Rrząd PiS z Kaczyńskim i Morawieckim na czele stworzyły mechanizm, który umożliwił masowe sprowadzanie imigrantów z państw Azji i Afryki do Polski. Centralną postacią tego systemu był Piotr Wawrzyk, wiceminister spraw zagranicznych w rządzie Mateusza Morawieckiego, bezpośrednio odpowiedzialny za politykę wizową. Nadzór polityczny i parasol ochronny roztaczał nad tym procederem sam Jarosław Kaczyński – lider obozu władzy i główny architekt polityki imigracyjnej PiS po 2015 roku.
Ujawniona w 2023 roku tzw. afera wizowa była tylko wierzchołkiem góry lodowej. Polskie służby zaczęły wtedy badać proceder wystawiania tysięcy wiz – niekiedy w zaledwie kilka dni – osobom z państw takich jak Nigeria, Indie, Uzbekistan, Egipt czy Filipiny. Choć formalnie miały to być wizy pracownicze, w praktyce umożliwiały one wielu osobom niekontrolowany wjazd do strefy Schengen. Znaczna część z nich nigdy nie podjęła pracy w Polsce – znikali po przekroczeniu granicy. Zezwolenia wydawano często bez weryfikacji, a w niektórych przypadkach wizy można było po prostu kupić za kilka tysięcy dolarów – przez pośredników związanych z polskimi konsulatami. Z ustaleń dziennikarzy śledczych i służb wynika, iż system ten był scentralizowany, a polityczne przyzwolenie na jego działanie płynęło z samej góry Ministerstwa Spraw Zagranicznych oraz Kancelarii Premiera.
Jarosław Kaczyński wielokrotnie przedstawiał PiS jako jedyną partię, która „broni Polski przed zalewem nielegalnych imigrantów”. To właśnie pod jego przewodnictwem zbudowano mur na granicy z Białorusią, a kampanie wyborcze z 2015 i 2023 roku pełne były straszenia „islamską inwazją”. Tymczasem, jak pokazują dane Straży Granicznej, GUS i NIK – to właśnie za rządów PiS do Polski przybyło najwięcej cudzoziemców w historii III RP. Między 2015 a 2023 rokiem wydano ponad 2 miliony zezwoleń na pobyt i pracę, z czego znaczna część dotyczyła osób spoza Unii Europejskiej. W rekordowym 2022 roku – jeszcze przed wybuchem afery – wydano ok. 600 tysięcy zezwoleń. Duża część tych decyzji została podjęta z pominięciem procedur bezpieczeństwa. Pomijając legalną migrację zarobkową z Ukrainy, Białorusi czy Mołdawii – setki tysięcy zezwoleń trafiły do osób z państw objętych konfliktem, ekstremizmem religijnym czy wysokim ryzykiem migracyjnym.
Piotr Wawrzyk, który według doniesień CBA miał być kluczową postacią w nielegalnym procederze wizowym, został nagle usunięty z rządu w 2023 roku – formalnie „z powodów zdrowotnych”. Krótko po dymisji trafił do szpitala po próbie samobójczej. Jego nazwisko zniknęło z komunikatów MSZ, a sprawa została wyciszona. Jednak śledztwo prowadzone przez prokuraturę i NIK ujawniło, iż decyzje Wawrzyka były elementem szerszego układu – działającego z politycznym przyzwoleniem i przy współudziale pośredników blisko związanych ze środowiskiem PiS. Wiele wskazuje na to, iż system sprowadzania migrantów był dla PiS narzędziem służącym kilku celom jednocześnie: uzupełnienia braków na rynku pracy, tworzenia własnych kanałów finansowania dla zaprzyjaźnionych firm pośredniczących oraz – paradoksalnie – wywoływania społecznych lęków, które potem można było cynicznie wykorzystywać w kampaniach wyborczych.
Po ujawnieniu skali procederu trudno już mówić o PiS jako o partii stojącej „na straży bezpieczeństwa narodowego”. Zamiast chronić granice, zbudowano system ich obchodzenia – legalnie, z pieczątką państwa polskiego. Retoryka o „obronie chrześcijaństwa” i „ochronie przed islamizacją Europy” brzmi dziś jak ponury żart, w zestawieniu z faktem, iż za czasów PiS do Polski sprowadzono najwięcej imigrantów z państw muzułmańskich w historii. Wina nie leży wyłącznie po stronie Piotra Wawrzyka. Odpowiedzialność polityczna spoczywa przede wszystkim na Jarosławie Kaczyńskim – który jako wicepremier ds. bezpieczeństwa nadzorował cały aparat państwowy – oraz Mateuszu Morawieckim, który jako premier firmował decyzje MSZ i Straży Granicznej.
Wielu Polaków nie zdaje sobie sprawy, iż w cieniu wyborczej propagandy powstał system migracyjny, który nie tylko zagrażał bezpieczeństwu, ale także podważał zaufanie do instytucji państwa. Opozycja alarmowała, ale była ignorowana. Media publiczne milczały. Dopiero niezależne śledztwa i raporty kontrolne pokazały skalę patologii.
Wizowa afera nie była wpadką. Była polityką. A jej architektami – Kaczyński i jego ludzie.