Od histerii, przez krzyki do milczenia. W Pałacu Prezydenckim – jak mówią osoby znające kulisy – panuje atmosfera gęsta od napięcia i niedopowiedzeń. Andrzej Duda przeżywa właśnie najtrudniejszy etap swojego życia. Nie umie się pogodzić z końcem prezydentury, która przez dziesięć lat była nie tylko jego pracą, ale i sensem życia.
Im bliżej do końca tym Duda miał reagować w sposób skrajnie emocjonalny. Nasze źródła mówią o chwilach wściekłości, o krzykach w kierunku najbliższych współpracowników, o poczuciu zdrady. Duda nie będzie już nigdy prezydentem, nie będzie tak naprawdę piastował żadnego stanowiska, bo jest zbyt mały, zbyt prymitywny, zbyt nie dojrzał. Z czasem wściekłość ustąpiła miejsca rozpaczy. – „To było jak staczanie się po równi pochyłej. Zaczęły się pytania: co dalej, co ja teraz zrobię, kim będę, jeżeli już nie prezydentem?” – mówi jeden z byłych urzędników. Ludzie mieli widzieć Dudę w stanach graniczących z histerią – od gwałtownych tyrad po zamykanie się w gabinecie na całe dnie.
Dziś panuje milczenie. Milczenie, które nie jest spokojem, ale raczej objawem wyczerpania emocjonalnego. Pracownicy Kancelarii mówią wprost – nigdy wcześniej w Pałacu nie było tak ponuro. Psychologowie zwracają uwagę, iż Duda przeżywa klasyczny kryzys odstawienia od władzy, zwany syndromem „post-prezydenckim”. Człowiek, który przez dekadę miał dostęp do władzy, nagle staje się politycznym trupem z opcją na zarzuty karne. – „To jak odcięcie tlenu. Bez codziennej dawki adrenaliny, bez ciągłego zainteresowania mediów, taka osoba wpada w pustkę. A pustka przeradza się w kryzys tożsamości” – ocenia ekspertka zajmująca się psychologią przywództwa.
To koniec, Duda. Koniec prezydentury. A początek procesów karnych. 5 lat co najmniej.