11 listopada to jest święto Polaków, na które Tusk nie ma wstępu

2 godzin temu

11 listopada to zawsze była data, która wzbudzała spore emocje przeplatane paradoksami. W czasie II Rzeczypospolitej endecy chyba szybciej pomaszerowaliby razem z sufrażystkami niż znienawidzonymi piłsudczykami, tymczasem to właśnie między innymi na cześć powrotu Piłsudskiego do Polski 11 listopada ogłoszono Dniem Niepodległości. Wprawdzie Piłsudski wrócił 10 listopada 1918 roku i co więcej dopiero w 1937 roku ustawowo ustalono 11 listopada Narodowym Świętem Niepodległości, ale te historyczne perypetie dziś nie mają większego znaczenia.

W 1945 roku, dokładnie 22 lipca, komuniści zastąpili Narodowe Święto Niepodległości haniebnym Narodowym Świętem Odrodzenia Polski, które nie miało nic wspólnego z narodem, Polską i odrodzeniem. Dopiero po upadku PRL-u, Sejm III RP ustawą z 6 kwietnia 1990 roku zniósł Narodowe Święto Odrodzenia Polski i przywrócił 11 listopada jako jedyny oficjalny dzień niepodległości Polski. Święto to przez długi nie miało jednak czas znaczącej oprawy i z nie wzbudzało takich emocji, jakie obserwujemy w Polsce od co najmniej 15 lat. Początki Marszu Niepodległości to histeryczny paradoks, bo to współczesne środowisko narodowców przywróciło święto kojarzone z Piłsudskim. Pierwsze marsze liczyły kilkaset uczestników i były organizowane przez Młodzież Wszechpolską i ONR. Przełom nastąpił w 2010 roku, gdy narodowa inicjatywa była powszechnie potępiana przez liberalno-lewicowe media i określana jako marsz nazistów i faszystów.

Rok później powstało Stowarzyszenie Marsz Niepodległości i sformalizowano coroczną imprezę pod nazwą „Marsz Niepodległości”. Do dziś realizowane są spory, kto był głównym pomysłodawcą, w między czasie doszło też do licznych konfliktów, najgłośniejszy wybuchł pomiędzy byłym liderem narodowców Robertem Bąkiewiczem i Ruchem Narodowym, ale to nie konflikty wewnętrzne spowodowały, iż dziś „Marsz Niepodległości” jest najpopularniejszym patriotycznym wydarzeniem w Polsce. Z każdym rokiem narastały wściekłe ataki ze strony „elit” III RP wspieranych przez Gazetę Wyborczą, TVN i inne polskojęzyczne media. Mnożyły się również prowokacje, od spalenia wozu transmisyjnego TVN24, przez pobicie uczestników marszu, czego dopuścili się „funkcjonariusze” Policji, aż po słynne spalenie budki przed rosyjską ambasadą.

Marsz Niepodległości od samego początku kłuł też w oczy liberalnych prezydentów Warszawy, najpierw Hannę Gronkiewicz-Waltz, później Rafała Trzaskowskiego, którzy próbowali zablokować tę imprezę cykliczną. Z kolei w 2020 roku ze względu na obowiązujące wówczas obostrzenia „pandemicznie” marsz odbył się bez formalnej zgody i doszło do zamieszek z Policją, co obciąża ówczesną władzę „Zjednoczonej Prawicy”. Jednak najwięcej problemów z marszem miał i ma Donald Tusk i to on odpowiada za wszystkie prowokacje najgrubszego kalibru. Zmieniło się to dopiero po odzyskaniu władzy przez Donalda Tusk w 2023 roku. Od tego czasu nie miała miejsca ani jedna prowokacja zorganizowana przez służby i nie wynika to bynajmniej z patriotyzmu Tuska, bo takie zjawisko nie istnieje.

Przyczyna jest zupełnie inna i bardzo bolesna dla Donalda Tuska, on tę bitwę po prostu przegrał i jednocześnie zrozumiał, iż wszelkie próby zwalczania marszu przynoszą gigantyczne straty. Dlatego dziś widzieliśmy bezpaństwowca, który usiłował budować internacjonalistyczną imprezę w „Wolnym Mieście Gdańsk”. Na tle Marszu Niepodległości Donald Tusk ze swoim otoczeniem mogą co najwyżej mówić o mało udanych imieninach u cioci. Z drugiej strony Tusk nawet, gdyby chciał dołączyć do marszu, jak to uczynił prezydent Karol Nawrocki, prawdopodobnie nie wyszedłby z niego cało, bo nie ma polityka bardziej znienawidzonego i obarczanego za pacyfikowanie tej imprezy niż „król Europy”. W dniu 11 listopada Donald Tusk jest całkowicie wykluczony z narodowej wspólnoty i w pełni na to zasłużył.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!

Idź do oryginalnego materiału