„Nigdy nie mamy znaczenia” – mówią mieszkańcy Alberty, którzy w sobotę wyszli na ulice, by domagać się oderwania prowincji od Kanady. Frustrację podsycają polityka federalna, wyniki wyborów i poczucie wykluczenia z procesów decyzyjnych.
Jeszcze niedawno Katheryn Speck z dumą nosiła klonowy liść na plecaku i mieszkała w Quebecu, by biegle mówić po francusku. Dziś jednak znalazła się wśród setek demonstrantów, którzy w sobotę zgromadzili się przed parlamentem prowincji Alberta, domagając się odłączenia od Kanady.
W tłumie dominowały flagi Alberty, a niektórzy protestujący przynieśli choćby flagi Stanów Zjednoczonych.
– Myślałam, iż to piękny, wspaniały kraj. Teraz jestem głęboko rozczarowana i zdruzgotana. Nigdy nie będziemy tu reprezentowani, nie ma szans na zmianę rządu – mówiła Speck.
Nastroje separatystyczne podsyciła zapowiedź rządu premier Danielle Smith, który planuje obniżenie progu potrzebnego do przeprowadzenia referendum. Choć Smith nie przesądza, czego miałyby dotyczyć pytania referendalne, nowe prawo mogłoby ułatwić zorganizowanie głosowania w sprawie secesji.
Dodatkowym impulsem była wygrana Partii Liberalnej w ostatnich wyborach federalnych.
– Gdy głosy z Ontario są policzone, wybory się kończą. My się nie liczymy. Nigdy się nie liczyliśmy – podkreślała Speck.
17-letnia Hannah Henze również uczestniczyła w wiecu. Jej zdaniem sytuacja wyglądałaby inaczej, gdyby wybory wygrali Konserwatyści.
– Gdyby Poilievre doszedł do władzy, mielibyśmy nadzieję. A teraz – trzecia czy czwarta kadencja Liberałów tylko pogłębi zapaść – mówiła.
Leo Jensen wskazywał na hipokryzję w podejściu do gospodarki.
– Wszyscy martwią się o miejsca pracy w przemyśle samochodowym z powodu ceł Trumpa, ale nie obchodzi ich sektor naftowy w Albercie. Quebec bierze nasze „brudne pieniądze”, ale nie chce „brudnego rurociągu”, który mógłby zasilić rafinerię w Nowym Brunszwiku – argumentował.
Wiecowi towarzyszyła kontrdemonstracja, podczas której protestujący przypominali, iż secesja stanowiłaby naruszenie traktatów zawartych z Pierwszymi Narodami. Szef Piikani Nation, Troy Knowlton, podkreślił, iż Alberta nie ma prawa ich zmieniać ani unieważniać.
Premier Smith zapewniła, iż respektuje prawa traktatowe.
– Wszystko, co robię, dotyczy relacji Alberty z Ottawą. Pierwsze Narody mają swoje własne relacje z rządem federalnym, zapisane w traktatach. To się nie zmienia – powiedziała podczas radiowej audycji z udziałem publiczności.
Choć w marcu groziła „kryzysem jedności narodowej”, jeżeli Ottawa nie spełni jej postulatów w ciągu sześciu miesięcy, w tej chwili zapewnia, iż popiera suwerenność Alberty w ramach zjednoczonej Kanady.
– Mamy ropę, mamy zasoby. Wszystko będzie lepiej, jeżeli się odłączymy – stwierdziła uczestniczka wiecu, Susan Westernaier. Dodała też, iż jej zdaniem ostatnie wybory zostały sfałszowane.
Na podst. Canadian Press