24.04.25. Jaki język, taki świat...
O znaczeniu języka w ludzkim życiu już nieraz była w tych Zapiskach mowa, gdyby przypomnieć takie ich tytuły, jak: Dług, język i „res humanae” (4.02.2021), Prawdziwa władza to język… (25.02.2021), Paradoksy wieży Babel 4.03.2021) czy Kit i ściema na okrągło (15.04. 2021) albo „Język wszystko zmienia” (10.10.2024). Za każdym razem wiązało się to z prezentacją lektur odkrywających w formie przystępnej także dla niespecjalistów rozmaite, zależne od języka aspekty i możliwości ludzkiego „ogarniania” świata oraz wskazujących sposoby nazywania tego, co się wokół nas dzieje. Tak jest i tym razem.
Niedawno oto, w lutym bieżącego roku, ukazało się polskie tłumaczenie książki pod mocnym tytułem: Potęga języka. Jak kody, którymi posługujemy się w myśleniu, mówieniu i życiu, zmieniają nasze umysły (przeł. Aleksander Gomola, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2025). Autorką jest Viorica Marian, urodzona w Mołdawii amerykańska psycholingwistka i psycholożka, która jako uniwersytecka profesorka zajmuje się badaniem problemów związanych z dwujęzycznością i wielojęzycznością (jej pierwszym językiem był rumuński, zna też rosyjski, książkę, o której tu mowa, wydaną w Ameryce w 2023 roku, napisała po angielsku).
Wstęp do Potęgi języka, podobnie jak w przypadku wielu innych prac dotyczących takiego tematu, więc niejako „obowiązkowo”, rozpoczyna się od przywołania powszechnie na ogół znanego mitu wieży Babel. Na wejściu dostajemy także małą próbkę jego interpretacji, co – nawiasem mówiąc – przyda się podczas lektury dzisiejszych Zapisków nie tylko w kontekście książki Marian. Wprowadzenie do rozważań o „potędze języka” brzmi w każdym razie tak:
Legenda głosi, iż w starożytnym Babilonie stała wieża tak wysoka, iż można by ją uznać za pierwszy w dziejach ludzkości drapacz chmur. Zapisy historyczne potwierdzają istnienie takiego obiektu na terenie dzisiejszego Iraku. W Biblii czytamy, iż właśnie ta budowla – wieża Babel, której wierzchołek miał sięgać nieba – jest przyczyną istnienia na Ziemi wielu języków. Kiedy Bóg spostrzegł, iż ludzie próbują dosięgnąć jego siedziby, powiedział: „Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę, i to jest przyczyną, iż zaczęli budować. A zatem w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić (Rdz 11,6). Aby im w tym przeszkodzić, rozproszył ich po całym globie i rozdzielił języki, by nie mogli się porozumiewać ani kontynuować swego przedsięwzięcia.
Język jako furtka prowadząca do nieba – takie stwierdzenie potwierdza bez wątpienia jego moc. Historia wieży Babel pokazuje, w jaki sposób język może być narzędziem zarówno włączania, jak i wykluczania; jak może uławiać komunikację lub ją utrudniać. Także inne religie zgadzają się co do tego, iż jeżeli chcemy sięgnąć wyżyn równych w wierzeniach religijnych niebu, musimy zwrócić się ku językowi. Na przykład Koran mówi, iż ludzkości mogą być przekazane tylko takie koncepcje religijne, dla których mamy odpowiedni język: „My wysyłaliśmy posłańców przemawiających tylko językiem swojego ludu, aby mogli jasno tłumaczyć” (Sura XIV, 4).
W opowiadaniu Una stella tranquilla (Spokojna gwiazda) ocalały z Holokaustu włoski pisarz Primo Levi pięknie pisze o ograniczeniach języka i sposobie myślenia o świecie:
„Do dyskusji o gwiazdach nasz język jest nieadekwatny i wydaje się śmieszny, jakby ktoś próbował orać piórkiem. To język […] zrodzony wraz z nami, odpowiedni do opisywania obiektów mniej więcej tak dużych i długowiecznych, jak my; ma nasze wymiary, jest ludzki”.
Levi zauważa, iż z czasem wymyślano nowe słowa na określenie rozmiarów cechujących rzeczy mniejsze i większe od tych, które można dostrzec gołym okiem, na opisanie temperatur wyższych od temperatury ognia oraz nazwy liczb, takie jak miliony i miliardy – czyli wielkości, o których istnieniu wcześniej nie wiedzieliśmy.
Czy to język podąża za naszym najbardziej aktualnym, najdoskonalszym na danym etapie rozumieniem świata, czy też nasze rozumienie świata podąża za językiem? (Potęga języka, s. 11-12; wyróżnienie zak).
Z wyeksponowanym wyżej, końcowym pytaniem korespondują podstawowe założenia pracy Marian. Wśród nich twierdzenie, iż „język i kultura są ze sobą ściśle powiązane, język jest nośnikiem kultury, a zmiana języka zmienia perspektywę kulturową danej osoby” (jw.,, s. 28)). Podobnie jak teza wskazująca, że: „Język jest jednym z najpotężniejszych dostępnych narzędzi służących do przetwarzania i organizowania informacji docierającej do nas z otoczenia. Równocześnie jednak stanowi filtr dla naszej percepcji rzeczywistości…” (jw.,, s. 72; wyróżnienia zak). Z twierdzeń takich wynika niebagatelne znaczenie ludzkiej dwujęzyczności lub wielojęzyczności, gdy chodzi o kreowanie wizji otaczającego świata. Łatwo się przy tym zgodzić, iż jest to ważne szczególnie , gdy chodzi o wyobrażenia i aktywność polityków. W odniesieniu do „ludzkiej powszechności” natomiast, badania tego rodzaju – prowadzone, jak twierdzi autorka Potęgi języka w laboratoriach na całym świecie – wskazują, że:
- U osób starszych wielojęzyczność opóźnia o cztery do sześciu lat chorobę Alzheimera oraz inne rodzaje demencji, zwiększając rezerwy poznawcze.
- U dzieci nauka drugiego języka oznacza znacznie wcześniejsze uświadomienie sobie arbitralności etykiet językowych – mleko może nazywać się „mleko”, leche lub mołoko albo możemy sobie na nie wymyślić jakieś inne słowo. Świadomość, iż świat i system opisujących go symboli nie są ze sobą tożsame, prowadzi do bardziej rozwiniętych umiejętności metajęzykowych kładących podwaliny pod jeszcze bardziej zaawansowane procesy metapoznawcze oraz rozumowanie wyższego rzędu.
- Posługiwanie się więcej niż jednym językiem pozwala danej osobie w ciągu całego jej życia z lepszymi rezultatami wykonywać zadania powiązane z funkcjami wykonawczymi mózgu, dzięki czemu potrafi lepiej skupić się na tym, co istotne, oraz ignorować to, co nieistotne.
- Znając kilka języków, wyraźniej dostrzegamy powiązania między elementami rzeczywistości w innym wypadku niedostrzegalne, co skutkuje lepszymi wynikami w zadaniach wymagających kreatywności i nieszablonowego myślenia.
- Gdy posługujemy się językiem nieojczystym, rośnie prawdopodobieństwo podejmowania przez nas bardziej logicznych i korzystniejszych społecznie decyzji (jw., s. 18).
Nieco dalej przeczytamy też:
Zasadniczo rzecz biorąc, język zmienia ludzi, wysuwając na pierwszy plan różne strony ich osobowości i „włączając” odmienne tożsamości. Może nie tak bardzo, jak w przypadku doktora Jekylla i pana Hyde’a, niemniej inny język może wydobyć na powierzchnię aspekt tożsamości pozostający w uśpieniu w języku ojczystym” (jw., s. 31).
Na książkę Potęga języka składają się dwie części.
W pierwszej – zaznacza Viorica Marian – przedstawiłam znaczenie języka w życiu jednostki, natomiast w drugiej przyjmuję szerszą perspektywę i przybliżam jego rolę społeczną. Języki, których używamy, wpływają nie tylko na nasze mózgi, ciała, umysły i uczucia. Różnorodność językowa i wielojęzyczność wpływają na strukturę i funkcjonowanie społeczeństwa. Od polityki przez to, kto pisze historię, po rozwój nauki – wszędzie daje o sobie znać potęga języka (jw., s. 132).
Wśród przykładów omawianych przez Marian jako wyznaczników charakterystycznych dla ostatniej z wyżej wspomnianych kwestii czytamy, co następuje:
Gdy prezydentem Stanów Zjednoczonych był George Bush junior, podatek od nieruchomości przechrzczono na „podatek od śmierci”, złagodzenie przepisów dotyczących emisji szkodliwych gazów do atmosfery nazwano „inicjatywą czystego nieba”, wiercenia mające na celu znalezienie nowych złóż ropy naftowej określano mianem „odpowiedzialnego poszukiwania zasobów energetycznych”, a masowy wyrąb drewna stał się „inicjatywą promującą zdrowe lasy”. Z kolei administracja George Bidena zmieniła terminologię używaną w odniesieniu do imigrantów, którzy z „nielegalnych” stali się osobami „nieposiadającymi dokumentów”, a „obcy” zostali „nieobywatelami” lub „migrantami”. Tak, jak co innego myślimy, gdy słyszymy „prawo do życia”, a co innego, gdy słyszymy „prawo wyboru”, podobnie bardziej prawdopodobne jest, iż Amerykanie zagłosują przeciwko „podatkowi od śmierci” aniżeli „podatkowi od nieruchomości” – pierwszy kojarzy się z opodatkowaniem osób przeżywających żałobę po zmarłym, drugi z opodatkowaniem bogaczy. Takie manipulacje językiem nie są zjawiskiem wyłącznie amerykańskim. W mediach innych państw świata informacja o „zamknięciu nieba” wywołuje zupełnie inną reakcję słuchaczy niż komunikat o „zestrzeleniu samolotu”.
Na całym świecie, zarówno w państwach demokratycznych, jak i w autokracjach, starannie dobiera się słowa i tworzy się nowe etykiety języków nie dlatego, iż doskonale odzwierciedlają to, do czego się odnoszą, ale po to, by zmienić postrzeganie tego, co się za nimi kryje. Dwiema najważniejszymi gazetami w Związku Radzieckim były „Izwiestija” (czyli „Wiadomości”) i „Prawda”, a stary dowcip o radzieckiej propagandzie prasowej mówił, iż nie było prawdy w „Prawdzie” ani wiadomości w „Izwiestijach”. Najświeższy przykład to najazd Rosji na Ukrainę nazywany przez agresora „specjalną operacją wojskową (jw., s. 133).
Nie powinno dziwić, iż autorka przypomina w takim kontekście pojęcie „nowomowy” z powieści Rok 1984 George’a Orwella i cytuje odpowiedni fragment:
Nowomowę ustanowiono nie tylko po to, by wyznawcy Angsocu mogli w odpowiedni sposób wyrażać słuszny, obowiązujący światopogląd, celem było też całkowite wyeliminowanie innych sposobów myślenia. […] Nikt, kto od dzieciństwa uczył się wyłącznie nowomowy, nie wiedział, iż słowo „równy” odnosiło się niegdyś do sfery praw politycznych, a „wolny” mogło oznaczać „wolność myślenia”. (By posłużyć się analogią, człowiek, który nigdy nie słyszał o szachach, nie zdaje sobie sprawy, iż rzeczowniki „królowa” lub „wieża” mogą się odnosić do figur wykorzystywanych w tej grze). Obywatel taki nie zdoła popełnić wielu zbrodni czy błędów, bo są one nienazwane, a zatem niewyobrażalne. (jw., s. 134).
W komentarzu do przywołanego cytatu Marian dodaje zaś:
W dystopii George’a Orwella Rok 1984 totalitarny reżim sprawuje kontrolę nad społeczeństwem Oceanii dzięki „nowomowy”, tłumiąc wszelkie wywrotowe idee, takie jak wyrażanie siebie i wolna wola – zgodnie z zasadą, iż jeżeli dla takich pojęć brak słów, to i same pojęcia przestaną istnieć. […]
Zakaz używania nie tyle niektórych słów, ile całych języków – to zakaz określonego sposobu myślenia i istnienia w świecie” (jw., s. 135).
Marian proponuje następnie, by przyjrzeć się bliżej temu choćby, jak współcześni nam politycy manipulują językiem dzięki zaimków. Pisze:
Używanie zaimków takich jak „my”, „nas”, „nasze” w opozycji do „oni” oraz „ich” uwypukla różnice i odsuwa na dalszy plan podobieństwa, podkreślając to, co dzieli ludzi (jw., s. 136).
Tu można by od razu przedstawić poważną listę przykładów językowych zachowań charakterystycznych dla sejmowych wystąpień naszych rodzimych polityków albo stosowanych przez komentatorów działających w mediach społecznościowych i w odniesieniu do nich ponowić pytanie z książki Marian: Czy mianowicie w przypadku tych mówców, pisarczyków, hejterów, nie wyłączając kandydatów na prezydenta język podąża za najbardziej aktualnym, najdoskonalszym aktualnie rozumieniem świata, czy też ich rozumienie świata podąża za językiem? Świeżych przykładów u nas nie brakuje. Rodzą się pytania, jak się to ma do haseł na temat „wolności słowa” oraz do znanej formuły Ludwiga Wittgensteina, którą jako motto do jednego z rozdziałów znajdziemy też w książce Marian: „Granice mego języka oznaczają granice mego świata”?
Za szczególnie intrygujący kontekst dla referowanych tu rozważań można by zaś uznać lekturę pewnej powieści dystopijnej z 1970. Mowa o Epepe węgierskiego pisarza Ferenca Karinthy’ego (1921-1992). Niedawno w ramach firmowanej przez Olgę Tokarczuk serii „Inne Konstelacje” ukazało się jej wznowienie (przeł. Krystyna Pisarska, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2025; pierwsze polskie wydanie: Warszawa 1976). Książka wydana jest bardzo starannie. Dobrze się ją czyta, a problem języka dla ukazywanego w niej świata jest zasadniczo znaczący.
Posłowie do Epepe pod tytułem sygnalizującym istotę perypetii, których doświadcza bohater powieści – Zgubić się i odnaleźć siebie – napisał Nicolas Grospierre, pochodzący – według internetowej noty – ze Szwajcarii, wykształcony w Paryżu, zamieszkały w Warszawie socjolog zajmujący się zawodowo fotografią architektury, zwłaszcza pokomunistycznej, miłośnik modernizmu i brutalizmu. Warto może od razu zwrócić uwagę na grę zaimków w tytule jego posłowia. „Zgubić się”, w tłumie na przykład, to dość typowa sytuacja, ale „odnaleźć siebie” to już raczej inny pułap doświadczeń. I właśnie przed takim zadaniem stanie bohater powieści. Nicolas Grospierre wyszedł w każdy razie z założenia, iż czytelniczej atrakcji nie zepsuje krótkie streszczenie fabuły Epepe. Skorzystajmy z tego:
Budai, wybitny lingwista, znający ponad dwadzieścia języków, przepadkiem trafia do miasta, w którym nie jest się w stanie porozumieć z nikim i z którego nie potrafi się wydostać. Ale co to za miasto! Termin „megapolis” wydaje się niewystarczający, by opisać tę aglomerację: olbrzymią, rozległą, anonimową i alienującą. Jest to absolutne ucieleśnienie dwudziestowiecznego miasta, zarówno pod względem formy, jak i intensywności oferowanych przez nie miejskich doświadczeń. Najlepiej opisuje je chyba jedno słowo „gęstość”. Zwłaszcza gęstość urbanistyczna – niepowstrzymana proliferacja rozlewających się we wszystkich kierunkach budynków, których granic Budai, mimo wszelkich starań, nigdy nie zdoła uchwycić, oraz przemożna skłonność wieżowców do wspinania się coraz wyżej ku niebu. Ale także, a może przede wszystkim, gęstość ludzka – na granicy tego, co znośne. Miasto zdaje się mieścić w sobie nieprzebraną, pulsującą, rwącą masę. Budai nieustannie jest potrącany przez anonimowy tłum podobny bardziej do rozszalałego rzecznego nurtu niż przemieszczających się po ulicach grup ludzi.
Ponadto miasto wydaje się być ostatecznym etapem egalitarnej integracji społecznej, swoistej utopii wizji modernistycznych: jego populacja nie wykazuje żadnych widocznych różnic klasowych, płciowych ani choćby rasowych (brak jest dominującej grupy etnicznej). Nowoczesność miasta w Epepe przejawia się również w niemal kompletnym katalogu typowych instytucji wielkich dwudziestowiecznych metropolii, takich jak hotel, zoo, hale targowe, policja, metro, cmentarz, szpital, kino, rzeźnia, więzienie – Budai ma z nimi wszystkimi do czynienia i każda okazuje się jeszcze mniej ludzka i przyjazna od poprzednich.
Przyroda jest natomiast całkowicie nieobecna: brak rzek, brak większych parków, a także brak granicy miasta (za którą mogłyby się rozciągać pola czy lasy) sugerują, iż megapolis jest wyłącznie produktem ludzkiej działalności doprowadzonej do ekstremum. Warunki te skutkują, co niemal logiczne, wszechobecnością języka, który jest jednolity i uniwersalny. Wszystkie te cechy czynią z miasta w Epepe rodzaj współczesnej wieży Babel, ale takiej, gdzie nieporozumienia i chaos dotyczą wyłącznie jednej osoby – naszego bohatera.
Totalne miasto nieuchronnie prowadzi do totalnej alienacji. Język stanowi barierę nie do pokonania, przez co Budai, zmagający się z anonimowymi mechanizmami, które całkowicie go przerastają, wydaje się skazany na porażkę (Zgubić się i odnaleźć siebie, w: Epepe, s. 246-248).
Świat ukazany w Epepe i reprezentujący go język potwierdzają niejako swą tożsamość. Nikt spoza tego świata nie ma do niego dostępu. Budai nie tylko znał wiele języków, ale wiedział też, jak się zwykle odkrywa ich specyfikę, dzięki jakim obserwacjom można się kolejnych języków uczyć. Wszystko to na nic. W dziwnym mieście, do którego przypadkowo trafił, jego logiczne myślenie i postępowanie nie przynosi oczekiwanego rezultatu, nie działa. Jego racjonalne, analityczne próby odkrywania istoty i reguł języka określającego sposób funkcjonowania dziwnego miasta kończą się niepowodzeniem. Ta wieża Babel jest jak labirynt, z którego nie ma wyjścia, a język wyznacza jej nieprzekraczalne granice. Absurd goni tu absurd, paradoks goni paradoks. Przetrwanie, ale bez możliwości racjonalnego wyjaśnienia czegokolwiek, mogą ewentualnie zapewnić tylko pieniądze chyba. Budai, dopóki je miał, mieszkał w hotelu. Gdy się skończyły, został wyrzucony. Stał się bezdomnym ze wszystkimi tego konsekwencjami. Przez jakiś czas wydawało się, iż miłość mogłaby być dla niego ratunkiem od totalnego bezsensu i niemożliwości jakiegokolwiek porozumienia z innymi, ale i tu język stwarzał bariery. „Epepe” to być może imię kobiety, którą Budai zaczął z wzajemnością zresztą darzyć uczuciem, ale choćby tego, jak dokładnie to imię brzmiało, nie mógł być do końca pewien, a na dodatek raz dwa stracił z nią kontakt. Grospierre dla określenia tej sytuacji przywołuje Kafkę. Wszystko w takim świecie staje się, pisze, „kafkowską udręką egzystencjalną”. Jest wprawdzie taki moment w powieści, w którym Budai miał wrażenie, iż adekwatnie pokochał to przedziwne miasto, ale przecież dalej szukał drogi powrotu do świata, z którego do dziwnego miasta przybył, w którym język określa ludzką tożsamość, a wielojęzyczność wspiera niezależność myślenia, oddziaływując tak, jak to opisuje Viorica Marian…
Gdyby zaś w przedstawianym kontekście dodać, jak zawsze w końcowych akapitach niniejszych Zapisków, uwagę o problemach naszej edukacji, trzeba by podkreślić, iż w tym zakresie wszystko należałoby zacząć przede wszystkim od refleksji na temat „zaśniedziałego” języka, którym szkołę opisujemy, a następnie rozważyć, jak sensownie rozwijać kompetencje językowe u uczących się. Aktualnie bowiem, mimo bezustannych reform, szkoła powiela wyłącznie stereotypy i schematy. Nie wystarczy na przykład odmieniać przez wszystkie przypadki wyrażenia „podstawa programowa”, jeżeli traktuje się ją jak peerelowski program nauczania. Najpierw warto by zapytać o znaczenie samego słowa „podstawa”. Nie o wciskanie do uczniowskich głów definicji z zakresu gramatyki opisowej powinno w szkole chodzić, ale o refleksję nad praktyką mówienia. I tak dalej, i tym podobnie…