205. Jak klucz na szyi nie zrobił ze mnie zajebistego kolesia.

okolicepiecdziesiatki.wordpress.com 1 dzień temu

Zmęczyło mnie trochę przesilenie polityczne, zwłaszcza iż własne życie mam dość ciekawe. Kto śledzi blogi małżonki mej Świechny ten wie, iż szwendamy się tu i tam, raz bliżej, raz dalej, oglądamy stare filmy (głównie stare, są wyjątki, ale o nowościach raczej byśmy sobie nie pogadali), przygarnęliśmy dwie przecudnej urody kilkutygodniowe kotki ze schroniska, a w międzyczasie, bardzo mozolnie piszę opowieść o moich kolegach zamordowanych pod koniec lat dziewięćdziesiątych w gangsterskich porachunkach. To ostatnie wiąże się z intensywnym grzebaniem w przeszłości, przypominaniem FAKTÓW, porządkowaniem wspomnień, których kilka tutaj przytoczę.

Jak się pewnie zdążyliście zorientować, w sieci, zwłaszcza w mediach społecznościowych, krążą niezliczone ilości pocieszajek dla mojego pokolenia mówiących, iż wychowaliśmy się z kluczem na szyi na trzepaku i nie dość, iż przeżyliśmy, to jeszcze byliśmy szczęśliwi i wyrośliśmy na świetnych ludzi. „PO CZYM WNOSISZ?”, chciałoby się zapytać każdego kolportującego te treści internautę, ponieważ wystarczy przełączyć się na dowolne forum polityczne (z tych zdominowanych przez generację klucza na szyi), żeby się zorientować, iż jednak nie jesteśmy tak sobą nawzajem zachwyceni.

A co ja mogę powiedzieć o dzieciństwie? Pamiętam przede wszystkim wszechobecną przemoc. Ze strony rodziców, nauczycieli i rówieśników. My, uczniowie z kluczem na szyi, byliśmy skrajnie zdemoralizowani, byliśmy nastawienie na konfrontację, bo w tym kierunku byliśmy popychani przez dorosłych, którzy „dawali dobre rady”. Nie wolno „się dawać”, trzeba być twardym, walczyć…. Wiecie, iż gdy na wycieczce szkolnej w Górach Stołowych uciekliśmy przed szukającymi zaczepki miejscowymi, to nasza opiekunka i wychowawczyni w jednym wyśmiała nas mówiąc, iż było nas przecież więcej? Na szczęście mieliśmy w tym temacie więcej rozumu i doświadczenia niż ona, słabo kumająca, iż to nie my mogliśmy liczyć na posiłki. Jednak nie każdy z moich kolegów w takiej sytuacji użyłby mózgu. Znałem całkiem sporo takich, którzy woleliby użyć pięści. To właśnie ci z moich znajomych, którzy rady o twardości wzięli zbyt mocno do serca i w tej walce zaszli najdalej, zostali zastrzeleni w wieku 22 i 23 lat. Ale zaraz, zaraz…, przecież w internecie piszą, iż przeżyliśmy. Tak, ci co przeżyli, to przeżyli, a ci co nie przeżyli, wąchają kwiatki od spodu.

Maciej Zembaty (Leonard Cohen cover) – Wydaje się tak dawno, Nancy

Dużo liczniejsza grupa od zastrzelonych, to zaćpani i zapici. Już 15 lat temu, gdy nas wzięło z kolegą na wspominki, naliczyliśmy ponad 20 znajomych z cmentarza. Żeby było lepiej, obaj pamiętaliśmy może z dziesięciu, reszta swoją szybką śmiercią obeszła tylko jednego z nas, bo drugi nie pamiętał o kim mowa. Należy się spodziewać, iż jest jakaś grupka, o której zapomnieliśmy obaj. Przez tych 15 lat do zaćpanych i zachlanych doszli następni. Do tego koledzy w więzieniach i szpitalach psychiatrycznych oraz leczący się ambulatoryjnie. Z nikim znajomym nie podjąłem trudu zliczania, ale pewnie z 20 by się znalazło. Jak na 150 osób, które według badań mózg przeciętnego człowieka może jednocześnie ogarnąć jako znajomych, jest to niemały odsetek.

Bielizna – Stefan

Byli też ludzie, którzy nie wytrzymali konfrontacji. Ich rodzice przenieśli ich do innych szkół i znikli z pola widzenia. Złamanego grosza bym nie dał za ich stan psychiczny, ale gdy ktoś przepadał, to przepadał. W młodym wieku gwałtownie znajdowaliśmy znajomych i równie gwałtownie o nich zapominaliśmy. adekwatnie najlepiej radzili sobie „kujoni”, którzy woleli książki, filmy, inne formy sztuki i rozrywki, niż wystawanie pod trzepakiem, choć nam, dzieciakom z kluczem na szyi się zdawało, iż ostracyzm, na który ich skazywaliśmy, był dla nich najgorszą karą. Chyba dlatego, iż sami się baliśmy odrzucenia przez grupę.

Dobra, to po stronie strat. A po stronie zysków? Rzekomo byliśmy tak samodzielni, iż dzisiaj dzieciaki mogą o tym pomarzyć. Oczywiście pod tym pojęciem ukrywają się proste czynności, których jeżeli będzie potrzeba, każdy kretyn się nauczy w ciągu 3 miesięcy. Chyba nie sądzicie, iż nauka zrobienia kotleta, czy wymiany żarówki zajmuje więcej czasu. Każdy emigrant, który musiał pracować fizycznie grubo poniżej swego wykształcenia potwierdzi, iż czynności takie jak malowanie, stawianie regipsów, czy montaż hydrauliki domowej są do ogarnięcia w takim czasie. Nie trzeba było do tego ganiać z kluczem na szyi! Cały wic polega na tym, iż znajomość wszystkich tych prostych czynności naraz jest w dzisiejszych czasach totalnie niepotrzebna, bo dużo łatwiej i zdrowiej jest wziąć w pracy trochę nadgodzin i zapłacić komuś, kto robi to codziennie i uwinie się w pół dnia z robotą. Nie przesadzajmy zatem z tymi dobrodziejstwami przesadnej samodzielności, zwłaszcza iż jeżeli chcemy zrobić coś sami, poświęcamy na to część swojego życia. To oczywiście bardzo miłe, gdy małżonka ma Świechna robi mi obiad, ale prawdę powiedziawszy, znam fajniejsze rzeczy, które wolę robić wspólnie z żoną, niż czekanie na obiad.

I jeszcze jedno. Nie sądzę, by klucz na szyi zrobił ze mnie lepszego człowieka. o ile już coś mi pomogło w rozwoju, to odcięcie pępowiny i życie w osobnym mieszkaniu na własny rachunek (przypomnę, iż dzieci z kluczem na szyi tego nie miały). No i zmiany, zmiany, zmiany. Jako dwudziestolatek wyniosłem z domu, szkoły i podwórka przemoc, antysemityzm, homofobię, pogardę dla słabych. Całkiem niezłe gówno, jak na cudowny wpływ trzepaka. I tak miałem szczęście, bo potrafiłem się uczyć i zmieniać. Mam jednak i takich kolegów, którzy po dziś dzień nie potrafią choćby przyznać, iż znęcanie nad słabszymi było sporym skurwysyństwem i do dziś twierdzą, iż takie jest życie. Zapominają tylko dodać, iż takie jest życie w patologii. Tak, wiem iż na zakończenie padło trochę wulgaryzmów, ale wychowywałem się z kluczem na szyi!

PS.

Mleko prosto od krowy nie było moim ulubionym napojem, jeżeli się bawiłem na sianie, to tylko dlatego, iż nic innego nie mogłem wtedy robić, noszenie obdartych ubrań mnie frustrowało, wstydziłem się zwłaszcza porównując z lepiej sytuowanymi dziećmi, nie marzyłem o kąpieli w rzece, bo wolałem basen, nie marzyłem o wakacjach na wsi, tylko o wyjeździe nad ciepłe morze, nie lubiłem trzepaka i zamiast tam stać, wolałbym grać w piłkę, taką normalną, skórzaną, a nie gumową. I wcale mnie nie cieszyło, iż zamiast strzelać do prawdziwej bramki, robiliśmy ją sobie z patyków.

Idź do oryginalnego materiału