Ameryka jest w pułapce a świat na krawędzi trzeciej wojny światowej

pecuniaolet.wordpress.com 3 tygodni temu

19.08.2024 Alastair Crooke opublikował na łamach Strategic Culture Foundation bardzo interesujący i istotny artykuł, w którym wyjaśnia nie tylko tło konfliktu na Bliskim Wschodzie, ale także rozgrywkę, jaką toczy Izrael z USA, starając się wciągnąć ten kraj w swoją awanturę wojenną. Porównywalnej analizy próżno szukać w naszych mediach, choćby tych niezależnych, dlatego zdecydowałem się ją przetłumaczyć.

Autor to nie byle kto! To były brytyjski dyplomata, który wiele lat spędził na placówkach na Bliskim Wschodzie. Był ambasadorem m.in. w Libanie. Zna więc ten teren od podszewki. Zna też kulisy zachodniej polityki wobec tego regionu. Ostatnio „przeszedł na jasną stronę mocy” i bardzo tę politykę krytykuje.

Początek tłumaczenia.

Rewizjonistyczni syjoniści ośmielają USA do uniemożliwienia realizacji ich programu Nakby

Izraelczycy, nie mogąc zjednoczyć się wokół rządu, byli głęboko podzieleni przez ostatnie lata. Po pięciu wyborach parlamentarnych zdecydowali się odwołać ekipę Lapid/Gantz i powołać nową koalicję – utworzoną wokół Netanjahu i małych żydowskich partii nacjonalistycznych.

Jednak niedługo po utworzeniu nowego rządu doszło do poważnego wybuchu „wyrzutów sumienia”, a znaczna część Izraelczyków była gotowa rozważyć niemal wszystko, aby obalić swój rząd.

Aby zapobiec przekształceniu kraju w – jak powiedział jeden z byłych dyrektorów Mossadu – „rasistowskie i brutalne państwo, które nie może przetrwać” – w całym Izraelu odbywały się regularnie demonstracje.

Ale prawdopodobnie jest już za późno.

Większość ludzi spoza Izraela ma skłonność do łączenia różnych i często przeciwstawnych poglądów w Izraelu, wyłącznie poprzez upraszczającą perspektywę postrzegania wszystkich tych różnorodnych aktorów jako Żydów i syjonistów o nieco odmiennych odcieniach.

Nie można się bardziej mylić. Istnieje podział egzystencjalny; istnieją różne formy syjonizmu: Podziały sięgają samego znaczenia tego, co to znaczy być Żydem. Benjamin Netanjahu jest „rewizjonistycznym syjonistą”, tj. zwolennikiem Władimira Żabotyńskiego (dla którego jego ojciec – Benzion Netanjahu – był prywatnym sekretarzem): „Rewizjonistyczny syjonizm” jest całkowitym przeciwieństwem kulturowego syjonizmu Światowego Kongresu Żydów.

Jako młody człowiek Netanjahu twierdził, iż Palestyna jest „ziemią bez ludu dla ludu bez ziemi”. Konsekwentnie opowiadał się za wydaleniem wszystkich arabskich „wydmuszek” (jak ich postrzegał). Ponadto opowiadał się za ideą, iż państwo Izrael rozciąga się „od Nilu do Eufratu”.

Jednak w ciągu 16 lat pełnienia funkcji premiera Netanjahu był postrzegany jako osoba umiarkowana (bardziej pragmatyczna), ale wciąż przebiegła. Z perspektywy czasu może po prostu dostosował się do realiów. A może praktykował straussowską „podwójną prawdę” – praktykę, której Leo Strauss nauczał swoich zwolenników jako jedynego sposobu na zachowanie „prawdziwego” judaizmu w ramach otaczającego go „liberalno-europejskiego” (w dużej mierze aszkenazyjskiego) etosu. „Ezoteryzm” Straussa (zaczerpnięty od Maimonidesa, wczesnego żydowskiego mistyka) polegał na zewnętrznym wyznawaniu »rzeczy światowych«, podczas gdy wewnętrznie zachowywał całkowicie przeciwstawną ezoteryczną interpretację świata.

Dla jasności: rewizjonistyczni syjoniści (do których należy Netanjahu) to między innymi Menachem Begin i Ariel Szaron, którzy pokazali, do czego są zdolni, dokonując Nakby (masowego wypędzenia Palestyńczyków) w 1948 roku.

Netanjahu należy do tej „linii” – podobnie jak kluczowa, dominująca frakcja w Waszyngtonie.

Wojna” z Waszyngtonem po 7 października

Początkowo Waszyngton zareagował natychmiastowym i bezrefleksyjnym poparciem dla Izraela, wetując różne rezolucje Rady Bezpieczeństwa ONZ w sprawie zawieszenia broni i w pełni zaspokajając potrzeby militarne Izraela, potrzebne do zniszczenia palestyńskiej enklawy w Strefie Gazy. W oczach amerykańskiego establishmentu nie do pomyślenia było robienie czegokolwiek innego niż wspieranie Izraela. Jakościowa przewaga militarna Izraela (Qualitative Military Edge – QME) jest zapisana jako jedna z fundamentalnych struktur wspierających kruchą gałąź, na której opiera się hegemonia USA.

Zwykli Amerykanie (i niektórzy w administracji) oglądali jednak okropności ludobójstwa „na żywo” na swoich telefonach komórkowych. Partia Demokratyczna zaczęła się rozpadać. „Zakulisowi działacze” zaczęli wywierać presję na izraelski gabinet wojenny, aby wynegocjował uwolnienie zakładników i zawarcie zawieszenia broni w Strefie Gazy – mając nadzieję na powrót do status quo ante.

Ale rząd Netanjahu – na różne tautologiczne sposoby – powiedział „nie”, bezczelnie grając na traumie swoich obywateli z 7 października, aby zapewnić o potrzebie zniszczenia Hamasu.

Waszyngton dopiero z opóźnieniem zrozumiał, iż 7 października stał się dla zwolenników Żabotyńskiego pretekstem do zrobienia tego, czego zawsze pragnęli: wypędzenia Palestyńczyków z Palestyny.

Izraelskie przesłanie zostało doskonale „przyjęte i zrozumiane” przez waszyngtońskie warstwy rządzące: Rewizjonistyczni syjoniści (którzy reprezentują około 2 milionów Izraelczyków) zamierzali cynicznie narzucić swoją wolę Anglosasom; zagrozić im rozpętaniem wojny ze światem, w której USA „spłoną”: Nie zawahaliby się pogrążyć USA w szerokiej wojnie regionalnej, gdyby Biały Dom próbował podkopać projekt neo-Nakba.

Pomimo absolutnego poparcia, jakie Izrael ma w Waszyngtonie, wydaje się, iż klasa rządząca zdecydowała, iż ultimatum „rewizjonistycznej strategii” nie może być tolerowane. Szykowały się najważniejsze wybory w USA. Miękka siła USA na całym świecie upadała. Każdy na całym świecie obserwujący rozwój wydarzeń rozumiał, iż zabicie ponad 40 000 niewinnych ludzi nie miało nic wspólnego z wyeliminowaniem Hamasu.

Zrozumienie tła

Aby zrozumieć naturę tej okultystycznej wojny między rewizjonistycznymi syjonistami a Waszyngtonem, konieczne jest ponowne przyjrzenie się Leo Straussowi, niemieckiemu Żydowi, który opuścił Niemcy w 1932 roku pod auspicjami stypendium Fundacji Rockefellera, by ostatecznie przybyć do USA w 1938 roku.

Chodzi o to, iż idee w tej ideologicznej walce nie dotyczą tylko Izraelczyków i Palestyńczyków. Chodzi o kontrolę i władzę. Istota obecnego programu izraelskiego rządu – zwłaszcza jego kontrowersyjnej reformy sądownictwa – to czyste pochodne Leo Straussa.

Rządzący Stanami Zjednoczonymi obawiali się, iż program Netanjahu staje się przejawem czysto straussowskiej władzy – kosztem świeckiej władzy amerykańskiej.

Oznacza to, iż rewizjonistyczne poglądy są podzielane przez wpływową grupę Amerykanów, która utworzyła się wokół profesora filozofii Leo Straussa na Uniwersytecie w Chicago. Wiele przekazów donosi, iż utworzył on małą wewnętrzną grupę wiernych żydowskich studentów, którym udzielał prywatnych ustnych instrukcji: ezoteryczne wewnętrzne znaczenie polityki koncentrowało się, jak mówią pogłoski, na zapewnieniu hegemonii politycznej jako środka ochrony przed nowym Shoah (holokaustem).

Podstawą myśli Straussa – tematem, do którego wielokrotnie powracał – jest to, co nazywał osobliwą biegunowością między Jerozolimą a Atenami. Co oznaczają te dwie nazwy? Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, iż Jerozolima i Ateny reprezentują dwa zasadniczo różne, a choćby antagonistyczne wzorce lub sposoby życia.

Według Straussa Biblia nie jest filozofią ani nauką, ale kodeksem prawnym; niezmiennym boskim prawem nakazującym, jak powinniśmy żyć. W rzeczywistości pierwsze pięć ksiąg Biblii znane jest w tradycji żydowskiej jako Tora, a słowo „Tora” jest być może najdosłowniej tłumaczone jako „Prawo”. Postawa nauczana przez Biblię nie polega na autorefleksji czy krytycznej analizie, ale na absolutnym posłuszeństwie, wierze i zaufaniu do Objawienia. jeżeli paradygmatycznym Ateńczykiem jest Sokrates, paradygmatyczną postacią biblijną jest Abraham i Akedah (związanie Izaaka), który jest gotów poświęcić swojego syna dla niezrozumiałego boskiego polecenia.

„Tak” zachodnia demokracja liberalna przyniosła równość obywatelską, tolerancję i koniec najgorszych form prześladowań. Jednak w tym samym czasie liberalizm wymagał od judaizmu – podobnie jak od wszystkich wyznań – prywatyzacji wiary, przekształcenia żydowskiego prawa z autorytetu wspólnotowego w obręb indywidualnego sumienia. Rezultat, jak analizował Strauss, był mieszanym błogosławieństwem.

Zasugerował, iż liberalna zasada rozdziału państwa i społeczeństwa, życia publicznego i prywatnej wiary, nie mogła nie doprowadzić do „protestantyzacji” judaizmu.

Żeby było jasne: te dwa antagonistyczne sposoby bycia wyrażają zasadniczo różne moralne i polityczne punkty widzenia. Jest to istota tego, co dzieli dwa „obozy” zamieszkujące dzisiejszy Izrael: Demokratyczny „judaizm kulturowy” kontra judaizm wiary i posłuszeństwa boskiemu Objawieniu.

Zastawianie pułapki na USA

Amerykańscy Straussianie zaczęli tworzyć grupę polityczną pół wieku temu – w 1972 roku. Wszyscy oni byli członkami sztabu demokratycznego senatora Henry’ego „Scoopa” Jacksona i grupa ta obejmowała Elliotta Abramsa, Richarda Perle’a i Davida Wurmsera. W 1996 roku to trio Straussians napisało studium dla nowego premiera Izraela, Benjamina Netanjahu. Raport ten (Clean Break Strategy) zalecał wyeliminowanie Jasera Arafata, aneksję terytoriów palestyńskich, wojnę z Irakiem i przeniesienie tam Palestyńczyków. Netanjahu był w dużej mierze członkiem tego kręgu.

Strategia była inspirowana nie tylko teoriami politycznymi Leo Straussa, ale także jego przyjaciela, Ze’eva Żabotyńskiego, założyciela syjonizmu rewizjonistycznego, któremu ojciec Netanjahu służył jako prywatny sekretarz.

Aby uniknąć nieporozumień, amerykańscy Straussianie – dziś zwykle nazywani „neokonserwatystami” – nie są zasadniczo przeciwni programowi Nakby rządu Netanjahu. To nie cierpienie mieszkańców Strefy Gazy było dla nich powodem do niepokoju, ale groźby rewizjonistycznych syjonistów dotyczące ataku na Iran i Liban. Gdyby bowiem taka wojna miała się rozpocząć, armia izraelska z pewnością nie byłaby w stanie samodzielnie pokonać Hezbollahu. A dla Izraela prowadzenie wojny z Iranem równałoby się pewnemu szaleństwu.

Tak więc, aby uratować Izrael, Stany Zjednoczone bez wątpienia byłyby zmuszone do interwencji. Od czasu wojny izraelsko-libańskiej w 2006 r. równowaga sił militarnych znacznie przesunęła się zarówno w stronę Hezbollahu, jak i Iranu, a jakakolwiek wojna byłaby teraz trudnym i ryzykownym przedsięwzięciem.

Było to jednak najważniejsze dla niewypowiedzianej „ezoterycznej” (wewnętrznej) agendy izraelskiego rządu.

Waszyngton próbuje odeprzeć atak, ale zostaje zaszachowany

Jedyną alternatywą dla USA byłoby zachęcanie do wojskowego zamachu stanu w Tel Awiwie. Już teraz niektórzy starsi oficerowie i podoficerowie izraelscy postanowili to zasugerować. W marcu 2024 r. generał Benny Gantz został zaproszony do Waszyngtonu (wbrew życzeniom premiera). Nie przyjął jednak wezwania do obalenia premiera. Pojechał, aby upewnić się, iż przez cały czas może uratować Izrael, a jego sojusznicy w USA nie zwrócą się przeciwko izraelskiej kadrze wojskowej.

Może się to wydawać dziwne. W rzeczywistości jednak IDF czują się osłabione, a choćby zdradzone. Porozumienie zawarte na początku rządu między Netanjahu i Itamarem Ben-Gvirem (z Otzma Yehudit) było wyjątkiem od tego niepokoju.

Porozumienie rządowe przewidywało, iż Ben-Gvir stanie na czele autonomicznych sił zbrojnych na Zachodnim Brzegu. Powierzono mu dowództwo nie tylko nad policją krajową, ale także nad strażą graniczną, za którą do tej pory odpowiadało Ministerstwo Obrony.

Porozumienie przewidywało również utworzenie na dużą skalę Gwardii Narodowej i wzmocnienie obecności żołnierzy rezerwy w policji granicznej.

Ben-Gvir jest kahanistą, czyli uczniem rabina Meira Kahane, który domaga się wydalenia arabskich obywateli palestyńskich z Izraela i terytoriów okupowanych oraz ustanowienia teokracji, i nie ukrywa, iż chce wykorzystać policję graniczną do wydalenia ludności palestyńskiej, zarówno muzułmańskiej, jak i chrześcijańskiej.

Oficjalne siły Ben Gvira stanowią, jak zauważył Benny Gantz, „prywatną armię”. Ale to tylko połowa sukcesu – ponieważ dodatkowo zapewnioną ma on lojalność setek tysięcy osadników na Zachodnim Brzegu, nad którymi kontrolę sprawuje radykalny rabin Dov Lior i jego koteria radykalnych wpływowych rabinów Żabotyńskiego.

Regularna armia obawia się tych strażników – jak widzieliśmy w bazie wojskowej Sde Teiman – kiedy milicja Ben Gvira przypuściła szturm na bazę, by chronić żołnierzy oskarżonych o znęcanie się nad palestyńskimi więźniami.

O zaniepokojeniu izraelskich władz wojskowych rzeczywistością „armii Żabotyńskiego” świadczy ostrzeżenie byłego premiera Ehuda Baraka, że:

„Pod przykrywką wojny, w Izraelu odbywa się w tej chwili pucz rządowy i konstytucyjny, w którym nie pada ani jeden strzał. jeżeli ten pucz nie zostanie powstrzymany, w ciągu kilku tygodni Izrael stanie się de facto dyktaturą. Netanjahu i jego rząd niszczą demokrację … Jedynym sposobem na zapobieżenie dyktaturze na tak późnym etapie jest zamknięcie kraju poprzez pokojowe nieposłuszeństwo obywatelskie na dużą skalę, 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu, aż do upadku tego rządu … Izrael nigdy nie stanął w obliczu tak poważnego i bezpośredniego zagrożenia wewnętrznego dla swojego istnienia i przyszłości jako wolnego społeczeństwa”.

Elita IDF chce zawieszenia broni/porozumienia w sprawie zakładników przede wszystkim po to, by „powstrzymać Ben-Gvira”, a nie dlatego, iż rozwiązuje to palestyński problem Izraela. Nie rozwiązuje.

Ale ultimatum Netanjahu polega na tym, iż jeżeli zabójstwo Haniyeha nie wystarczy, by pogrążyć USA w wielkiej wojnie, która da mu (Netanjahu) wielkie zwycięstwo, zawsze może wywołać większą prowokację: Ben Gvir kontroluje również bezpieczeństwo Wzgórza Świątynnego – zawsze istnieje drabina eskalacji na Wzgórzu Świątynnym / Al-Aksa, po której można się wspiąć (grożąc zniszczeniem meczetu Al-Aksa).

Ameryka jest w pułapce. Rządzący są niezadowoleni, ale bezsilni.

Koniec tłumaczenia.

Wygląda mi na to, iż Izrael powoli eskaluje sytuację, ale na razie nie dąży do wojny ani z Hezbollahem, ani tym bardziej z Iranem. Najwyraźniej Netanjahu czeka na wybory prezydenckie w USA i na to, iż wygra je Trump. Spodziewa się po nim nieograniczonego poparcia. I ma ku temu podstawy! Trump, w trakcie poprzedniej prezydentury, jako jedyny uznał już Jerozolimę za stolicę Izraela, a Jared Kushner – zięć Trumpa – już ostrzy sobie zęby na nadmorskie działki w strefie Gazy. A okres przedwyborczy jest okresem niepewnym. Nigdy nie wiadomo, czy jakieś siły w obozie demokratów jednak nie postawią wyżej głosy wyborców niż posłuszeństwo wobec narodu wybranego i dadzą Bidenowi do przeczytania i do podpisu coś niewygodnego.

Idź do oryginalnego materiału