Ambasadorowie jako zakładnicy polityki. Niepokojąca decyzja Nawrockiego

3 dni temu

Decyzja Karola Nawrockiego, prezydenta elekta, o odmowie podpisania nominacji ambasadorskich dla Bogdana Klicha i Ryszarda Schnepfa wywołuje zrozumiałe poruszenie.

Choć może się wydawać, iż dotyczy wyłącznie dwóch nazwisk, w rzeczywistości dotyka fundamentalnego problemu funkcjonowania państwa: relacji między polityką a profesjonalizmem służby dyplomatycznej. Gdy osobiste lub ideologiczne uprzedzenia zaczynają determinować politykę zagraniczną, warto zadać sobie pytanie: czy to jeszcze decyzje oparte na interesie Rzeczypospolitej?

Karol Nawrocki, ustami swojego rzecznika, zapowiedział jednoznacznie, iż nie podpisze nominacji dla wspomnianych dyplomatów. Powód? Brak zaufania, nieakceptowane wypowiedzi z przeszłości, „brak reprezentatywności”. Nie chodzi tu o zarzuty natury formalnej – żaden z nich nie został skazany za przestępstwo, nie toczą się wobec nich postępowania dyscyplinarne. Chodzi o polityczne piętno. W efekcie dwaj doświadczeni dyplomaci stają się symbolem problemu szerszego niż ich własna kariera: zamiany profesjonalizmu w narzędzie bieżącej walki ideologicznej.

Oczywiście, prezydent RP zgodnie z konstytucją odgrywa rolę w powoływaniu ambasadorów. Nie ulega to wątpliwości. Ale konstytucyjne uprawnienie nie oznacza pełnej dowolności. Powinno być wykonywane z myślą o ciągłości państwa, a nie jako środek politycznej selekcji oparty na przeszłych wypowiedziach czy przynależności partyjnej.

Szczególnie jaskrawym przykładem uznaniowości tej decyzji jest argumentacja przeciwko kandydaturze Bogdana Klicha. Mówiąc, iż „ubliżał prezydentowi Stanów Zjednoczonych Donaldowi Trumpowi”, Nawrocki odwołuje się do wypowiedzi, które padły w kontekście gorącej debaty politycznej lat poprzednich. Trudno uznać je za wystarczającą podstawę do przekreślenia kompetencji dyplomaty, który przez wiele lat pełnił wysokie funkcje w państwie i był ministrem obrony narodowej.

Ryszard Schnepf z kolei to zawodowy dyplomata, który reprezentował Polskę m.in. w Hiszpanii, Urugwaju i USA. Jego dorobek zawodowy nie powinien być marginalizowany ze względu na osobistą niechęć czy dawny spór polityczny. A jednak – decyzja została podjęta.

Problem ma jednak wymiar szerszy niż indywidualne nominacje. Rzecznik prezydenta wskazał, iż „wielu dobrze przygotowanych kandydatów jest zakładnikami” sytuacji wokół Klicha i Schnepfa. To niepokojące sformułowanie. Czyli blokowana jest cała procedura, bo dwóch kandydatów nie spełnia subiektywnych oczekiwań głowy państwa? To mechanizm, który nie tylko osłabia służbę zagraniczną, ale uderza w jej niezależność i profesjonalizm.

Polska potrzebuje stabilnej i sprawnej dyplomacji, opartej na wiedzy, doświadczeniu i dbałości o interes państwa. Obsada stanowisk ambasadorskich nie powinna być areną rozliczeń politycznych. W sytuacji globalnych napięć, wojny za wschodnią granicą i rosnącego znaczenia relacji bilateralnych, marginalizowanie kompetencji na rzecz ideologii to ryzykowna strategia.

W tym kontekście decyzja prezydenta elekta, choć zgodna z literą prawa, budzi uzasadnione wątpliwości co do jej ducha. Pokazuje, iż polityka personalna może stać się narzędziem selekcji lojalności, a nie kompetencji. I choć wielu uzna to za „normalną zmianę władzy”, warto się zastanowić, czy akceptacja takich standardów nie prowadzi nas w stronę państwa, w którym kadry zmienia się nie po to, by działały lepiej, ale po to, by działały zgodnie z jedną linią polityczną.

To niebezpieczna droga. I warto ją zatrzymać, zanim stanie się normą.

Idź do oryginalnego materiału