenckich przejdzie do historii i nie będzie to przejście chlubne. Początkowo nic nie wskazywało na to, iż wyniki wyborów mogą być podważane, ale bardzo gwałtownie się okazało, iż sprawy w swoje ręce wziął Roman Giertych i rozpętał burzę. Histeryczne komentarze i postulaty nie miały praktycznie żadnych podstaw faktycznych, co więcej prawdziwi specjaliści twierdzili, iż drobne nieprawidłowości przy tak dużej liczbie komisji, po prostu są nieuchronne, bo statystyka jest bezlitosna.
W krótkich dziejach polskiej demokracji dwa razy zdarzyło się tak, iż rzeczywiście wynik wyborów został co najmniej wypaczony. Pierwszy przypadek miał miejsce w 1995 roku i dotyczył Aleksandra Kwaśniewskiego, który okłamał wyborców, wpisując sobie do CV wyższe wykształcenie. Przed wszystkim z tego powodu do Sądu Najwyższego wpłynęło ponad pół miliona protestów i trzeba pamiętać, iż było to przed erą powszechnego dostępu do Internetu i portali społecznościowych. Od 30 lat ten rekord jest absolutnie poza zaciągiem i choćby w tym roku, pomimo wysiłków Romana Giertycha i wzorów wklejanych do Internetu, było ponad 50 tys protestów, z czego więcej niż 90 procent, to prymitywnie sporządzone kopie.
Drugi przypadek dotyczy wyborów samorządowych z 2014 roku i nieoczekiwanego wyniku PSL. Wokół tej afery myło mnóstwo wątpliwości i to takich mających solidne podstawy, ale ostatecznie do SN wpłynęła zaledwie garstka protestów, w konsekwencji wynik wyborczy został potwierdzony. Na tle tych dwóch wydarzeń, histeria rozpętana przez polityków Koalicji Obywatelskiej wygląda równie groteskowo, jak „analiza” doktora niehabilitowanego Krzysztofa Kontka. Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych nie zostawiała suchej nitki na tej „pracy” i pozostawiała protest Kontka bez rozpoznania. W sumie Izba SN uznała za zasadne 21 protestów, a po ponownym przeliczeniu głosów w kilkunastu wybranych komisjach, gdzie zachodziło podejrzenie pomyłki, stwierdzono nieprawidłowości, które jednak nie miały żadnego wpływu na ostateczny wynik wyborów.
Z takim stanowiskiem Izby SN nie zgadzał się były już minister sprawiedliwości i Prokurator Generalny Adam Bodnar. Pierwsza reakcja była bardzo ambitna, bo padły zapowiedzi, iż prokuratura przeliczy głosy we wszystkich komisjach, ale ostatecznie wybrano 249 komisji i znów nic przełomowego nie odkryto, wręcz przeciwnie:
Pojawiły się informacje o anomaliach w komisjach wyborczych, prokurator krajowy zdecydował się na powołanie biegłych. W ciągu tych kilkunastu dni prokuratorzy dokonali oględzin 250 komisji. W 166 komisjach nie stwierdzono rozbieżności, w 84 komisjach stwierdzono nieprawidłowości. (…) Podsumowanie tego wszystkiego pozwala stwierdzić, iż Karol Nawrocki powinien otrzymać o 1538 głosów mniej, a Rafał Trzaskowski o 1541 głosów więcej, niż wynikało z oficjalnych wyników. Tak wynika z przebadania 250 komisji, które miały być obarczone ryzykiem – oświadczył rzecznik PK Przemysław Nowak.
Ponadto po przeprowadzeniu kontroli w 42 komisjach stwierdzono, iż część głosów Trzaskowskiego trafiło do Nawrockiego, a w 34 pokrzywdzonym był prezydent elekt. Wszystkie te nieprawidłowości, podobnie jak w przypadku weryfikacji dokonanej przez SN, pozostają bez wpływu na wynik wyborczy. Tak zakończyła się największa w dziejach III RP brudna kampania związana z wyrokami demokracji. Aneks do „sfałszowanych wyborów”, który pokazała prokuratura, ma tę dodatkową moc, iż to właśnie prokuratura kwestionowała uchwałę Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych i podważała uczciwość wyborów.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!