A wszystkich ich nie żal

10 miesięcy temu
Zdjęcie: Roman Kurkiewicz


Ten spektakl „Nie mam sobie nic do zarzucenia” trwa przez epoki, lata, rządy, systemy. Nie musi odnosić się do zbrodni ani choćby przestępstw. Wszak wielka część naszego społecznego dostosowania się oparta jest na regułach i prawach niepisanych, nieskodyfikowanych, a często choćby (co może jest niepożądane) niewyrażanych. A jak coś jest niewyrażane, to jak może być obowiązująca zasadą? Te ogólnikowe sądy towarzyszą mi, kiedy nieco z boku i dystansu przypatruję się inauguracji obrad nowego Sejmu, w którym dyscyplinującego, brutalnego, koszarowego drygu nie uprawiają już niedawni dominanci i bezskrupulanci z PiS. Ale byli już ministrowie, marszałkowie i marszałkinie („ach, nie życzę sobie marszałkini”, mówi Elżbieta Witek) sprawiają wrażenie zwierzakowych bohaterów kreskówek, którzy tak pędzą, iż nie orientują się, iż opuścili twarde podłoże i szybują nad przepaścią, a ich nogi wciąż gnają. Z przyzwyczajenia do niepohamowanego tupetu wykrzykują coś Czarnkowie, Ziobry et consortes z trybuny sejmowej, jakby wciąż do nich nie dotarło, iż ten etap hucpy mają już za sobą, iż wygrywając „nominalnie”, przegrali frontalnie. Że nie rozdają już kart. Że kiedy żądają tego, czego odmawiali swoim politycznym adwersarzom, mogą zderzyć się ze ścianą. Takim zderzeniem z „nowym” (cokolwiek to znaczy) była próba uczynienia ze skompromitowanej (choćby słynną reasumpcją przegranego głosowania) byłej marszałkini Sejmu – choćby obecnej wicemarszałkini. Nie dotarły do PiS kuluarowe ostrzeżenia, iż Witek nie ma szans, bo sama wcześniej ukręciła na siebie bat służalczością partyjną. Dostępna dla Jarosława Kaczyńskiego w poprzedniej kadencji mównica sejmowa „bez żadnego trybu” wdrożyła tryb „stop”. Wielki strateg, zapewniający nowego marszałka Hołownię, iż jest wciąż premierem, musiał obejść się smakiem, głosu nie dostał.

Cały tekst można przeczytać w „Przeglądzie” nr 47/2023, dostępnym również w wydaniu elektronicznym

Idź do oryginalnego materiału