Alamo vs. mundrość etapu

niepoprawni.pl 1 miesiąc temu

Widmo krąży po Internecie, widmo komunizmu.

Coroczna orgia pseudonaukowych bajań, podlanych obficie rzekomym zatroskaniem o Los Polaków (oczywiście z dużych liter), których to ZŁO uosobione w postaciach tragicznych Przywódców Powstania Warszawskiego przywiodło na skraj upadku powoli zaczyna stawać się komedią.

Te same treści powielane od przeszło dekady, za to z coraz większą swadą. I to teraz, gdy choćby w kurczącym się w zastraszającym dla tęczowo-różowych liberałów fanzinie political fiction z ul. Czerskiej odstąpiono od nachalnej pedagogiki wstydu.

No bo przecież PW było złe, doprowadziło do kolejnej w ciągu wojny hekatomby Polaków, zniszczyło miasto, starło z powierzchni Ziemi dorobek dziesiątków pokoleń… a przede wszystkim dało do ręki namiestnikom Stalina argument przemawiający do większości Polaków.

Sanacja, czyli prawica, nie dość, iż zgubiła kraj w 1939, to jeszcze na koniec winna jest zniszczeniu Stolicy i śmierci Pokolenia Kolumbów.

Bo przecież Stalin nie chciał zdobywać Warszawy, gdyż zwyczajnie do Berlina się nie spieszył. Poza tym najpotężniejsza bitwa pancerna wszechwojen światowych, jaka miała miejsce pod Warszawą – Radzyminem - Otwockiem (niepotrzebne skreślić), przetrąciła kręgosłup jego armii. Astronomiczna liczba zabitych w potyczce (ok. 450 żołnierzy) wykrwawiła zaś czerwone hufce do tego stopnia, iż pokornie lizały rany aż do stycznie następnego roku.

Co prawda pozostający w w ramach sowieckich wojsk Polacy praktycznie samodzielnie przeprawili się na lewy brzeg Wisły i utworzyli przyczółek, z którego to przy niewielkim wsparciu można było pokusić się o zajęcie całej lewobrzeżnej Warszawy, ale…

Tu zmienia się już narracja i zamiast mnożenia jakoby istniejących obiektywnych trudności słychać, iż Stalin zwyczajnie… Polaków nie lubił.

Ot, tak. I do tego był tak perfidny, iż zanim PW wybuchło nawoływać kazał do zrywu dzięki radia.

Dżizas! Po 35 latach coraz wyraźniejszej Niepodległości (pomijając zdarzenia po 13 grudnia ub. r., bo coś mi mówi, iż to tylko epizod) mamy powrót narracji z czasów środkowego Gomułki!

Pijacy, obłąkańcy, człowiek-galareta i awantura!

Tak bezczelni nie byli choćby komuniści.

Bo przecież powinniśmy siedzieć na dupach i grzecznie obserwować, jak Niemcy przygotowują obronę największego węzła kolejowego na drodze do Berlina. I ginąć nocami pod sowieckimi bombami, a potem w piwnicach domów rozwalanych ogniem zwycięskiej armii czerwonej.

W 1944 roku Niemcy przynajmniej pozwolili wyjść ludności cywilnej z miasta. Gdyby jednak Warszawa znalazła się w sowieckim okrążeniu należy przypuszczać, iż walki toczyłyby się... do ostatniego cywila i liczba strat mogłaby być choćby kilka razy większa.

Co wydaje się niemal pewne – ocaleli byliby poddani gwałtom i rabunkom sowieckim, kałmucy traktowaliby ich przecież jako obrońców stawiającego im opór miasta.

Ale przecież nie chodzi o to, iż każdy inny scenariusz (no, może poza jednym – na spadochronach w centrum miasta ląduje Wanda Wasilewska i paru innych towarzyszy od razu stając na czele oporu, zaś powstańcy noszą opaski nie biało – czerwone, ale o krwistej barwie) potencjalnie stanowiłby większe zagrożenie, niż Powstanie.

Ujadanie poststalinowskich sobak wynika… z namoknięcia marksizmem. I to tym w wydaniu Lenina i jego jaczejki.

Domorośli stratedzy, czasem choćby liznąwszy jakieś wykształcenie quasi historyczne tak naprawdę jedyne, na czym się opierają, to bolszewickie brednie o tzw. mądrości etapu.

Polscy dowódcy okazali się durniami (donosicielami, alkoholikami i galaretą), którzy wywołali Powstanie.

Tymczasem powinni siedzieć na dupie i czekać, kiedy czerwony socjalista rozprawi się z socjalistą brunatnym.

Idąc jednak tym zakręconym tokiem myślenia należy potępić wszelkie zrywy wolnościowe już po 1945 r.

Bo to ino haje beły, jak powiedzielibyśmy na Śląsku.

Poznańska awantura z czerwca 1956 przecież nie miała szans na zwycięstwo. Tak samo burda październikowa, obłęd grudniowy 1970 roku…

Czy też zadyma sierpniowa 1980 i potem cała praca w konspiracji podczas jaruzelskiej 8-letniej nocy.

Bez sensu… Zamiast tego trzeba było pracować? Ale jak, skoro w Poznaniu ludzie przymierali głodem... ciężko pracując?

Za każdym razem jednak mundrość etapu wymagała, byśmy siedzieli cicho.

Czyż nie takie wnioski mamy wysnuć z kocopałów drania podającego się za wszechwiedzącego historyka?

A już jego organiczna nienawiść do obchodów tej jednej z najboleśniejszych rocznic w naszej historii, bo rzekomo inne nacje świętują wyłącznie zwycięstwa, zakrawa na… autentyczny obłęd.

Tymczasem już starożytni Grecy czcili Termopile. Gdyby tak mieli ten sam rozum, co pewien forumowy pseudo historyk, naprawdę zaś antypolski propagandzista, powinni się wstydzić. Armii perskiej nie zatrzymali i do tego jeszcze wszyscy zginęli. Pewnie byli pijani, co?

A może dlatego, iż to głupie pedały były?

Hop, hop, panie herstoryku! Alkoholicy czy pedryle? A może oba naraz???

Ale Grecy potrafili uczcić, a i my do tej pory stawiamy Leonidasa i 300 poległych Spartan na piedestale.

Starożytni Rzymianie, choć ich oręż przez wieki święcił triumfy, czcili Kanny. A tam przecie klęska!

Wojska kartagińskie pod dowództwem Hannibala rozgromiły liczniejszą armię rzymską. No co za PO.eby, prawda?

W tej kolekcji zboczeńców (wg portalowego herstoryka rzecz jasna) czczących przegrane bitwy nie zabraknie choćby Anglików.

Chodzi o bitwę pod Bałakławą, słynną „szarżę lekkiej brygady”.

A jak jeszcze mało – wspomnijcie na amerykański kult bitwy pod Alamo. A przecież tam to dopiero byli idioci. A choćby kilku alkoholików. Zginęli wszyscy…

Głupcy, prawda?

Durni byli też Polacy walczący z kałmuckim najeźdźcą w sierpniu 1920 roku???

Bo przecież też nie mieli dużych szans...

Odpowiedzi na to, dlaczego tak się dzieje kilkanaście lat temu udzielił pewien bloger na nieistniejącym już chyba portalu rebelya.pl:

Jest taki (pozorny) paradoks, ze wiele narodów bardziej czci bitwy i wojny przegrane niż zwycięskie: Grecy Termopile, Rzymianie Kanny, Anglicy Bałaklawę, Amerykanie Alamo… Rzymianom nie brakowało zwycięstw, więc dlaczego tak umiłowali bitwę pod Kannami?

Paradoks jest pozorny, bo dla człowieka wolnego cnotą główną jest odwaga, a bitwa przegrana pokazuje odwagę ostateczną – odwagę do końca. Bitwa wygrana tej możliwości nie daje.

Niewolnik ma inny system wartości – dla niego odwaga jest głupotą, przegrana frajerstwem, a jedyna cnota to umiejętność ucieczki od batoga. Rosjanie nie sa wolnym narodem jak Grecy, Rzymianie i Anglicy – oni wspominają tylko bitwy wygrane.

Dziś mamy niepowtarzalną okazję: słuchajcie co mówią różni ludzie o Powstaniu Warszawskim.

Kto czci odwagę ten Polak, kto szydzi z klęski ten sowieciarz. Prosty schemat prawica-lewica nie starczy, bo na tzw. prawicy sowieciarzy też sporo.

Tylko tyle i… aż tyle, proszę Państwa. Wrzaski, wyzywanie innych od nieuków, sugerowanie swojej nieprzeciętnej wiedzy itp. tak naprawdę to tylko zachowanie człowieka o mentalności niewolnika.

Krzyczy, bowiem gdzieś tam w głębi czuje, jak bardzo jest podły.

Ale póki wrzeszczy wystarczy mu, jeżeli tylko uda się uniknąć bata.

14.08 2024

rys. pixabay

Idź do oryginalnego materiału