23.10.25. Na imperialnym haju

3 dni temu

23.10.25. Przez wieki na imperialnym haju

Tytułowe hasło dzisiejszych Zapisków dotyczy oczywiście Rosji i oznacza zapowiedź drobnego przeglądu tekstów, które przynoszą rozpoznania określające naszą dzisiejszą sytuację sąsiedzką oraz pomagają rozeznawać się w aktualnych, ale mocno nacechowanych przeszłością, istotnych dla nas relacjach geopolitycznych. Z donosów rzeczywistości wynika, iż – delikatnie rzecz nazywając – dobrze z tym nie jest. Wojna w Ukrainie trwa. Groźne pomruki wobec innych państw także słychać.

Nie dalej jak w minioną sobotę (18.10.2025) ukazała się oto na łamach „Magazynu Gazety Wyborczej” rozmowa dziennikarki Wiktorii Bieliaszyn z Siergiejem Miedwiediewem – rosyjskim emigrantem, w tej chwili profesorem politologii na Uniwersytecie w Helsinkach i na Uniwersytecie Karola w Pradze. Rozmowę sygnuje tytuł Rosja to podświadomość Zachodu. Miedwiediew sformułował w niej takie między innymi obserwacje:

Ludzie na Zachodzie mają tendencję do zbyt przychylnego oceniania Rosji. Spotykam się z tym często w Europie, w krajach takich jak Hiszpania, Włochy, Francja. Tam dla wielu Rosja to Tołstoj, Czechow i ogólnie wielka kultura. Ci ludzie najpierw byli gotowi zamykać oczy na koszmar prawdziwego rosyjskiego życia, a dzisiaj – na koszmar, który dzieje się w Ukrainie […]. I proszę mnie źle nie zrozumieć, ja nie jestem zwolennikiem bojkotu rosyjskiej kultury. Opowiadam się jedynie za jej trzeźwą oceną. W latach 30. XX wieku nie należało bojkotować kultury niemieckiej, trzeba jednak mieć świadomość, iż faszyzm zrodził się z niemieckiego romantyzmu. My z kolei potrzebujemy dzisiaj szerokiej refleksji na temat kultury rosyjskiej i zrozumienia, iż ona zawsze była głęboko imperialna [wyróżnienie zak]. I z jednej strony, ta kultura dała nam wielką literaturę, ale z drugiej, popchnęła do wojny w Ukrainie. […] Polityka jest sztuką możliwego, a ja piszę o sztuce życzeniowej, o tym, co chciałbym widzieć. Życzyłbym sobie, by dla całej Europy stało się jasne, iż Rosja praktycznie wypowiedziała jej wojnę, a już z pewnością państwom wschodniej flanki NATO (wyróżnienie zak). […] Władimir Putin rozumie tylko język siły. jeżeli on chce coś zrobić, to nie potrzeba mu prowokacji. On to zrobi tak czy owak, powód nie będzie mu potrzebny. jeżeli Putin zechce zrzucić ładunek jądrowy na Polskę, to to zrobi i żadne prowokacje ze strony Polski nie będą mu potrzebne dla usprawiedliwienia tego działania. Zrobi to, bo może. Jest takie straszne rosyjskie powiedzenie, które mówi o tym, iż wszystko jest dozwolone: „bo można”. Putin się tym kieruje.

Siergiej Miedwiediew (ur. w 1966 r.) jest autorem przełożonych na polski przez Hannę Pustuła-Lewicką książek Powrót rosyjskiego Lewiatana (wyd. Czarne, Wołowiec 2020) i Wojna „made in Russia” (wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2024). Trudno nie zauważyć, iż już same tytuły wymienionych prac sygnalizują poważny ciężar gatunkowy rozważań autora – lewiatan w tym przypadku to przecież nie sieć znanych sklepów, ale wspominany w wielu miejscach Biblii potwór. Rosja jest więc od razu na wejściu opisywana w sygnalizowanej pracy jako potwór, co do którego była już okazja, by go poznać, skoro powraca. Sam Miedwiediew tak określa na wstępie problematykę podejmowaną w Powrocie rosyjskiego Lewiatana (tekst z 2018 roku):

Niniejsza książka jest próbą zrozumienia, skąd się wziął i w jaki sposób ukształtował ten reżim. Jest logiczną kontynuacją postsowieckiej transformacji czy gwałtownym zwrotem akcji z woli jednego człowieka? Produktem specyficznie rosyjskim czy rosyjskim przejawem ogólnoświatowego trendu deglobalizacji i powrotu państw narodowych z ich zapiekłym poczuciem krzywdy i niespełnionymi ambicjami, tak jak brexit i wybór Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych?
Władimir Putin bez wątpienia jest prekursorem i uosobieniem globalnego powrotu państwa. Ale czerpie przy tym z sześćsetletniej tradycji rosyjskiego samodzierżawia, które przejęło dziedzictwo Złotej Ordy. Jako historyk obserwowałem ten proces z ogromnym zainteresowaniem: widziałem, jak powracają tradycyjne formy władzy i podległości, myślenie totalitarne i sowieckie figury retoryczne, procedury państwowego rozdzielnictwa i rytuały społeczeństwa stanowego rodem z epoki Breżniewa, ery stalinizmu, systemu pańszczyźnianego i czasów Iwana Groźnego. Jakby Rosja odtwarzała swoją historię według społeczno-polityczno-gospodarczej matrycy, jakby zsuwała się z powrotem w wyjeżdżone wiekami koleiny. […] To szkice ze współczesnej historii Rosji, wariacje na temat powrotu państwa i wojny, którą toczy ono z rozlicznymi sferami obywatelskiej, terytorialnej i symbolicznej autonomii. To kroniki napaści państwa na obywateli, inwazji na nasza przestrzeń, ciało i pamięć (Powrót…, s. 6-7)

Także w drugiej w wymienionych wyżej książek specyfika rosyjskich działań została zaakcentowana w tytule. Tym razem jest to jednak studium państwa i społeczeństwa po inwazji na Ukrainę.

Obie te prace pozwalają w każdym razie odkrywać, co się w Rosji aktualnie dzieje, co napędza działania Putina i jak reagują na to Rosjanie.

Sprawy takie, a zwłaszcza ostatnia z wymienionych kwestii, są też przedmiotem obserwacji polskiego autora – Kuby Benedyczaka, dziennikarza specjalizującego się między innymi w sprawach Rosji właśnie. Prezentuje je w książce Oddział chorych na Rosję. Opowieść o Rosjanach czasów populizmu (Znak Litera Nowa, Kraków 2024). „Czas populizmu” to inaczej „czas putinizmu”, a formuła „oddział chorych na Rosję” wskazuje na odniesienia do książki Aleksandra Sołżenicyna z lat sześćdziesiątych XX wieku, to jest do Oddziału chorych na raka (zob. polskie wydanie w przekładzie Michała B. Jagiełły, Rebis, Poznań 2010).

Benedyczak dobrze Rosję zna. Przewędrował ją podobno wzdłuż i wszerz Uchodzi przy tym za „rusofila antyputinistę” (por. uwagi Miedwiediewa). Na przywoływaną książkę składają się relacje z jego rozlicznych reporterskich rozmów z bardzo różnymi Rosjanami. Na przykład z bliskim doradcą Putina, z prostytutką z Samary, z reprezentantami zarówno czystej wody nazioli, jak i z demokratami, ze słynnym reżyserem, z pisarzami, z reprezentantami popkultury czy ze znanymi historykami.

Benedyczak identyfikuje w trakcie swych poszukiwań siedem głównych chorób, na które cierpią Rosjanie: nekrofilię, apatię, zespół stresu pourazowego, masochizm, Alzheimera, kompleks mesjasza i zaburzenia urojeniowe. W okładkowej nocie przeczytamy, iż obserwacje autora ukazują „bezkompromisowy obraz zdezelowanego imperium na haju”, „kraj, w którym 22% mieszkańców nie ma w domu toalety”, ale „straszy cały świat bronią atomową”.

Źródłem diagnozowanych przez Benedyczaka chorób jest – podkreśla wielokrotnie autor – przede wszystkim „imperialna kokaina”, to jest powszechne tam przekonanie, iż Rosja nieledwie od zawsze była, jest i musi być imperium. To jest ta choroba, która obejmuje wszystkie inne – „choroba na Rosję” w imperialnym kształcie. Taki status zapewnia jej Putin. Wszystkie rozpętywane przez niego wojny są w ten sposób właśnie usprawiedliwiane. Benedyczak rozwija przy tym myśl, że

rosyjska władza mówi i myśli Dostojewskim [wyróżnienie zak], gdy stawia przed sobą archaiczne, mesjanistyczne zadania rodem z XIX-wiecznej literatury, najpełniej sformułowane właśnie przez autora Zbrodni i kary. I jest z tego imperialnie, kokainowo dumna” (zob. Oddział chorych…, s. 33).

W takim kontekście mógłby się się komuś przypomnieć fragment z powieści Mistrz i Małgorzata Michaiła Bułhakowa (1891-1940), a mianowicie scena, w której nawiedzająca właśnie Moskwę szatańska spółka reprezentowana przez Korowiowa i Behemota próbuje wejść do domu pisarzy. W progu zostaje jednak zatrzymana przez cerberkę, która oczekuje od wizytujących „okazania legitymacji” członkowskich. Korowiow zdumiewa się wtedy:

Więc, żeby się upewnić, iż Dostojewski jest pisarzem, należy od niego żądać okazania legitymacji? Niechże pani weźmie dowolne pięć stron pierwszej lepszej jego powieści, a przekona się pani […] – Ale pan nie jest Dostojewskim – powiedziała zbijana z tropu przez Korowiowa obywatelka. – Skąd to można wiedzieć, skąd to można wiedzieć – odrzekł Korowiow. – Dostojewski umarł – powiedziała obywatelka, ale jakoś niezbyt pewnie. – Protestuję! – gorąco zawołał Behemot. – Dostojewski jest nieśmiertelny!” (zob. tekst powieści w wydaniu BN II/229 z 1990 roku, przeł. Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski, s. 465-466; wyróżnienie zak).

„Bo genialny!” – dodaliby zaraz wielbiciele i koneserzy jego twórczości spoza powieściowego świata i spoza pisarskiej branży. „Genialnie wyprzedza”, „osiąga artystyczne szczyty myślowe”, „to jeden z największych mistrzów wolności w czasach nowożytnych” piszą przecież w poświęconych jego twórczości pracach jej znawcy. I tu można by wyliczyć długą listę nazwisk oraz tytułów stosownych opracowań literaturoznawczych.

Zaraz jednak do przekonanych, iż Dostojewski „zachwyca”, mógłby się odezwać Władimir Nabokov, który w swych Wykładach o literaturze rosyjskiej (przeł. Zbigniew Batko, Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2002) zdaje się niwelować zasadność przekonań o literackiej nieśmiertelności autora Zbrodni i kary:

Do tej pory rozpatrywałem literaturę z jedynego punktu widzenia, jaki mnie interesuje – mianowicie poszukując w niej ponadczasowych wartości artystycznych i indywidualnego geniuszu. Pod tym względem Dostojewski nie jest wielkim pisarzem, ale raczej miernym – z przebłyskami wielkiej próby humoru, ale niestety także z całymi jałowymi połaciami literackich banałów. […] Brak smaku, jaki przejawiał Dostojewski, to jego nieustanne grzebanie w duszach […] upajanie się tragicznymi przypadkami deptania ludzkiej godności – wszystko to adekwatności jego prozy, które naprawdę trudno podziwiać […] Nie podoba mi się też […], jak wyraził to jeszcze dosadniej rosyjski pisarz Iwan Bunin, „wtykanie Chrystusa, gdzie trzeba i nie trzeba”. Podobnie jak – ku memu ubolewaniu – nie mam „ucha” do muzyki, tak „nie mam go do Dostojewskiego-proroka”. Jestem za mało „akademickim profesorem, żeby zmuszać się do mówienia o tym, co mi się nie podoba” (zob. Wykłady…, s. 138).

Uwagi z Oddziału chorych na Rosję Benedyczaka wskazują – warto zauważyć – kolejny, inny jeszcze sposób uzasadniania tezy o nieśmiertelności pisarstwa Dostojewskiego. Tę opcję reprezentują ci, którzy literacką fikcję traktują jako dosłowny instruktaż adekwatnego postępowania rosyjskich przywódców. Nie biorą więc pod uwagę możliwości dociekania sensów, to jest rozmaitych interpretacji powieściowych wydarzeń i działań powieściowych bohaterów. Obca jest im myśl, iż wykreowane przez Dostojewskiego światy to może nie instruktaż, ale diagnoza kształtowanej przez wieki mentalności rosyjskiej, a więc sygnał do krytycznego namysłu nad historią i współczesnością oraz inspiracja do rewizji ukazywanego sposobu myślenia o świecie.

Tę grupę reprezentuje z wszelką pewnością Putin. Nie oznacza to wcale, iż naprawdę teksty „Dostoja” czyta. Wystarczą mu oczytani doradcy. Putin fragmenty z prozy Dostojewskiego rzeczywiście w swych przemówieniach co rusz cytuje, traktując je możliwie najdosłowniej. Honoruje też jej autora odsłanianiem poświęcanych mu aktualnie pomników. W praktyce zaś wciela w życie przede wszystkim ideę Wielkiego Inkwizytora z Braci Karamazow (zob. Fiodor Dostojewski (1821-1881, Wielki inkwizytor w: Bracia Karamazow. Powieść w czterech częściach z epilogiem, przeł. Aleksander Wat, przejrzał i poprawił Zbigniew Podgórzec, Wydawnictwo Puls, T. I, s. 278-298; w oryginale i w tłumaczeniach „inkwizytor” zapisywany jest małą literą, w wszelkich opracowaniach już dużą).

Tu dla przypomnienia: według powieściowej narracji „poemat” o Wielkim Inkwizytorze wymyślił jeden z jej bohaterów, Iwan, który opowiada go – nawiasem mówiąc, w knajpie, przy konsumpcji zupy rybnej, herbaty i konfitur – bratu, Aloszy. Jest to zatem opowieść w opowieści. Rzecz dzieje się w szesnastym wieku – objaśnia Iwan na wejściu:

[…] w Hiszpanii, w Sewilli, w najstraszliwszym okresie inkwizycji, kiedy ku chwale Bożej, w całym kraju codziennie płonęły stosy. […] W poemacie moim – referuje Iwan dalej – występuje […] On; co prawda nic nie mówi, tylko pojawia się i odchodzi. Piętnaście wieków minęło od czasu, gdy prorok jego pisał, iż niedługo przyjdzie. Ale dnia i godziny nikt nie zna, choćby aniołowie w niebie, ale tylko Ojciec, jak to On sam zapowiedział jeszcze na ziemi. Jednak ludzkość oczekuje Go z dawną wiarą i dawnym rozrzewnieniem. Z większą bodaj wiarą, bo piętnaście wieków już minęło od czasu, gdy skończyły się znaki dawane z nieba człowiekowi. […] I oto przez tyle wieków ludzkość błagała Go z płomienną wiarą: „Objaw się nam, Panie”, przez tyle wieków wzywała Go, iż w nieskończonym swym miłosierdziu zapragnął zstąpić ku modlącym się. […] O, oczywiście, nie było to przyjście u kresu czasów […] Pojawił się cicho, niespostrzeżenie, ale wszyscy – i to jest najdziwniejsze – poznali go od razu.

Od razu też, dopowiedzmy dla porządku, zaczęli się doń zwracać z rozmaitymi prośbami, stając się beneficjentami i świadkami cudów. Działo się tak, dopóki na placu nie pojawił się dziewięćdziesięcioletni starzec, kardynał pełniący rolę wielkiego inkwizytora, i nie nakazał straży, „by Go ujęła”. Tłum natychmiast padł wtedy na kolana przed inkwizytorem. Ten zaś w nocy zjawił się w celi uwięzionego i wyłożył milczącemu więźniowi swój punkt widzenia na świat i ludzi. Jego poglądy miały u podstaw przeświadczenie o zasadniczym znaczeniu pytań zadanych Jezusowi przez szatana w trakcie kuszenia na pustyni i tezę, iż sens mają wyłącznie odpowiedzi przeciwstawne do tych, których Jezus wtedy udzielił. Poglądy te były równoznaczne z precyzyjną charakterystyką procesu odbierania ludziom wolności zgodnie z przekonaniem, iż nie tylko do niej nie dorośli, ale też iż w ogóle nie jest im potrzebna. Iwan objaśnia tę sytuację:

Chodzi o to, iż stary inkwizytor musi się wypowiedzieć, iż musi się wypowiedzieć za wszystkie swoje lata, iż mówi na głos to, co pokrywał milczeniem przez dziewięćdziesiąt lat.

I tak między innymi wykłada „swoją prawdę”:

Czyś nie mawiał często: „chcę was uczynić wolnymi”. Ale teraz ujrzałeś tych „wolnych” ludzi […] Tak, to nas drogo kosztowało – ciągnął dalej, surowo patrząc na Niego – ale wreszcie dokończyliśmy tego dzieła w imię Twoje. Piętnaście wieków męczyliśmy się z ta wolnością, ale teraz się skończyło, i skończyło się na zawsze. Nie wierzysz, iż skończyło się na zawsze? Patrzysz na mnie łagodnie i nie raczysz mi odpowiedzieć choćby oburzeniem? Wiedz, iż teraz, właśnie teraz, ludzie są bardziej niż kiedykolwiek przeświadczeni, iż są całkowicie wolni, a tymczasem oni sami ofiarowali nam swoja wolność i potulnie złożyli ja nam do stóp. Ale myśmy tego dokonali.

A nieco dalej:

Powiadam ci, zaiste najbardziej dręczącą troską człowieka jest to: znaleźć kogoś, komu można by jak najprędzej oddać dar wolności, z którym ta nieszczęsna istota się rodzi. Nad wolnością ludzi zaś zapanuje ten, kto uspokoi ich sumienie. Chleb był wielkim, niewątpliwym sztandarem: dasz chleb i człowiek się pokłoni, albowiem nie ma nic bardziej niewątpliwego nad chleb; o ile jednak kto inny opanuje jednocześnie sumienie człowieka, człowiek porzuci choćby Twój chleb, żeby iść za tym, kto znęci jego sumienie. […] Albowiem tajemnica ludzkiego istnienia tkwi nie tylko w tym, aby tylko żyć, ale w tym, po co żyć. Nie mając niewątpliwego wyobrażenia o celu swego życia, człowiek nie zgodzi się żyć i raczej sam siebie zniszczy, niżby miał zostać na ziemi, choćby choćby był otoczony chlebami, zaprawdę!

Kreował się przy tym inkwizytor w swej mowie na męczennika, który przejmowanie ludzkiej wolności i jego konsekwencje bierze na siebie i gotów jest się dla tej sprawy poświęcić.

W poprzednim odcinku niniejszych Zapisków była mowa o ślepcach oraz ich przewodnikach. Także w poemacie Iwana jest fragment, który takich relacji dotyczy. Wielki Inkwizytor uznaje mianowicie racje kusiciela z pustyni, a przekonawszy się do nich

widzi, iż trzeba iść za wskazaniem mądrego ducha, straszliwego ducha śmierci i zagłady, a zatem przyjąć kłamstwo i oszustwo i prowadzić ludzkość świadomie ku śmierci i zagładzie, i oszukiwać ją przez całą drogę, aby nie zauważyła, dokąd ją prowadzi, aby godni politowania ślepcy przynajmniej w drodze byli szczęśliwi.

Wszelkie polityczne kłamstwa zyskują w ten sposób mocne uzasadnienie… Przy okazji warto więc przypomnieć może w takim razie książkę Ericha Fromma Ucieczka od wolności (przeł. Olga i Andrzej Ziemilscy, Czytelnik, Warszawa 1998) i rozważania ks. Józefa Tischnera z tomiku Nieszczęsny dar wolności (Wydawnictwo Znak, Kraków 1966). Parę dni temu ukazała się też dotycząca tych tematów praca Timothy’ego Snyder’a O wolności. Przewodnik po świecie, który można ocalić (przeł. Bartłomiej Pietrzyk, Znak Horyzont, Kraków 2025).

Powrót do namysłu nad istotą rosyjskich tendencji imperialnych zapewni natomiast lektura opowieści Piotra Gursztyna Dlaczego Rosjanie są inni? Historia mentalności rosyjskiej (Wydawnictwo Unitas, Siedlce 2025). Czyta się ją rzeczywiście tak, jak napisał jeden z oceniających ją historyków-politologów, więc jako barwną, erudycyjną, wstrząsającą gawędę w stylu Melchiora Wańkowicza.

Zaraz na początku formułuje Gursztyn pewne porównawcze obserwacje językowe. Zwraca mianowicie uwagę, że

w poprzednich wiekach życie rosyjskie biegło całkowicie innymi drogami niż rozwój Europy. I ma to konsekwencje mentalne, które wpływają na relacje Rosji z jej sąsiadami. Widoczne to jest w mowie. Język rosyjski, mimo tego, iż należy do rodziny języków indoeuropejskich, pod względem pewnej logiki różni się choćby od bardzo mu bliskich języków wschodniosłowiańskich, szczególnie ukraińskiego. Rosjanie formułują podstawowe kwestie inaczej, niż robi się to w całej reszcie Europy (Dlaczego…, s. 8; wyróżnienie zak)

Tu informacja na zasadzie wtrącenia. Otóż, przydatne dla Zainteresowanych może być odniesienie obserwacji Gursztyna do książki, która także od niedawna dostępna jest w polskim przekładzie, mianowicie do badawczych ustaleń Caleba Everett’a, profesora antropologii i lingwistyki z Delaware, który „większość dzieciństwa spędził w dżunglach Amazonii” i stwierdza, iż „języki świata niesamowicie różnią się od siebie”. To zróżnicowanie zależy zarówno od środowiska fizycznego, jak i społecznego, w którym ludzie żyją. Wyniki swych badań prezentuje w pracy pt. Niezliczone języki. Jak języki, którymi mówimy ujawniają różnice w naszym myśleniu, przeł. Małgorzata Guzowska, PWN, Warszawa 2023, II wyd. 2025).

Książki Gursztyna i Everetta raczej „o sobie nie wiedzą”, ale o języku mówi się w nich w pewnych zakresach podobnie. Gursztyn tak oto charakteryzuje Rosjan z językowej perspektywy:

W ich mowie przejawia się negacja indywidualizmu. Tam, gdzie Anglik powie I have, Niemiec – Ich habe, Polak – ja mam, a wschodniosłowiański Ukrainiec – ja maju, Rosjanin musi powiedzieć: u mienia jest. Owszem, istnieje forma ja imieju, ale nie dotyczy ona kwestii własności w sensie materialnym. Przez wieki w języku rosyjskim utrwalił się fakt, iż własność prywatna i osobista w Rosji jest sprawą niepewną i całkowicie zależną od kaprysów władzy. Rosjanin dysponował różnymi dobrami, ale nie czuł się ich właścicielem – i to zjawisko ma odbicie w języku. Jak np. w powiedzeniu byt’ pri dieńgach, czyli „mieć pieniądze”, co dosłownie znaczy przecież, iż w Rosji można co najwyżej jakiś czas być obok pieniędzy i wtedy z nich korzystać, ale nie jest pewne, czy będzie się je posiadało na stałe. Indywidualność człowieka nie została uszanowana w tak podstawowej kwestii jak to, jak dana osoba się nazywa. Język angielski z dumą podkreśla: my name is. W pozostałych językach europejskich ludzie „sami się nazywają” – je m’appelle (fr.), ich heisse (niem.), nazywam się. W Rosji „właścicielem” imienia każdego człowieka są inni ludzie – mienia zowut, czyli „mnie nazywają”. Przy czym warto zauważyć, iż w Polsce choćby zwierzęta „same” się nazywają, czyli „wabią się” (pod względem logiki to oczywisty absurd, ale pokazuje, iż ludzie jakby podzielili się swoją podmiotowością z innymi istotami). Zaś w Rosji sobaku zowut – tak samo jak jej ludzkiego władielca. W Europie człowiek sam musi coś zrobić – ja muszę, ich muss, I must (względnie: I have to). W Rosji człowiekowi „trzeba coś zrobić”. Imperatyw jest z zewnątrz, ale nie z wewnątrz – mnie nado, choć akurat w tym przypadku człowiek rosyjski może też powiedzieć w sposób podkreślający wewnątrzsterowność – ja dołżen (Dlaczego…, 8-9).

Praca Gursztyna obejmuje historię Rosji od wieku XII do dziś, więc od czasów kształtowania się tego imperium – które w rezultacie objęło dziewięć stref czasowych, zajęło jedną szóstą lądowej powierzchni Ziemi i stało się „jądrem dziwności”, jak przeczytamy w reportażu Petera Pomerantseva pod takim właśnie tytułem (Jądro dziwności, przeł. Iga Noszczyk, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2015) – do czasów putinizmu.

Jest jeszcze jedna niedawno wydana książka, którą warto na koniec dzisiejszych Zapisków polecić w opisywanym tu kontekście. To najzupełniej niezwykły dziennik profesora Grzegorza Przebindy, rusycysty z Uniwersytetu Jagiellońskiego, pt. Ostatnia wojna Putina. Rozprawa filologa z Rosją (Wydawnictwo Znak, Kraków 2023). W okładkowej nocie czytamy:

Przeczuwając nadciągającą katastrofę, Grzegorz Przebinda zaczął spisywać antywojenny dziennik kilkanaście dni przed rozpoczęciem „specjalnej operacji wojskowej”. Autor dekonstruuje Putinowski świat na opak, dokumentuje zbrodnie Rosji w Ukrainie i ukazuje dylematy ludzi związanych z rosyjską kulturą. Z kart książki wylania się obraz trzech Rosji: pierwszej – akceptującej inwazję, drugiej – otwarcie występującej przeciw Putinowi, oraz najbardziej licznego „nieskażonego narodu”, poddanego skutecznym manipulacjom władzy.

Putin rozwijający swe przekonania od istotnych dla kagebisty do ważnych dla prawosławnego ajatollaha (zob. Ostania wojna…, s. 15) panuje nad wszystkim, choć „na wszelki wypadek” niesłychanie starannie się też ukrywa i na froncie „specjalnej operacji” zobaczyć go nie można na pewno. Profesor Przebinda o odrobinie nadziei na zmianę sytuacji mówi dopiero na samym końcu swego liczącego prawie siedemset stron dziennika. Przywołuje w związku z tym cytowaną niżej wypowiedź rosyjskiego prawosławnego duchownego, ojca Andrieja Kurajewa, sformułowaną w rocznicę zbrodniczego najazdu:

W istocie nie było ani jednej zwycięskiej dla Rosji wojny z krajem europejskim, w której Rosja nie miałaby europejskich koalicjantów. Z drugiej strony, te wojny, w których Rosja takich poważnych koalicjantów nie posiadała, kończy się jej klęską.

„W takim duchu należy rozumieć tytuł tej książki – Ostatnia wojna Putina. A jej podtytuł, Rozprawa filologa z Rosją, stanowi wyraz osobistego świadectwa” – dodaje profesor.

Instruktażowo traktowana Legenda o Wielkim Inkwizytorze wciąż trzyma się jednak w przełożeniu na rosyjską rzeczywistość mocno. „Trzecia Rosja”, co podkreślają wszyscy przywoływani dziś autorzy, ma najliczniejszą reprezentację. Tworzą ją ci, którzy mają wszystkie sprawy „wykraczające poza panem et circenses – w tzw. głębokim poważaniu” (Ostatnia wojna…, s. 22). Ze względu na podejmowany tu zwykle na końcu wątek edukacyjny warto więc może podkreślić w takim razie, iż inne reguły obowiązują przy czytaniu literackiej prozy operującej fikcją, a inne podczas lektury reportaży czy prac naukowych. I iż krytyczne myślenie nie ma przy tym ceny…

Idź do oryginalnego materiału