18 maja odbędzie się pierwsza tura wyborów prezydenckich. Na rozstrzygnięcie wyborów, czyli tego, kto zostanie prezydentem Rzeczypospolitej Polskiej, przyjdzie nam prawdopodobnie poczekać do drugiej tury, gdyż żaden z głównych kandydatów raczej nie zgromadzi takiej większości, czyli ponad pięćdziesięciu procent, aby wygrać w pierwszej turze. Na podstawie sondaży można zasadnie przewidywać, iż w drugiej turze spotkają się Rafał Trzaskowski oraz Karol Nawrocki.
Kto wygra wybory bardzo trudno przewidzieć, gdyż różnica w oddanych głosach na pewno nie będzie wielka. Choć obaj główni konkurenci zapewniają o swojej „obywatelskości”, niezależności od głównych sił politycznych, do których przynależą, formalnie, jak Trzaskowski, lub nie, jak Nawrocki, to jasnym jest, iż reprezentują Platformę Obywatelską oraz Prawo i Sprawiedliwość. W wyborach prezydenckich idzie jednak o to, aby uzyskać głosy nie tylko swojego partyjnego elektoratu, ale także głosy wyborców innych partii oraz głosy oddawane na kogoś innego w pierwszej turze. Te przepływy nigdy nie są oczywiste, a to one są decydujące. Można przypuszczać, iż wyborcy lewicowo-liberalni (Hołownia, Lewica) oddadzą swój głos na Trzaskowskiego, uznając go za tzw. mniejsze zło niż Nawrockiego. Nawrocki może liczyć na głosy kandydatów prawicowych, choć nie do końca jest przewidywalne, jak zachowają się wyborcy Sławomira Mentzena: czy będą głosowali bardziej bazą, tj. kwestiami ekonomicznymi, tutaj wolnorynkowymi, czy nadbudową, czyli światopoglądem. Nawiasem mówiąc prawdopodobnie obaj kandydaci w drugiej turze będą walczyli o głosy Konfederatów, zapewniając o swoim wolnorynkowym podejściu. Dodatkowo Trzaskowski będzie prawdopodobnie mówił o „umiarkowanym” podejściu względem tzw. obyczajówki – w tym sensie jego wykonany w czasie debaty gest odłożenia na bok tęczowej flagi podarowanej mu przez Nawrockiego, choć pewnie spontaniczny, nie był tak błędny, jak może się wydawać (pytanie, czy uda mu się przekonać konfederatów, iż nie jest „Tęczowym Rafałem”?). Moim zdaniem większość wyborców Mentzena zagłosuje jednak na Nawrockiego i to te głosy zapewnią mu wygraną.
Śledząc kampanię wyborczą, jednocześnie spekulując nad rozstrzygnięciem uwarunkowanym m.in. dobrze lub źle prowadzoną kampanią, można powiedzieć o kilku kwestiach ujętych w perspektywie zmediatyzowania pola polityki.
Można tutaj poruszyć szereg zagadnień, jak np. rola memów czy debaty telewizyjne.
Memy to forma komunikacji internetowej o charakterze ironicznym, będąca szybkim komentarzem do rzeczywistości, która może wpływać na ukształtowanie wizerunku danego polityka poprzez skuteczne wyśmianie go, np. jego nieautentyczności. Przykładowo Trzaskowski został „Bonżurem”, a memy dotyczące jego podróży „telekomunikacją” miejską w Warszawie skutecznie pokazały, iż kreowanie się na zwykłego Warszawiaka nie bardzo ma sens. Polityk chce nas przekonać, iż jest jednym z nas, ale nie jest, gdyż w istocie jest „resortowym dzieckiem”.
W tym ujęciu wpisanie Trzaskowskiego w scenariusz panicza z bogatego domu, w przeciwieństwie do Nawrockiego jako „chłopaka z osiedla”, jest z pewnością na korzyść tego drugiego, albowiem większość ludzi nie miała zapewnionego startu takiego jak prezydent stolicy.
Ponadto przeczytanie w jednej z debat przez Krzysztofa Stanowskiego fragmentu książki „Rafał”, dotyczącego niezwykłej odwagi Trzaskowskiego wśród rekinów i walki z węgorzem, spowodowało, iż stał się raczej obiektem memiarskich drwin niż poważnego traktowania. Memy, jak kiedyś reklama, poprzez humor są w stanie związać nas z określonym wizerunkiem, analogicznie jak miało to miejsce w przypadku Bronisława Komorowskiego jako poczciwego, „bigosującego” wuja.
Rola debat telewizyjnych także nie jest bez znaczenia, szczególnie iż były stosunkowo chętnie oglądane.
Pokazują one, iż po pierwsze, klikalność i popularność w internecie nie przekłada się automatycznie na dobry występ w telewizji. Najlepszym chyba tego przykładem jest Sławomir Mentzen. Konfederacja jest partią internetowo bardzo sprawną, być może choćby najsprawniejszą w tym medium, gdyż potrafią stworzyć merytorycznie treściwy, zabawny oraz zapadający w pamięć tik-tokowy przekaz. Telewizja to jednak nie to samo, co internet, nagrywanie filmików i, koniec końców, kontrola przekazu.
Po debacie w Końskich, zorganizowanej przez sztab Trzaskowskiego, a przeprowadzonej przez TVP, stracił on pięć punktów procentowych, a tyle samo zyskał Nawrocki. Trudno rzecz jasna przesądzić, skąd taki spadek, jakie czynniki wchodzą w grę, ale z pewnością Trzaskowski wyglądał na zmęczonego, pozbawionego energii i refleksu oraz zestresowanego. To swoją drogą ciekawe, iż politycy tak obeznani z mediami wciąż się denerwują, choć tego zdenerwowania nie było widać np. u Szymona Hołowni czy Marka Jakubiaka. Ten pierwszy jest wychowany przed kamerami, drugi z kolei, jak każdy, kto ma przemyślane poglądy i autentycznie wierzy w to, co mówi, gwałtownie analizuje wypowiedzi innych i kontruje je ze swojego punktu widzenia. Podobnie jest z Adrianem Zandbergiem, który znakomicie, bo merytorycznie, wypada w debatach.
Myślę, iż Trzaskowski zdaje sobie sprawę, iż jego przekaz nie jest spójny, i choć prawdopodobnie ma przećwiczone odpowiedzi na kłopotliwe pytania, to podskórnie czuje, iż jest to nieprzekonujące – być może choćby dla niego samego. Widać, iż w trudnych momentach, jak chociażby ten z flagą LGBT postawioną przed nim przez Nawrockiego, nie potrafi zareagować: gdyby naprawdę wspierał to środowisko, przyjąłby flagę i odpowiednio to skomentował, co przecież nie jest jakoś kłopotliwe – można było to świetnie obrócić na swoją korzyść. Zresztą gestu takiego można było się spodziewać, by przypomnieć tylko postawienie przez Andrzeja Dudę proporczyka z logiem PO przed Bronisławem Komorowskim w czasie walki o prezydenturę nieomal dekadę temu. Świetnie zachowała się Magdalena Biejat, która nie wstydziła się tęczowej flagi, a dzięki temu gestowi, jej poparcie wzrosło, gdyż okazała się autentycznie przywiązana do swoich wartości.
Pewnym kłopotem dla Trzaskowskiego okazała się także informacja, iż w jego sztabie, także przed debatą w Końskich, znalazła się znana psycholog Natalia de Barbaro, która miała go do tego występu przygotowywać. Psychologowie współpracują z politykami, jednak ujawnienie takiej informacji nie robi dobrego wrażenia, gdyż przedstawia Trzaskowskiego jako kogoś, kto tej pomocy potrzebuje, tj. nie jest na tyle silny, aby sobie poradzić samodzielnie. Oczywiście w pewnym sensie nie ma w tym nic złego, ale jednak pozostawia pewną wątpliwość względem siły jego charakteru, choćby jeżeli tylko na poziomie emocji a nie racjonalności.
Ponadto należy docenić zorganizowanie debaty przez TV Republikę, która – zaryzykowałbym takie stwierdzenie – przełamała hegemonię mediów lewicowo-liberalnych. Brak udziału Trzaskowskiego w tej debacie nie zrobił dobrego wrażenia na Polakach, gdyż prawie 45 procent negatywnie oceniło decyzję o odmowie uczestniczenia w niej. Uważam, iż Trzaskowski nie przyszedł, bo wiedział, iż w mediach innych niż sprzyjające PO po prostu nie da sobie rady.
Jak medialnie „ustawić” starcie obu głównych kandydatów, aby wygrał Nawrocki?
Nawrocki musi stać się przedstawicielem całej opozycji, wszystkich tych, którzy nie chcą „domknięcia systemu”, by użyć sformułowania Grzegorza Schetyny zdradzającego rolę prezydenta z PO. Wszystkich ludzi niezadowolonych z obecnych rządów, a tych jest większość, która dodatkowo rośnie, niż zadowolonych. Trzaskowski musi zostać pokazany tym, kim jest: przedstawicielem liberalnych elit, którym zależy tylko na władzy (czytaj: dostępie do środków finansowych), podwładnym Donalda Tuska, słabo radzącym sobie prezydentem Warszawy, post-polityczną wydmuszką PR-ową bez własnego zdania i poglądów. Kimś, kto tak jak typowy przedstawiciel bezkrytycznego uwielbienia dla Unii Europejskiej, jest w gruncie rzeczy marionetką w rękach przedstawicieli tzw. starej Unii, co świetnie widać przy okazji m.in. obecnych planów rozwoju systemu przemysłu zbrojeniowego w krajach Unii.
dr Michał Rydlewski
Grafika w nagłówku tekstu: Mohamed Hassan from Pixabay