Agnieszka Kwiatkowska-Gurdak, przez chwilę najważniejsza kobieta w polskim aparacie antykorupcyjnym, nie miała najwyraźniej nic wspólnego z oszczędnością ani skromnością. Jej deklarowane dochody z 2024 roku to – uwaga – 598,5 tys. zł. Przeliczając to na miesiące, wychodzi ok. 49 880 zł miesięcznie. To nie pomyłka – niemal 50 tysięcy złotych. Miesięcznie. Dla porównania – premier rządu mógłby tylko zazdrościć takiej pensji.
Nieźle jak na instytucję, która z nazwy walczy z patologią i nadmiernymi przywilejami. Okazuje się, iż CBA pod kierownictwem Kwiatkowskiej-Gurdak potrafiło skutecznie tropić niegospodarność wszędzie… z wyjątkiem własnego budżetu. Czy w tym czasie rozbito jakąś głośną aferę? Czy ujęto polityków za rękę? No cóż, o tym cisza. Prześladowano za to niezależnych dziennikarzy. Ale za to pensja szefowej – godna prezesa niezłej firmy. Można powiedzieć: antykorupcja na poziomie premium.
Złośliwi mówią, iż głównym sukcesem jej kadencji było mistrzowskie opanowanie sztuki wypłaty własnej pensji. Inni twierdzą, iż przy takich zarobkach człowiek sam traci czujność i przestaje rozumieć, czym jest „korzyść majątkowa”. Dziś była szefowa CBA może już spokojnie odpoczywać – najlepiej gdzieś w egzotycznym kurorcie. Bo jak się zarabia prawie 50 tysięcy miesięcznie w instytucji „dla dobra publicznego”, to na emeryturę można odłożyć godnie. Albo chociaż na kilka apartamentów.
W końcu ktoś musi walczyć z korupcją – najlepiej z pozycji luksusowego SUV-a, za kierownicą z wypłatą większą niż 99,9% Polaków.